Przekleństwa niewinności. Jeffrey Eugenides. Читать онлайн. Newlib. NEWLIB.NET

Автор: Jeffrey Eugenides
Издательство: OSDW Azymut
Серия:
Жанр произведения: Поэзия
Год издания: 0
isbn: 978-83-8110-837-9
Скачать книгу
przedsiębiorców pogrzebowych. Tom Faheem powiedział, że to Therese weszła do domu i zadzwoniła po pogotowie, ale reszta z nas pamiętała, że wszystkie cztery córki Lisbonów stały nieruchomo na werandzie przez cały czas, aż do przyjazdu ambulansu. Nikt więcej na naszej ulicy nie zdawał sobie sprawy z tego, co się stało. Identyczne trawniki na całej ulicy były opustoszałe. Ktoś gdzieś piekł coś na grillu. Za domem Joego Garsona słychać było, jak dwóch najwspanialszych badmintonistów świata wali tam i z powrotem w lotkę.

      Sanitariusze odsunęli pana Lisbona na bok, aby móc zbadać Cecilię. Puls był niewyczuwalny, ale i tak zabrali się do jej ratowania. Gruby odcinał pręt ogrodzenia piłą do metalu, podczas gdy drugi stał w pogotowiu, aby ją złapać, ponieważ stwierdzili, że ściągać dziewczynę z zadzioru pręta byłoby bardziej niebezpieczne, niż zostawić go wbity w jej ciało. Kiedy pręt się złamał, chudy zachwiał się pod gwałtownie uwolnionym ciężarem Cecilii. Jednak zaraz odzyskał równowagę, odwrócił się i wsunął ciało na nosze. Gdy ją wynosili, odcięty kawałek pręta podnosił prześcieradło jak maszt namiotu.

      Dochodziła już dziewiąta. Po pozbyciu się naszych odświętnych ubrań zebraliśmy się na dachu domu Chase’a Buella, aby obserwować, co się teraz wydarzy. Ponad wznoszącymi się w powietrze piramidami drzew naszym oczom ukazało się wyraźne rozgraniczenie w miejscu, gdzie kończyły się drzewa i zaczynało miasto. Słońce zachodziło w oparach odległych fabryk, a w przyległych slumsach pojedyncze szyby świeciły surowym blaskiem spowitego w smog słonecznego światła. Z brodami opartymi na rękach siedzieliśmy w kucki na wysmołowanych dachówkach, wsłuchując się w docierające z dołu dźwięki, jakich zazwyczaj nie słyszeliśmy, i starając się je rozróżnić, ledwo słyszalną, prawie niezrozumiałą, jakby odtwarzaną od tyłu taśmę z nagraniem życia miasta, płacz i okrzyki, szczekanie psa na łańcuchu, klaksony samochodów, głosy dziewcząt wytrwale wykrzykujące liczby w jakiejś nieznanej nam grze – niesione wiatrem dźwięki zubożałego miasta, którego nigdy nie odwiedzaliśmy, pomieszane i wytłumione, zupełnie bez sensu. A potem – ciemność. Reflektory samochodów poruszające się w oddali. A tu, w pobliżu, rozbłyskujące jedno po drugim żółte światła w domach, ukazujące rodziny przed telewizorami. Jeden po drugim, wszyscy poszliśmy do domów.

      W naszym miasteczku jeszcze nigdy nie było pogrzebu, przynajmniej nie zdarzyło się to w ciągu naszego życia. Większość zgonów miała miejsce w trakcie drugiej wojny światowej, gdy nas jeszcze nie było na świecie, a nasi ojcowie byli nieprawdopodobnie chudymi młodzieńcami, jakich znaliśmy z czarno-białych fotografii – ojcowie na lądowiskach w dżungli, ojcowie z pryszczami i tatuażami, ojcowie ze zdjęciami gołych panienek, ojcowie piszący listy miłosne do dziewczyn, które miały stać się naszymi matkami, ojcowie znajdujący natchnienie do poetyckiej zadumy w suchym prowiancie, samotności i w częstych w malarycznym powietrzu zaburzeniach pracy gruczołów – natchnienie, jakie zupełnie ustąpiło, gdy tylko wrócili do domu. Teraz nasi ojcowie byli mężczyznami w średnim wieku, mieli sterczące brzuchy i łydki wyłysiałe od wieloletniego noszenia kalesonów, ale nadal jeszcze daleko im było do śmierci. Ich rodzice, którzy mówili w obcych językach i mieszkali na zaadaptowanych poddaszach jak sowy, mieli do dyspozycji najlepszą opiekę medyczną i odgrażali się, że będą żyć do następnego stulecia. Nikomu nie umarł dziadek, nie umarła też żadna babcia ani rodzice, tylko kilka psów: beagle Toma Burke’a, Muffin, który udławił się gumą balonową Joe Bazooki, a później, tego lata, istota, której wiek w przeliczeniu na psie lata wciąż jeszcze był wiekiem szczeniaka – Cecilia Lisbon.

      W dniu śmierci Cecilii strajk pracowników cmentarnych trwał już szósty tydzień. Nikt specjalnie nie przejmował się tym strajkiem ani też postulatami pracowników cmentarza, ponieważ większość z nas nigdy nie była na cmentarzu. Od czasu do czasu słyszeliśmy dochodzące z getta odgłosy wystrzałów, ale nasi ojcowie uparcie twierdzili, że to tylko strzelały gaźniki samochodów. Dlatego też gdy gazety podały, że grzebanie ciał w miasteczku zostało całkowicie wstrzymane, nie sądziliśmy, że może mieć to na nas jakiś wpływ. Podobnie państwo Lisbon, sami niewiele po czterdziestce, wychowujący stadko małych jeszcze córek, niewiele myśleli o tym strajku do momentu, gdy te córki zaczęły odbierać sobie życie.

      Nadal odbywały się ceremonie pogrzebowe, ale ciała nie były składane do grobów. Trumny przewożono obok niewykopanych grobów, księża wygłaszali mowy pogrzebowe, roniono łzy, po czym ciała odwożono z powrotem do kostnicy i zamrażano w oczekiwaniu na rozwiązanie problemu. Wyraźnie wzrosła popularność kremacji. Jednak pani Lisbon sprzeciwiła się takiemu pomysłowi, obawiając się, że jest to zwyczaj pogański, i nawet wskazała na fragment z Biblii, w którym wyraźnie napisano, że zmarli powstaną cieleśnie z grobów na powtórne przyjście Mesjasza, a prochów wprowadzać nie wolno.

      W naszej podmiejskiej dzielnicy istniał tylko jeden cmentarz, senny teren, przez lata będący w posiadaniu różnych wyznań, od Kościoła luterańskiego przez Kościół episkopalny aż do katolickiego. Leżeli na nim trzej traperzy, francuskojęzyczni Kanadyjczycy, ród piekarzy o nazwisku Kropp oraz J.B. Milbank, który wynalazł regionalny napój bezalkoholowy przypominający piwo korzenne. Przechylone nagrobki, uliczka z czerwonego żwiru w kształcie podkowy i wiele drzew odżywiających się dobrze wykarmionymi zwłokami: taki był obraz nekropolii, która zapełniła się już dawno temu, w czasach ostatnich zgonów. W związku z tym pan Alton, przedsiębiorca pogrzebowy, musiał zabrać pana Lisbona na wycieczkę w poszukiwaniu ewentualnych innych miejsc.

      Dobrze pamiętał tę wycieczkę. Trudno było zapomnieć te dni strajku na cmentarzu, ale pan Alton wyznał ponadto:

      – To był pierwszy przypadek samobójstwa w mojej karierze. Dodatkowo to było małe dziecko. Nie można było używać typowych słów pocieszenia. Szczerze mówiąc, musiałem uzbroić się w cierpliwość.

      Odwiedzili cichy cmentarz w dzielnicy palestyńskiej na West Side, ale panu Lisbonowi nie podobał się obcy dźwięk muezzina wzywającego ludzi do modlitwy, a poza tym słyszał, że tutejsi mieszkańcy wciąż jeszcze dokonywali rytualnej rzezi kozłów, i to w wannach.

      – Nie tutaj – powiedział. – Nie tutaj.

      Następnie pojechali na mały katolicki cmentarz, który wyglądał idealnie, aż do momentu gdy doszli na jego tyły i pan Lisbon zobaczył trzy kilometry wyrównanej ziemi, która przypomniała mu zdjęcia z Hiroszimy.

      – To była dzielnica Polaków – powiedział nam pan Alton. – General Motors najęło jakieś dwadzieścia pięć tysięcy Polaczków, żeby zbudować tę ogromną fabrykę samochodów. Wyburzyli dwadzieścia cztery kwartały i skończyły się im pieniądze. Cały ten teren to były tylko gruz i chwasty. Prawda, że sprawiało to ponure wrażenie, ale tylko gdy się patrzyło za tylne ogrodzenie.

      W końcu dotarli na publiczny cmentarz bezwyznaniowy, znajdujący się między dwiema autostradami, i właśnie tu odprawiono nad Cecilią Lisbon wszystkie ostatnie obrzędy pogrzebowe Kościoła katolickiego, z wyjątkiem samego pochówku. Oficjalnie śmierć Cecilii Lisbon została zapisana w kościelnym rejestrze jako „wypadek”, podobnie zresztą zrobiono rok później, po śmierci pozostałych sióstr. Gdy zapytaliśmy o to ojca Moody’ego, odpowiedział:

      – Nie chcieliśmy spierać się o szczegóły. A skąd wiadomo, że się nie poślizgnęła?

      Kiedy przypomnieliśmy tabletki nasenne, stryczek i pozostałe rzeczy, powiedział:

      – Samobójstwo jest grzechem śmiertelnym, a to oznacza, że ważne są tu intencje. Nie możemy wiedzieć, co te dziewczyny czuły w głębi serc. Co tak naprawdę chciały zrobić.

      Prawie wszyscy rodzice postanowili nie zabierać swoich dzieci na pogrzeb, pozostawiając nas w domu, abyśmy nie skalali się tą tragedią. Wszyscy opowiadali, że tak płaskiego cmentarza w życiu