Milczenie owiec. Thomas Harris. Читать онлайн. Newlib. NEWLIB.NET

Автор: Thomas Harris
Издательство: OSDW Azymut
Серия:
Жанр произведения: Поэзия
Год издания: 0
isbn: 978-83-8110-824-9
Скачать книгу
szkła. Na oddział wprowadził ich wysoki pielęgniarz.

      Clarice powzięła stanowczą decyzję i zatrzymała się w progu.

      – Doktorze, naprawdę zależy nam na wynikach tego testu. Jeżeli doktor Lecter uważa pana za swojego wroga, ma na pana punkcie obsesję, jak sam pan to ujął, więcej szans powodzenia mamy w przypadku, gdy spotkam się z nim sama. Co pan o tym myśli?

      Policzek Chiltona drgnął.

      – Jeśli chodzi o mnie, nie widzę żadnych przeszkód. Szkoda tylko, że nie powiedziała pani tego w moim gabinecie. Mogłem wysłać z panią pielęgniarza i nie tracić czasu.

      – Powiedziałabym, gdyby zechciał pan tam zapoznać mnie z procedurami.

      – Nie sądzę, żebyśmy się jeszcze zobaczyli, panno Starling. Barney, zadzwoń na kogoś, żeby ją wyprowadził, kiedy skończy z Lecterem.

      Chilton wyszedł, nie rzuciwszy na nią więcej okiem. Pozostała z potężnym i nieruchawym pielęgniarzem, za nim widziała bezgłośny zegar i szafkę z drucianej siatki, w niej spray z gazem, pas z uchwytami, knebel i pistolet ze środkiem uspokajającym. Przy ścianie stał w stojaku długi pręt ze specjalnym zakończeniem w kształcie litery U do „przyszpilania” więźnia do ściany.

      Pielęgniarz przyglądał się jej z uwagą.

      – Czy doktor Chilton powiedział pani, żeby nie dotykać krat? – Głos miał jednocześnie wysoki i ochrypły.

      – Tak – odrzekła.

      – Świetnie. Jego cela jest na samym końcu, ostatnia z prawej. Idąc, niech pani trzyma się środka korytarza i nie zwraca na nic uwagi. Może pani zabrać dla niego pocztę, będzie w lepszym humorze. – Pielęgniarz robił wrażenie rozbawionego. – Trzeba ją tylko położyć na wózku i pchnąć do środka. Jeśli wózek jest w celi, może go pani przyciągnąć do siebie sznurkiem. On też może go pani odesłać. Na zewnątrz, tam gdzie zatrzymuje się wózek, jest pani całkowicie bezpieczna.

      Dał jej dwa czasopisma z rozsypującymi się po wyjęciu zszywek stronami, trzy gazety i dwa rozpieczętowane listy.

      Korytarz miał około trzydziestu metrów, cele znajdowały się po obu stronach. Niektóre z nich były murowane, z wysokim i wąskim niczym otwór strzelniczy judaszem pośrodku drzwi. Inne wyglądały jak normalne cele więzienne, ściany miały z metalowych prętów. Clarice Starling zdawała sobie sprawę, że siedzą w nich więźniowie, starała się jednak nie rozglądać na boki. Miała za sobą już więcej niż połowę korytarza, gdy ktoś zasyczał: „Czuję twoją cipkę”. Nie pokazała po sobie, że słyszy, i poszła dalej.

      W ostatniej celi paliło się światło. Przeszła na lewą stronę korytarza, żeby móc wcześniej zajrzeć do środka. Wiedziała, że i tak zdradza ją stukanie obcasów.

      Rozdział 3

      Cela doktora Lectera znajdowała się w znacznej odległości od innych. Po jej przeciwnej stronie stała tylko szafka. Cela była wyjątkowa także z innych powodów. Jej ścianę frontową, jak w innych celach, tworzyły metalowe pręty, za nimi jednak, w odległości większej niż zasięg ludzkiego ramienia, między ścianami, sufitem a podłogą rozpięta była gruba nylonowa siatka. Za siatką Starling zobaczyła przyśrubowany do podłogi stół, na nim wysoki stos papierów i książek w miękkich okładkach, a obok proste krzesło, także przymocowane do posadzki.

      Doktor Hannibal Lecter we własnej osobie leżał na pryczy, przeglądając włoskie wydanie magazynu „Vogue”. W prawej ręce trzymał luźne kartki, lewą odkładał je po kolei na bok. Doktor Lecter miał sześć palców u lewej dłoni.

      Clarice zatrzymała się w niewielkiej odległości od prętów.

      – Doktorze Lecter. – Uznała, że jej głos brzmi całkiem pewnie.

      Uniósł oczy znad magazynu.

      Przez jedną niesamowitą sekundę zdawało jej się, że czuje, jak przeszywa ją jego badawcze spojrzenie.

      – Nazywam się Clarice Starling. Czy mogłabym z panem porozmawiać? – Ton i dystans, jaki przyjęła, pełne były kurtuazji.

      Doktor Lecter namyślał się z przytkniętym do zaciśniętych ust palcem. Potem powoli wstał i miękko zbliżył się do wyjścia ze swojej klatki. Zatrzymał się tuż przed nylonową siatką, w ogóle na nią nie patrząc, tak jakby sam wybrał tę odległość.

      Zobaczyła teraz, że jest niski i elegancki. W jego wątłych dłoniach i ramionach wyczuła podobną do własnej stalową siłę.

      – Dzień dobry – odezwał się, jakby właśnie otworzył drzwi. Miał nienaganny akcent, w głosie słychać było metaliczny ton; może dlatego, że tak rzadko się odzywał.

      Doktor Lecter miał kasztanowe oczy. Odbijające się w nich światło zapalało w źrenicach małe, czerwone punkciki, które czasami jakby ulatywały do środka niczym gasnące iskry. Objął wzrokiem jej postać.

      Starannie odmierzając odległość, podeszła trochę bliżej krat. Jej ręce pokryły się gęsią skórką, poczuła, że cisną ją rękawy.

      – Doktorze, mamy poważny problem dotyczący profilowania psychologicznego. Chciałam zwrócić się do pana o pomoc.

      – My, to znaczy sekcja behawioralna z Quantico. Rozumiem, że należy pani do drużyny Jacka Crawforda.

      – Tak, należę.

      – Czy mógłbym zobaczyć pani pełnomocnictwa?

      Nie spodziewała się tego.

      – Pokazałam je w… biurze.

      – Ma pani na myśli, że pokazała je Frederickowi Chiltonowi, dumnemu posiadaczowi tytułu doktorskiego?

      – Tak.

      – Czy pokazał pani swoje?

      – Nie.

      – Nie ma tam zbyt dużo do czytania, zaręczam pani. Spotkała się pani z Alanem? Jest czarujący, prawda? Z którym z nich przyjemniej się pani rozmawiało?

      – Ogólnie rzecz biorąc, raczej z Alanem.

      – Może pani być reporterką, którą Chilton wpuścił tutaj za odpowiedniej wysokości łapówkę. Uważam, że mam prawo przyjrzeć się pani pełnomocnictwom.

      – W porządku. – Podniosła plastikową kartę identyfikacyjną.

      – Nie mogę nic odczytać z tej odległości. Proszę ją tu przysłać.

      – Nie mogę.

      – Bo jest zrobiona z twardego materiału?

      – Tak.

      – Niech pani poprosi Barneya.

      Zbliżył się pielęgniarz. Namyślał się przez chwilę.

      – Dobrze, doktorze Lecter, zgadzam się. Ale jeśli nie odda pan legitymacji, kiedy o to poproszę, jeśli będziemy musieli zawracać tu wszystkim głowę i związać pana, żeby ją odzyskać, wprowadzi mnie pan w zły humor. Kiedy wpadnę w zły humor, będzie pan musiał tkwić związany jak bela, aż z powrotem poczuję do pana sympatię. Odżywianie przez tubę, pieluszki zmieniane dwa razy dziennie. Przez cały tydzień przetrzymam także pańską pocztę. Jasne?

      – Oczywiście, Barney.

      Karta pojechała na tacy. Doktor Lecter zbliżył ją do światła.

      – Kursant? Tu jest napisane „kursant”. Jack Crawford przysyła do mnie na rozmowę kursantkę? – Ścisnął kartę swymi drobnymi białymi zębami i powąchał, jak pachnie.

      – Doktorze