– Pewnie wiesz, co mówisz – skwitował. – Jak chcesz, żeby się do ciebie zwracać?
– Hemet Seszep, mukarrib.
– Niech tak będzie. – Powtórnie klepnął się po udzie. – Zatem hemet Seszep, opowiedz mi dokładnie o twoim widzeniu. Po kolei, ze szczegółami. Chcę wiedzieć wszystko.
Zamknęłam oczy i wróciłam do tamtego dnia.
– Siedziałam nad wiecznym źródłem, panie. Długo w nie patrzyłam. Gdy byłam już gotowa, rozsunęłam zasłonę czasu…
– Jak?
Uklękłam przed nim tak samo, jak tamtego dnia przed źródełkiem, pochyliłam się tak jak wtedy, a następnie powoli i delikatnie wykonałam gest, jakbym rozsuwała dłońmi nieruchomą powierzchnię tafli.
Król pokiwał głową.
– Co zobaczyłaś?
– Ujrzałam Makedę siedzącą na tronie, stojącym w wielkiej sali po brzegi wypełnionej ludźmi. Był złoty, potężny, imponujący. Prowadziły do niego niskie schodki, a po ich dwóch stronach stały potężne złote lwy. Tuż obok Makedy stali Wielki Kapłan Illumkuha i Wielka Kapłanka Pani Księżyca. Widziałam tam również siebie.
– A moi synowie? Co z Sirahem i Tomajem?
– Nie było ich tam.
– Domyślam się, że mnie też nie było?
– Makeda została królową, ponieważ ty, mukarrib, umierając, przekazałeś jej władzę.
– Powiedz coś więcej.
– Co?
– Kiedy to było?
– Czekają cię jeszcze długie lata rządzenia. Twoja córka zasiądzie na tronie jako dorosła kobieta. Mówiłam ci, że widziałam tam też siebie, miałam sporo siwych włosów.
– Dlaczego żaden z moich synów nie zostanie królem? Co ma się wydarzyć? Umrą, zginą w walce? Wyjadą?
– Nie wiem, panie. Nie widziałam ich za zasłoną czasu.
Król zamilkł i zamknął oczy. Próbował ułożyć sobie w głowie to, o czym mu powiedziałam. Nie wiem, na ile mu się udało. Trwał chwilę w zadumie, po czym wyprostował się i klasnął w dłonie.
– Czas, żebyście się poznały. Przyprowadź księżniczkę! – rozkazał, gdy w drzwiach niemal natychmiast pojawiła się służąca.
Po chwili ją zobaczyłam. Wydawało się, jakby w pomieszczeniu słońce pojawiło się osobiście. Makeda miała w sobie tyle światła, że zmrużyłam oczy. Nie weszła do komnaty, ale do niej wbiegła, a wraz z nią radość, dziecięcy szczebiot i świeżość. Wiedziałam, że ma pięć lat. Była smukła, giętka, ruchliwa. Miała znacznie jaśniejszą skórę, niż jej ojciec i długie, ciemne, lekko kręcone włosy zebrane na karku w węzeł. Piękne, czarne, bardzo wyraziste oczy patrzyły inteligentnie. Była śliczna.
Stanęła na środku i z rozbrajającą dziecięcą dystynkcją, po królewsku skinęła głową ojcu i mnie na przywitanie. Uśmiechała się przy tym czarująco, lustrując wzrokiem komnatę. Gdy stwierdziła, że poza królem i mną nie ma nikogo, podskoczyła radośnie, podbiegła do ojca i wskoczyła mu na kolana.
Gdy patrzyłam na jej długie szczupłe ręce i nogi, na jej zwinne i szybkie ruchy, stanęły mi przed oczami leopardzice Wielkiej Kapłanki. Makeda miała ich grację, pewną jeszcze nieporadność ruchów, ale też uśpioną siłę i drapieżność.
– Jak dobrze, że jesteś! – zawołała, przytulając się do ojca.
Było dla mnie jasne, że takie sceny zdarzają się między nimi często. Na pewno się go nie bała, jak mi się wcześniej wydawało. I o ile w trakcie rozmowy z władcą miałam wątpliwości co do rodzaju emocji, jakie we mnie wzbudzał, w tamtym momencie go polubiłam. Ktoś, kto tak traktował córkę, musiał być dobrym człowiekiem.
Nie wydawał się zaskoczony jej zachowaniem. Objął ją mocno, a ona z zadowoleniem usadowiła się wygodnie.
– Dobrze, że i ty już jesteś z nami, hemet Seszep. – Odwróciła głowę w moją stronę.
Gdy tylko weszła do komnaty, podniosłam się z krzesełka i stanęłam w pobliżu tronu.
– Nie mówiłem ci, jak nazywa się twoja nowa opiekunka – zdziwił się Nikal. – Rozmawialiśmy, że przybędzie wysłanniczka Pani Księżyca, by stać się twoją towarzyszką i opiekunką. Mówiłem ci, że to kapłanka, która ma dar widzenia, ale na pewno nie podałem ci jej imienia. Sam przecież go nie znałem.
– Ojcze, widziałam hemet w snach. Wiem, że się pokochamy.
Makeda wyciągnęła do mnie rękę.
– Od dziś zawsze będziemy już razem. Na dobre i na złe – oświadczyła radośnie.
A gdy uklękłam przed nią i pocałowałam jej małą rączkę, dodała:
– Czeka nas wiele trudnych chwil. No… rzeczywiście sporo – mówiła, jakby przypominając sobie to, co wie, ale widząc moją minę, szybko dodała na pocieszenie, że tych dobrych będzie zdecydowanie więcej.
Izrael. Jerozolima
Był późny wieczór. Nad pałacowym tarasem rozpościerało się ciemnogranatowe niebo, na którym jasno świecił księżyc i migotały gwiazdy. Salomon stanął obok sofy, na której spoczywała królowa. O tej porze roku lubiła wieczorami wypoczywać w tym miejscu.
– Matko, jestem na twe wezwanie.
– Twój ojciec jest coraz słabszy. – Nie podniosła głowy.
Batszeba niedawno skończyła pięćdziesiąt lat, a wciąż była piękną kobietą. Co prawda jej ciemne włosy posrebrzył czas, na czole i wokół ust zaznaczyły się zmarszczki, jednak oczy wciąż miały dawny, młodzieńczy blask. Także jej sylwetka niemal nie zmieniła się od dnia, w którym po raz pierwszy dane jej było stanąć przed królem Dawidem.
Nie kryła smutku. Jej małżonek, król Izraela, od kilku miesięcy był tak słaby, że niemal nie opuszczał łoża. Udzielała jej się ta słabość, nastrajała ją refleksyjnie i skłaniała do wspomnień.
– Wiesz, że właśnie z tego tarasu zobaczył mnie po raz pierwszy? – Wskazała synowi krzesło i zaczekała, aż usiądzie. – Zażywałam wieczornej kąpieli. Nie sądziłam, że ktoś może mnie widzieć – usprawiedliwiła się. – O, tam. – Wskazała na dom o płaskim dachu, doskonale widoczny z pałacowego tarasu. – Tam wtedy mieszkałam.
Salomon znał tę historię. Tak jak chyba każdy człowiek w Jerozolimie. Jednak nigdy jeszcze nie słyszał jej z ust matki.
– Byłam wtedy żoną Uriasza. To był oddany żołnierz i dobry człowiek. Dawid uważał go za jednego z najbardziej walecznych i zasłużonych. Wydano mnie za niego bardzo młodo. Ludzie zachwycali się wtedy moją urodą i mówili, że Uriasz ma szczęście. Byłam mu potulna, powolna – westchnęła, przywołując wspomnienia. – Żona powinna słuchać męża, takie nauki wyniosłam z domu.
Salomon bardzo kochał matkę. Doskonale wiedział, że jest nie tylko piękna, ale też, a może nawet przede wszystkim, mądra i dobra. Była najwspanialszą kobietą, jaką kiedykolwiek znał. Księżniczki, które spotykał i każdą inną z dziewcząt ze swojego otoczenia, porównywał do niej. Żadna