Dziewczyna taka jak ja. Ginger Scott. Читать онлайн. Newlib. NEWLIB.NET

Автор: Ginger Scott
Издательство: OSDW Azymut
Серия: Jak my
Жанр произведения: Любовно-фантастические романы
Год издания: 0
isbn: 978-83-66338-70-8
Скачать книгу
proszę. – Serce wali mi tak mocno, że aż mi się trzęsą ręce. Wiem, że nie jestem adoptowana. Po odejściu mamy tata wykonał test na ojcostwo, no i widziałam jej zdjęcia w ciąży ze mną. Słyszałam opowieści o wielogodzinnym porodzie. Jestem ich córką… w sensie genetycznym. Ale co w takim razie na naszej rodzinnej fotografii robi Shawn?

      Babcia wysuwa krzesło, siada i gestem pokazuje, abym zrobiła to samo. Po raz pierwszy, odkąd tu przyjechałam, dostrzegam, że jej spojrzenie zatrzymuje się na mojej nodze.

      – To po wypadku na moście? – Jej spojrzenie przeskakuje na moją twarz, czekając na potwierdzenie.

      Kiwam głową.

      – Widziałam w wiadomościach i zadzwoniłam do twojego taty. Parę razy się potem odezwał i dał znać, jak przebiega twoja rekonwalescencja – wyjaśnia.

      – Nauczyłam się z tym żyć. – Wzruszam ramionami. – Pracuję z trenerką… żeby znowu grać. W softball.

      Kąciki jej ust opadają i nagle odczuwam palącą potrzebę bronienia siebie, wyjaśnienia, że dla mnie to nie jest jedynie fajne hobby. Gra to moje życie.

      Opieram się na łokciach i patrzę Grace prosto w oczy.

      – Dobra jestem.

      Kąciki ust babci unoszą się tym razem do góry, a wokół jej oczu pojawiają się kurze łapki.

      – Słyszałam, że bardzo dobra – oświadcza i dłoń leżącą na stole przesuwa w moją stronę.

      Nie jestem przyzwyczajona do takiego okazywania uczuć, ale kiedy jej dłoń zamyka się na mojej, moje palce automatycznie wiedzą, w jaki sposób zareagować. Jej dłoń jest chłodna, skóra miękka, a na wierzchu widać brązowe plamy i niebieską siateczkę żył. Ciekawe, czy tak właśnie pewnego dnia będą wyglądać moje dłonie.

      – Obiecałam opowiedzieć ci o wszystkim, co tylko jestem w stanie, ale są rzeczy, których lepiej może nie ruszać – mówi i nieco mocniej ściska mi dłoń, być może wyczuwając moją chęć ucieczki. Patrzę jej nieugięcie w oczy. Ta część układanki jest zbyt ważna, aby z niej zrezygnować z powodu bólu, jaki może sprawić.

      – Jestem przygotowana – zapewniam.

      Wyciąga drugą rękę, a ja naśladuję jej ruch i odwracam się na krześle tak, że po chwili Grace trzyma obie moje dłonie. To wyjątkowo niewygodna pozycja, ale tak sobie myślę, że bardziej chodzi o nią niż o mnie, oddycham więc głęboko i nie próbuję się odsuwać.

      – Niepotrzebnie włożyłam do puszki to zdjęcie. Nie miałam pojęcia, ale teraz… teraz już za późno. Zresztą może rzeczywiście powinnaś poznać całą historię. Z twojego pytania wnioskuję, że pamiętasz Shawna? – Przechyla głowę, a jej spojrzenie łagodnieje.

      – On jest… – Nie mam pewności, kim on jest. Jest ważny; jest wskazówką. Jest wujkiem Wesa… tak jakby. – Nasza znajomość wydaje się dość dziwna, ale był on opiekunem społecznym chłopaka, o którym wiem, że został adoptowany. Jest także wujkiem tego chłopaka… adoptował go jego brat.

      Kiwa głową, niemal tak, jakby już to wszystko wiedziała.

      – Czy ja zostałam… adoptowana?

      To pytanie brzmi dla mnie samej niedorzecznie, ale czuję ulgę, kiedy w odpowiedzi słyszę śmiech babci. Wypuszczam powstrzymywane powietrze i także śmieję się smutno.

      – Skarbie, nie. Choć może po tym, czego się ode mnie dzisiaj dowiedziałaś, żałujesz, że tak nie jest. – Puszcza moje dłonie i się odsuwa, nie przerywając jednak kontaktu wzrokowego. – Nie… nie jesteś adoptowana. Ale… tych kilka pierwszych lat… one były… trudne.

      Ściągam brwi.

      – Wydaje mi się, że twoja matka sądziła, iż urodzenie ciebie okaże się tym brakującym fragmentem… Że rozwiąże wszystkie jej problemy, położy kres kłótniom z twoim tatą – wyjaśnia.

      Tyle że z wyjątkiem tej ostatniej kłótni nie pamiętam, aby dochodziło między nimi do awantur. Zdarzało się, że słyszałam krzyki. Najczęściej się czymś wtedy zajmowałam albo wychodziłam na podwórko. Unikałam problemu, nie zdając sobie z tego sprawy. Bywały okresy, kiedy spędzali osobno dużo czasu – tata pracował do późna, mama kładła się wcześnie spać. No a czasem w ogóle się do siebie nie odzywali, nawet przez kilka dni z rzędu. W sumie to dobrze im wychodziło udawanie przede mną.

      – Shawn to wasz sąsiad, a przynajmniej był nim do czasu, kiedy miałaś dwa, może trzy latka i niemal każdego dnia bywałaś u niego w domu.

      Sięgam w głąb swojej pamięci, rozpaczliwie szukając w niej czegoś, co stanowiłoby potwierdzenie słów Grace, ale nie znajduję ani jednej nici – z tamtych czasów nie pamiętam zupełnie nic. Jego twarz na zdjęciu nie wydaje mi się znajoma z przeszłości, ale w związku z tym, co się wydarzyło niedawno.

      – To było dawno temu. – Śmieje się cicho. Z pewnością wyczuwa moją frustrację wywołaną brakiem związanych z Shawnem wspomnień.

      – Nie miał pracy? Jeździłam do niej razem z nim? Spałam tam? – bombarduję ją pytaniami.

      – Czasami. – Ta odpowiedź dotyczy wszystkich trzech pytań. – Miał dodatkowy pokój. Podobało ci się, kiedy gościł u siebie inne dzieci, klientów, którym musiał znaleźć dom. Był pewien chłopiec… – Odchyla się i zamyka oczy, a z jej gardła wydostaje się cichy śmiech. – Oboje mieliście wtedy mniej więcej dwa latka i kłóciliście się o każdą zabawkę w domu Shawna. Wybuchałaś płaczem, a ten słodki chłopczyk… – znowu chichocze – …zawsze ci ustępował.

      Czuję potworny ciężar w klatce piersiowej, ramiona mi opadają. Niedobrze mi.

      – Pamiętasz, jak miał na imię? – W uszach czuję pulsowanie krwi.

      – Josselyn, ledwo pamiętam, jaki mamy dzień tygodnia.

      Pulsowanie ustaje.

      – Ale coś ci powiem… Nigdy w życiu nie widziałam dziecka z równie błękitnymi oczami. – Uderza dłońmi w blat, podkreślając znaczenie swoich słów, po czym wstaje i bierze się do szykowania dla nas torby na drogę.

      Na moich ustach drży jego imię i niemal nie chcę go wypowiedzieć, bo to by była kolejna dziwna rzecz, ale jednocześnie – muszę wiedzieć.

      – Wes – szepczę.

      Gapiąc się na jej plecy, czekam na sygnał, że mam rację. Grace nie przerywa przekładania rzeczy z jednej torby do drugiej, a mnie zalewa fala rozczarowania. W pewnej chwili moja babcia nieruchomieje z paczką krakersów w ręce.

      – Wiesz co, może… może i masz rację. Jego imię było krótkie, tego jestem pewna. To niesamowite, że pamiętasz! – Wraca ze śmiechem do pracy.

      Nie pamiętam. Nie znaczy to jednak, że w głębi duszy nie znam prawdy.

      – Wiesz, dokąd przeprowadził się Shawn?

      Od tamtego czasu minęło wiele lat, pewnie z piętnaście, ale może przypadkiem…

      – Nie znałam go zbyt dobrze. Twoja mama była z nim bardzo zżyta. Kiedy w czasie ciąży musiała leżeć w łóżku, często do niej zaglądał. Stało się to jego codziennym zwyczajem, a twój tata nie miał nic przeciwko, no bo Shawn… cóż, trudno go było uznać za konkurencję, zresztą twój tata tak bardzo się martwił o ciążę… Moja droga, nie było z tobą łatwo. – Zerka na mnie przez ramię i widzę, że jeden kącik ust ma uniesiony w krzywym uśmiechu.

      – Żadna mi nowość – mówię,