– Proszę tu zaczekać – rzucił mężczyzna i odszedł.
Rachel została sama w wyłożonej drewnem słynnej kabinie dziobowej Air Force One. Służyła ona do odbywania zebrań, przyjmowania dygnitarzy i, najwyraźniej, onieśmielania gości bawiących tu po raz pierwszy. Wyłożona grubą jasnobrązową wykładziną dywanową zajmowała całą szerokość samolotu. Na wyposażenie składały się fotele obite tłoczoną skórą, okrągły klonowy stół, wypolerowane mosiężne lampy, sofa w stylu kontynentalnym i mahoniowy barek zastawiony ręcznie rżniętymi kryształami.
Przypuszczalnie według projektantów dziobowa kabina miała wywierać „wrażenie porządku i spokoju”. W przypadku Rachel Sexton spokój był ostatnią rzeczą, jaką odczuwała. Potrafiła myśleć tylko o tym, ilu wielkich przywódców tutaj siedziało i podejmowało decyzje, które wpłynęły na losy świata.
Wszystko mówiło o władzy, poczynając od lekkiego aromatu wybornego tytoniu fajkowego, a kończąc na wszechobecnym godle. Orzeł ze strzałami i gałązką oliwną w szponach był wyhaftowany na poduszkach, wyrzeźbiony na wiaderku do lodu, a nawet wydrukowany na korkowych podkładkach leżących na barze. Rachel podniosła jedną podkładkę, chcąc ją obejrzeć.
Za jej plecami rozległ się głęboki głos:
– Już kradnie pani suweniry?
Drgnęła i okręciła się na pięcie, upuszczając podkładkę na podłogę. Przyklękła niezdarnie, żeby ją podnieść, odwróciła głowę i zobaczyła prezydenta Stanów Zjednoczonych, patrzącego na nią z rozbawieniem.
– Nie jestem królewskiej krwi, pani Sexton. Nie trzeba padać przede mną na kolana.
Rozdział 7
Senator Sedgewick Sexton rozkoszował się prywatnością wnętrza swojej limuzyny marki Lincoln, w potoku aut mknącej w kierunku biurowca, w którym mieścił się jego gabinet. Naprzeciwko niego Gabrielle Ashe, dwudziestoczteroletnia osobista asystentka, czytała rozkład dnia. Sexton słuchał jednym uchem.
Kocham Waszyngton, myślał, podziwiając jej idealne kształty, uwydatnione obcisłym kaszmirowym sweterkiem. Władza jest afrodyzjakiem… i ściąga do stolicy stada kobiet takich jak ona.
Gabrielle, absolwentka prestiżowego uniwersytetu w Nowym Jorku, marzyła, że pewnego dnia sama zostanie senatorem. Wyglądała oszałamiająco, była ostra jak bicz i, co najważniejsze, rozumiała zasady gry.
Była Afroamerykanką, lecz jej skóra miała barwę ciemnego cynamonu lub mahoniu – wygodny kolor pośredni, który, jak Sexton wiedział, przewrażliwione „białasy” mogą aprobować bez uczucia, że zdradzają swoją drużynę. Opisywał ją swoim kumplom jako Halle Berry obdarzoną inteligencją i ambicjami Hillary Clinton, choć czasami myślał, że nawet taka definicja nie oddaje całej prawdy.
Gabrielle znacząco przyczyniła się do rozkręcenia jego kampanii, odkąd przed trzema miesiącami awansował ją na swoją osobistą asystentkę. I na dodatek pracowała za darmo. Jej rekompensatą za szesnastogodzinny dzień pracy była możliwość pogłębiania znajomości zasad gry u boku doświadczonego polityka.
Oczywiście, chełpił się Sexton, nakłoniłem ją do czegoś więcej niż tylko praca. Po awansie zaprosił ją na „wieczorowe szkolenie” do prywatnego gabinetu. Zgodnie z przewidywaniami młoda asystentka okazała należytą wdzięczność i tryskała chęcią sprawienia mu przyjemności. Z wypracowaną przez dziesięciolecia cierpliwością, roztoczył przed nią swoją magię, budując zaufanie, ostrożnie pozbawiając zahamowań, kusząc obietnicą władzy i wreszcie uwodząc.
Nie wątpił, że to doświadczenie seksualne było jednym z najlepszych w życiu młodej kobiety, a jednak w świetle dnia Gabrielle wyraźnie żałowała swojego postępku. Zażenowana, zaproponowała złożenie rezygnacji. Odmówił. Została, ale postawiła sprawę jasno. Od tej pory ich stosunki miały charakter wyłącznie służbowy.
Pełne usta asystentki wciąż się poruszały.
– …nie bagatelizuj tej popołudniowej debaty w CNN. Nadal nie wiemy, kogo wystawi Biały Dom. Przejrzyj notatki, które przygotowałam. – Podała mu teczkę.
Sexton wziął teczkę, wdychając z lubością aromat jej perfum zmieszany z zapachem skórzanych obić.
– Nie słuchasz – zganiła go.
– Oczywiście, że słucham. – Uśmiechnął się szeroko. – Daj sobie spokój z tą debatą. W najgorszym wypadku przyślą stażystę niższego szczebla, a w najlepszym jakąś grubąrybę, którą zjem na lunch.
Gabrielle ściągnęła brwi.
– Świetnie. Do notatek dołączyłam listę najbardziej prawdopodobnych nieprzyjemnych tematów.
– Bez wątpienia sami starzy podejrzani.
– Z jednym wyjątkiem. Myślę, że możesz spotkać się z gwałtowną reakcją środowiska gejów na swoje wczorajsze komentarze w programie Larry’ego Kinga.
Senator wzruszył ramionami.
– Zgadza się. Kwestia legalizacji związków homoseksualnych.
Gabrielle obrzuciła go spojrzeniem pełnym dezaprobaty.
– Wystąpiłeś przeciwko nim dość ostro.
Małżeństwa homo, pomyślał z odrazą. Gdyby to zależało ode mnie, te cioty nie miałyby nawet praw wyborczych.
– Dobrze, załagodzę trochę to wystąpienie.
– Doskonale. Ostatnio podchodziłeś odrobinę zbyt radykalnie do wielu gorących tematów. Nie bądź taki pewny siebie. Opinia publiczna może się zmienić w jednej chwili. Teraz wygrywasz i nabrałeś rozpędu. Jedź na nim. Nie ma potrzeby wybijać piłki z boiska. Wystarczy utrzymać ją w grze.
– Jakieś wiadomości z Białego Domu?
Gabrielle okazała pełne zadowolenia zakłopotanie.
– W dalszym ciągu cisza. To informacja oficjalna. Twój przeciwnik stał się „Niewidzialnym Człowiekiem”.
Sexton ledwo wierzył w szczęście, jakie ostatnio mu dopisywało. Prezydent, który od wielu miesięcy ciężko pracował na trasie kampanii wyborczej, przed tygodniem zamknął się w Gabinecie Owalnym i od tej pory nikt go nie widział ani nie słyszał. Wyglądało na to, że nie jest w stanie znieść rosnącej fali poparcia dla swojego przeciwnika.
Gabrielle przeciągnęła ręką po rozprostowanych czarnych włosach.
– Słyszałam, że sztab wyborczy Białego Domu jest równie zdezorientowany. Prezydent nie wyjaśnił przyczyny swojego zniknięcia i wszyscy są wściekli.
– Jakieś teorie?
Gabrielle popatrzyła na niego znad okularów.
– Dziś rano otrzymałam ciekawą wiadomość od mojego kontaktu w Białym Domu.
Sexton rozpoznał wyraz jej oczu. Gabrielle Ashe znów zdobyła poufne informacje. Zastanowił się, czy pozwala się dmuchać jakiemuś współpracownikowi prezydenta w zamian za sekrety dotyczące kampanii. W gruncie rzeczy miał to w nosie. Ważny jest wyłącznie dopływ informacji.
– Chodzą słuchy – podjęła asystentka, ściszając głos – że prezydent zaczął się dziwnie zachowywać w ubiegłym tygodniu, po prywatnym spotkaniu z administratorem NASA. Wyszedł z zebrania wyraźnie poruszony. Natychmiast odwołał wszystkie spotkania i od tej pory pozostaje