Tytuły oryginałów: Elena sabe, Tuya
© Claudia Piñeiro
c/o Schavelzon Graham Agencia Literaria
Copyright © 2019 for the Polish edition by Wydawnictwo Sonia Draga
Copyright © 2019 for the Polish translation by Wydawnictwo Sonia Draga
Projekt graficzny okładki: Mariusz Banachowicz
Redakcja: Bożena Sęk
Korekta: Edyta Malinowska-Klimiuk, Izabela Sieranc, Iwona Wyrwisz
Obra editada en el marco del Programa “Sur” de Apoyo a las Traducciones del Ministerio de Relaciones Exteriores y Culto de la República Argentina.
Książka wydana w ramach Programu Wspierania Tłumaczeń „Sur”, realizowanego przez Ministerstwo Spraw Zagranicznych i Wyznań Republiki Argentyńskiej.
ISBN: 978-83-8110-889-8
Wszelkie prawa zastrzeżone. Nieautoryzowane rozpowszechnianie całości lub fragmentu niniejszej publikacji w jakiejkolwiek postaci jest zabronione i wiąże się z sankcjami karnymi.
Książka, którą nabyłeś, jest dziełem twórców i wydawcy. Prosimy, abyś przestrzegał praw, jakie im przysługują. Jej zawartość możesz udostępnić nieodpłatnie osobom bliskim lub osobiście znanym. Ale nie publikuj jej w internecie. Jeśli cytujesz jej fragmenty, nie zmieniaj ich treści i koniecznie zaznacz, czyje to dzieło. A kopiując ją, rób to jedynie na użytek osobisty.
WYDAWNICTWO SONIA DRAGA Sp. z o.o.
ul. Fitelberga 1, 40-588 Katowice
tel. 32 782 64 77, fax 32 253 77 28
e-mail: [email protected]
www.facebook.com/WydawnictwoSoniaDraga
E-wydanie 2019
Skład wersji elektronicznej:
Elena wie
Mojej matce
Dopiero teraz ją rozumie, bo dawniej żyła obok niego wprawdzie przezeń kochana, ale nigdy nie rozumiana. Człowiek jest z ukochaną osobą wreszcie razem wtedy, gdy ten, zmarłszy, jest w nim rzeczywiście.
Betonowa konstrukcja niczym nie różni się od domku z kart. Wystarczy tylko odpowiedni podmuch wiatru.
I
Poranek
(druga pigułka)
1
Chodzi o to, żeby prawą nogę podnieść, ledwie kilka centymetrów nad podłogę, przesunąć ją w powietrzu do przodu na tyle, by minęła lewą nogę, i wtedy nieważne, czy daleko czy blisko, znów ją postawić. Chodzi tylko o to, myśli Elena. Tyle że ona może sobie myśleć, a prawa stopa, choć mózg wysyła polecenie ruchu, nie chce się ruszyć. Nie podnosi się. Nie przesuwa w powietrzu. Nie opada znów na podłogę. Nie rusza się, nie podnosi, nie przesuwa w powietrzu, nie opada na podłogę. Mało brakuje. Ale nie. Wtedy Elena siada i czeka. W kuchni w swoim mieszkaniu. Musi zdążyć na pociąg jadący do stolicy o dziesiątej rano; następny, ten z jedenastej, już się nie nada, bo pigułkę wzięła o dziewiątej, dlatego myśli, wie, że musi zdążyć na ten o dziesiątej, zaraz po tym, jak lekarstwo sprawi, że jej ciało zacznie wykonywać polecenia mózgu. To niedługo. Ten z jedenastej odpada, bo wtedy efekt lekarstwa zacznie słabnąć i w końcu całkiem ustanie, a ona będzie się czuła dokładnie tak jak teraz, tyle że nie będzie mogła liczyć na to, że lewodopa zacznie działać. Lewodopa, tak się nazywa to coś, co ma krążyć w jej ciele, kiedy pigułka się rozpuści; od dłuższego czasu zna tę nazwę. Lewodopa. Tak jej powiedzieli, a ona to sobie zapisała na karteczce, bo wiedziała, że pisma lekarza i tak nie odczyta. Lewodopa musi krążyć w pani ciele, rozumie pani. Na to właśnie czeka, siedząc w kuchni swojego mieszkania. Czekanie to wszystko, co może teraz zrobić. Liczy sobie ulice. Recytuje ich nazwy z pamięci. Od początku do końca i od końca do początku. Lupo, Moreno, 25 de Mayo, Mitre, Roca. Roca, Mitre, 25 de Mayo, Moreno, Lupo. Lewodopa. Ma tylko pięć przecznic do stacji kolejowej, to nie tak dużo, myśli sobie i recytuje, i wciąż czeka. Pięć. Ulice, którymi jeszcze nie byłaby w stanie iść, nie dałaby rady stawiać kroków, ale może przynajmniej recytować ich nazwy z pamięci. Dziś nie chce nikogo spotkać. Nikogo, kto by pytał ją o zdrowie czy składał spóźnione kondolencje z powodu śmierci córki. Codziennie podchodzi do niej ktoś, kto nie mógł być na czuwaniu przy zwłokach bądź na pogrzebie. Albo się nie odważył. Albo nie chciał. Kiedy ktoś umiera, tak jak umarła Rita, wszyscy czują się zaproszeni na pogrzeb. Dlatego ta dziesiąta to nie jest dobra godzina, myśli, bo żeby dojść na stację, musi przejść przed bankiem, a dziś są wypłacane emerytury, toteż bardzo możliwe, że natknie się na jakiegoś sąsiada. I to na niejednego. Chociaż bank otwiera się dopiero o dziesiątej, czyli kiedy jej pociąg będzie już wjeżdżał na stację, a ona z biletem w ręku podejdzie na krawędź peronu, żeby wsiąść, lecz przed bankiem już wcześniej, Elena to wie, w kolejce będą stali emeryci, jakby w obawie, że pieniędzy może starczyć tylko dla tych, którzy zjawią się pierwsi. Jedynie robiąc spore kółko, można by uniknąć przejścia obok banku, ale parkinson tego by jej nie darował. Tak to się nazywa. Elena wie już od pewnego czasu, że nie ona włada teraz niektórymi częściami swojego ciała, na przykład nogami. Rządzi on. Albo ona. Pytanie, czy do Parkinsona należy zwracać się per on czy ona, bo choć ta nazwa brzmi jakoś tak po męsku, to jednak przecież jest chorobą, a choroba ma rodzaj żeński. Tak jak katastrofa. Albo tragedia. Postanawia, że będzie mówić o Parkinsonie jako o Niej, bo kiedy myśli o tej chorobie, używa określenia „ta cholerna dziwka”, a dziwka to przecież ona, nie on. Za przeproszeniem. Ona. Doktor Benegas parę razy już jej to tłumaczył, lecz Elena nadal nie do końca rozumie; to znaczy rozumie, co ma, bo przecież to siedzi w jej ciele, nie łapie natomiast wszystkich słów używanych przez lekarza. Za pierwszym razem Rita przy niej była. Rita, która dziś nie żyje. Lekarz powiedział im, że parkinson polega na degeneracji niektórych komórek systemu nerwowego. I obu im nie spodobało się to słowo. Degeneracja. Jej i jej córce. Doktor Benegas najwyraźniej zdał sobie z tego sprawę, bo szybko zaczął tłumaczyć. I powiedział, że to choroba centralnego układu nerwowego, która degeneruje, czyli tak zmienia, mutuje czy modyfikuje niektóre komórki nerwowe, że przestają produkować dopaminę. I wtedy Elena się dowiedziała, że kiedy jej mózg zamierza wprawić ciało w ruch, polecenie to może dotrzeć do stóp, jeśli przekaże je tam dopamina. Jak jakiś goniec, pomyślała sobie wtedy. Czyli parkinson to ona, a dopamina to goniec. A mózg nic, bo stopy już go nie słuchają. Jak obalony król, który nawet nie zdaje sobie sprawy, że już nie rządzi. Jak ten cesarz bez szat z bajki, którą opowiadała Ricie, kiedy jej córka była mała. Obalony król, cesarz bez ubrań. I jeszcze Ona, nie Elena, tylko jej choroba, goniec i obalony władca. Elena powtarza ich nazwy, jak wcześniej powtarzała ulice dzielące ją od stacji; te nazwy czekają razem z nią. Od początku do końca i od końca do początku. Cesarz bez szat jej się nie podoba, bo skoro nie ma ubrań, to znaczy, że jest nagi. Woli obalonego króla. Czeka, powtarza, układa ich dwójkami: Ona i goniec, goniec i król, król i Ona. Próbuje