– Zrobiłam to dla twojego dobra.
– Sama zatroszczę się o swoje dobro.
Lila zerknęła na Carmen, jakby szukała poparcia, potem znowu popatrzyła na mnie.
– W takim razie nic nie powiem, nie chcę, żebyś znowu się na mnie obraziła.
– Nie obrażę się, ale się pospiesz.
Spojrzała mi prosto w oczy i w kilku zdaniach, po włosku, oznajmiła, że Nino nigdy nie zostawił żony, że dalej mieszka z nią i z synkiem, że w nagrodę właśnie w tych dniach mianowano go dyrektorem znaczącego instytutu badań finansowanego przez bank, którego prezesem jest jego teść. Na koniec zapytała poważnym tonem:
– Wiedziałaś o tym?
Pokręciłam głową.
– Nie.
– Jeśli mi nie wierzysz, chodźmy do niego. Powtórzę to wszystko, patrząc mu w oczy, słowo w słowo, tak jak tobie to powiedziałam.
Machnęłam ręką na znak, że nie ma takiej potrzeby.
– Wierzę ci – mruknęłam, ale żeby uniknąć jej wzroku, popatrzyłam przez drzwi na ulicę.
Z bardzo daleka dotarł do mnie głos Carmen, która mówiła: jeśli wybierzecie się do Nina, chcę iść z wami, załatwimy go we trzy, obetniemy mu kiełbaskę. Dotknęła mnie lekko w ramię, żeby zwrócić na siebie uwagę. W dzieciństwie w parku obok kościoła czytywałyśmy ilustrowane powieści i kiedy bohaterka miała trudności, gotowe byłyśmy ją wesprzeć. Teraz ona solidaryzowała się ze mną, z tym że miała świadomość powagi sytuacji, i było to szczere uczucie, podsycane nie wyimaginowaną, ale całkiem realną krzywdą. Lila natomiast zawsze pogardzała naszymi lekturami, dlatego siedziała przede mną z całkiem innych powodów. Doszłam do wniosku, że pewnie czuje satysfakcję, tak jak Antonio, kiedy odkrył dwulicowość Nina. Widziałam, jak Lila i Carmen wymieniają spojrzenia, konsultują się w milczeniu, jakby musiały podjąć jakąś decyzję. Sekundy mijały powoli. Z warg Carmen wyczytałam „nie”, a było to jak westchnienie, któremu towarzyszy ledwo zauważalne zaprzeczenie głową.
Co nie?
Lila znowu popatrzyła na mnie z uwagą, miała rozchylone usta. Sobie, jak zwykle, przyznała zadanie wbicia mi szpili w serce, nie po to, żeby mi je zatrzymać, ale żeby szybciej zabiło. Jej oczy były jak dwie szparki, czoło pomarszczone. Czekała na moją reakcję. Chciała, żebym zaczęła krzyczeć, płakać, żebym zdała się na nią. Odparłam cicho:
– Teraz naprawdę muszę już iść.
23
Wykluczyłam Lilę ze wszystkiego, co się potem wydarzyło.
Czułam się zraniona, ale wcale nie dlatego, że się dowiedziałam, że od ponad dwóch lat Nino okłamuje mnie w sprawie swojego małżeństwa, ale dlatego, że Lila zdołała mi udowodnić to, co twierdziła od początku: że mój wybór jest pomyłką, że jestem głupia.
Kilka godzin później jakby nigdy nic spotkałam się z Ninem. Wykręcałam się jednak z jego uścisków. Całą noc spędziłam z szeroko otwartymi oczami, przepadło gdzieś pragnienie, by przytulić się do tego smukłego męskiego ciała. Następnego dnia Nino chciał mi pokazać mieszkanie przy via Tasso, słuchałam w milczeniu, gdy mówił: jeśli ci się spodoba, nie martw się o czynsz, ja się tym zajmę, wkrótce dostanę posadę, która rozwiąże wszystkie nasze finansowe problemy. Dopiero wieczorem nie wytrzymałam i wybuchłam. Znajdowaliśmy się w mieszkaniu przy via Duomo, jego przyjaciela jak zwykle nie było. Powiedziałam:
– Chcę się jutro spotkać z Eleonorą.
Popatrzył na mnie podejrzliwie:
– Po co?
– Muszę z nią porozmawiać. Zamierzam ją zapytać, co o nas wie, kiedy się wyprowadziłeś z domu, od jak dawna ze sobą nie śpicie. Zamierzam zapytać, czy złożyliście podanie o separację. Czy jej ojciec i matka wiedzą, że jej małżeństwo się rozpadło.
Nino zachował spokój.
– Jeśli masz wątpliwości, zapytaj mnie. Ja ci wszystko wyjaśnię.
– Nie, tylko jej ufam, ty jesteś kłamcą.
Wtedy zaczęłam wrzeszczeć, przeszłam na dialekt. Od razu się poddał, przyznał do wszystkiego, nie miałam zresztą wątpliwości, że Lila mówi prawdę. Podczas gdy zaciśniętymi pięściami waliłam go w piersi, poczułam nagle, jak odrywa się ode mnie ta druga ja, która chce mu zrobić jeszcze większą krzywdę: bić go po twarzy, napluć w nią, jak to widywałam od dziecka podczas dzielnicowych awantur, wywrzeszczeć mu: gnoju, podrapać go, wydrapać mu oczy. To mnie zaskoczyło i przeraziło. Czy ta druga, wściekła ja to jeszcze ja? Ja tutaj, w Neapolu, w tym obleśnym mieszkaniu? Ja, która gdybym mogła, zabiłabym tego mężczyznę, z całych sił wbiłabym mu nóż w serce? Czy mam powstrzymać ten cień – cień matki, cień wszystkich antenatek – czy też pozwolić mu się uwolnić? Krzyczałam, biłam. On na początku uchylał się przed ciosami, niby w zabawie, potem nagle spochmurniał, opadł na fotel, przestał się bronić.
Ja też odpuściłam, serce waliło mi w piersiach, jakby chciało wyskoczyć. Wymamrotał:
– Usiądź.
– Nie.
– Pozwól mi przynajmniej wytłumaczyć.
Osunęłam się na krzesło tak daleko od niego, jak się dało, i pozwoliłam mu mówić.
– Dobrze wiesz – zaczął zdławionym głosem – że przed Montpellier o wszystkim powiedziałem Eleonorze i że nasz związek się rozpadł. Ale po powrocie – mruknął – sprawy się skomplikowały.
Jego żona oszalała, nawet życie Albertina było w niebezpieczeństwie. Dlatego aby móc dalej się ze mną spotykać, musiał jej powiedzieć, że już się nie widujemy. To kłamstwo na jakiś czas zadziałało. On jednak ciągle gdzieś wyjeżdżał, a Eleonora coraz mniej wierzyła jego wymówkom i znowu doszło do awantur. Któregoś dnia jego żona chwyciła za nóż i chciała go sobie wbić w brzuch. Innym razem otworzyła drzwi na balkon i usiłowała z niego wyskoczyć. Kiedy indziej wyszła z domu z dzieckiem i zniknęła na cały dzień. On wtedy umierał ze strachu. Kiedy w końcu znalazł ją w mieszkaniu jednej z ciotek, do której była bardzo przywiązana, zauważył, że zaszła w niej jakaś zmiana. Mówiła do niego bez złości, tylko z odrobiną pogardy.
– Pewnego ranka zapytała – wyznał, dysząc ciężko – czy się z tobą rozstałem. Odpowiedziałem, że tak. Ona rzuciła tylko: dobrze, wierzę ci. Tylko tyle, ale od tamtej pory zaczęła udawać, że mi wierzy, udawać. Teraz żyjemy w tej fikcji i wszystko się układa. Sama widzisz, że jestem tu z tobą, śpię z tobą, wyjeżdżam z tobą, kiedy chcę. I ona to wie, ale zachowuje się tak, jakby niczego nie wiedziała.
W tym miejscu wziął głęboki oddech, odchrząknął, sprawdził, czy go słucham, czy nadal pałam gniewem. Ja dalej milczałam, patrzyłam w inną stronę. Doszedł pewnie do wniosku, że zaraz się poddam, dlatego tłumaczył się z jeszcze większą determinacją. Mówił i mówił, jak to on, wkładając w to całą duszę. Był przekonujący, samokrytyczny, cierpiący, zrozpaczony. Ale kiedy próbował się do mnie zbliżyć, odepchnęłam go z krzykiem. Wtedy nie wytrzymał i się rozpłakał. Wymachiwał rękami, przechylał się w moją stronę, mamrotał przez łzy: nie chcę usprawiedliwienia, pragnę tylko, żebyś mnie zrozumiała. Przerwałam mu wściekła jak nigdy i wrzasnęłam: okłamałeś ją, okłamałeś mnie i wcale nie z miłości, zrobiłeś to dla siebie, bo nie masz odwagi, by wziąć na siebie odpowiedzialność za własne czyny, jesteś tchórzem. Potem obrzuciłam