A ja żem jej powiedziała.... Katarzyna Nosowska. Читать онлайн. Newlib. NEWLIB.NET

Автор: Katarzyna Nosowska
Издательство: OSDW Azymut
Серия:
Жанр произведения: Юмористическая проза
Год издания: 0
isbn: 978-83-8032-263-9
Скачать книгу
partnerskim. Tym razem wybrałam dojrzałą terapeutkę w okularach, z prawdziwym gabinetem. Jej ostatnim odkryciem muzycznym była – na oko – Dalida. Sprawy potoczyły się nader szybko. Zdołałam wypowiedzieć ledwie kilka wprowadzających zdań, gdy usłyszałam stanowcze: „Rzucić! Natychmiast go rzucić! Tu nie ma nad czym pracować”. Wyszłam, nie wykorzystując gwarantowanej godziny, bo zakładałam, że da się ratować, ratować ten związek.

      Była jeszcze terapeutka, z którą umówiłam się telefonicznie, lecz do spotkania nigdy nie doszło – nie potrafiłam znaleźć bloku ze wskazanym numerem, choć w rzeczywistości stał tam jak byk.

      Mam koleżankę, która poleca terapię, bo po dwunastu latach kozetkowania czuje się znacznie lepiej. Dwanaście lat temu byłoby mi szkoda dwunastu lat. A teraz to już w ogóle.

      A JA ŻEM JEJ POWIEDZIAŁA, KAŚKA…

      Poczekaj, aż koty z kurzu będą naprawdę duże, uformuj z nich kulę, spryskaj lakierem do włosów i powieś pod sufitem

Poczekaj, aż koty z kurzu będą naprawdę duże, uformuj z nich kulę, spryskaj lakierem do włosów i powieś pod sufitem.

      Zauważyłam, że wielkim szacunkiem cieszą się ludzie, którzy potrafią zrobić coś z niczego. Z samotnej skarpetki, której siostrę bliźniaczkę pożarła pralka, można – doszywając dwa znalezione pod fotelem guziki – zrobić pacynkę dla dzieciaka. Z dwustu kolorowych słomek do drinków – które w chwili zakupowego amoku nabyliśmy, choć nie lubimy podejmować gości i, zasadniczo, brzydzimy się alkoholem – można zrobić tęczowego kulo-jeża w ramach prezentu pod choinkę, dla choinki. Zdecydowanie za gęstą pomidorową można rozcieńczać wodą coraz bardziej i bardziej, by, bazując na pamięci wody, uzyskać całkowicie przezroczystą, homeopatyczną pomidorową do leczenia dzieci cierpiących na tomatofobię. Pakuły wyeksploatowanych doczepów, kamuflujących niedostatek owłosienia na głowach gwiazd, można stosować jako wypełnienia miśków licytowanych podczas akcji „Podaruj Misia” – znacznie windując zysk z licytacji. Dla niektórych książki są „niczym”. Można, mimo poczucia zmarnowanych pieniędzy, zakupić kilkadziesiąt i uczynić z ich obecności na regale, niepodlegający dyskusji wśród gości, dowód oczytania, bo ono, jak wiemy, znamionuje inteligencję.

      Istnieją trzy rodzaje materializmu.

      Materializm japoński – posiadam dokładnie to, co niezbędne, i ani sztuki ponad to. A jeśli już mi się zdarzy, w chwili zaćmienia umysłu wprowadzić do życia coś niepotrzebnego – kłaniam się temu nisko i deportuję poza orbitę swego uporządkowanego życia.

      Materializm polski – posiadam zdecydowanie więcej, niż potrzebuję. Mam w związku z tym poczucie winy, ale przecież coś mi się od życia należy; stać mnie w końcu, a nawet jeśli nie, to wezmę pożyczkę; może wygram w lotto; jestem tym, co posiadam; jak mi się znudzi, oddam komuś albo przerobię.

      Materializm amerykański – nie mogę bez tego żyć. Sto par moich butów przygarnie następnych sto par; mój telewizor nie może nie być jeszcze większy; Black Friday, potem nudna niedziela i w końcu fantastyczny Cyber Monday; nie mam nic do oddania, wszystko jest mi potrzebne; gdy dzwoni domofon, potrzebuję czasu, by przedrzeć się do drzwi.

      Jestem przedstawicielką wszystkich trzech rodzajów materializmu. Mam dwieście słomek do drinków, a one chcą przygarnąć następnych dwieście; mam poczucie winy, że je kupiłam, ale przecież coś mi się od życia należy; potrzebuję czasu, by dotrzeć do drzwi, za nimi czeka kurier z książką Marie Kondo, która nauczy mnie, jak deportować – ukłoniwszy się uprzednio – wszystko, co zbędne.

F 19

      A JA ŻEM JEJ POWIEDZIAŁA, KAŚKA…

      Jeżeli ojciec u ciebie w domu mówi: „Oddaj Agnieszce misia, bo ona jest tu gościem”, a u niej w domu mówi: „Oddaj Agnieszce misia, bo ona jest tu gospodynią” – to potem masz kłopoty…

Jeżeli ojciec u ciebie w domu mówi: „Oddaj Agnieszce misia, bo ona jest tu gościem”, a u niej w domu mówi: „Oddaj Agnieszce misia, bo ona jest tu gospodynią” – to potem masz kłopoty…

      Byłam kiedyś dzieckiem i pamiętam, że moja dusza każdorazowo doświadczała przemożnego cierpienia, kiedy rodzice wysyłali sprzeczne komunikaty. W dorosłe życie wkroczyłam z wacianym kręgosłupem moralnym. Trudno mi było w praktyce stwierdzić, co jest z całą pewnością miłe niebu, a na co z apetytem oblizałoby się piekło. „Musisz mieć świadectwo z czerwonym paskiem, bo jak nie, to będziesz miała przesrane wakacje”. No to miałam same piątki i zawsze nieszczęsną czwórkę z matematyki. Pasek był. I przesrane wakacje również, bo w ramach kary za czwórkę musiałam rozwiązywać nieskończoną liczbę zadań z matematyki.

      Nie można sugerować dziecku, że powinno pisać pamiętnik, bo ten przyjmie każdą tajemnicę, i jednocześnie raz w tygodniu kazać odczytywać go sobie na głos. Nie można mówić (po inspirującej lekturze poradnika dla rodziców): „Pamiętaj synku, że chłopcy też mają prawo płakać”, a potem, kiedy chłopak płacze, że jego drużyna przegrała mecz (bo puścił trzy gole), rzucić: „Przestań się mazać, bo wszyscy się będą z ciebie śmiali”. „Przemoc nie jest rozwiązaniem” kontra „Co ty, oddać nie potrafisz?!”; „Kłamstwo to grzech” kontra „Nie mów tatusiowi, że był u nas wieczorem pan”; „Ja, rasistą?!” kontra „Czarnych wnuków niańczył nie będę!”.

      Dzieciaki są co prawda niższymi wzrostem, ale jednak ludźmi. A już te współczesne to jakiś zupełnie niezwykły gatunek. Bystre programowo. Takiego osobnika nie okłamiesz, on czyta emocje. Są wrażliwe ponad miarę, dlatego piekielnie łatwo je zepsuć i wypuszcza się wtedy z gniazda w świat chorych na mentalną osteoporozę słabeuszy lub hejterów z patologiczną atrofią empatii i pozostałych uczuć wyższych.

      Nie rzucam kamieniem z Olimpu macierzyńskiego samozadowolenia. Nie jestem bez winy.

      A JA ŻEM JEJ POWIEDZIAŁA, KAŚKA…

      Gdy dzwoni ktoś, z kim nie chcesz rozmawiać, mówisz: „Halo, halo, halo? Halo?!” – i się rozłączasz

Gdy dzwoni ktoś, z kim nie chcesz rozmawiać, mówisz: „Halo, halo, halo? Halo?!” – i się rozłączasz.

      Skąd ci wszyscy ludzie mają mój numer telefonu? Jak na kobietę prawie pięćdziesięcioletnią znam naprawdę niewiele osób. W każdym razie niezbyt wiele takich, do których wypada bez skrępowania zadzwonić. Tymczasem telefon dzwoni niemal nieprzerwanie. Dzwonią panie z pytaniem: „Czy rozmawiam z panią Katarzyną Nosowska?”. Nie Nosowską.  N o s o w s k a. Odmianie podlega jedynie imię. Potem proponują pakiety, aneksy do umów, nowe produkty bankowe. Dzwonią ludzie z telewizji śniadaniowych z propozycją wypicia herbaty lub kawy, soku czy wody, na kanapie albo w fotelu, ale zawsze przed kamerą. Dzwoni długowłosy aktywista w sprawie marszu, producentka w sprawie kolęd, aranżer w sprawie hołdu dla barda. Dzwoni piosenkarz i mówi, że uwielbia poetykę moich tekstów, więc chciałby, żebym mu coś napisała na nową płytę, tylko inaczej niż piszę, bardziej jakby to ktoś inny pisał.

      Zmieniłam numer, ale tydzień później już go mieli i telefon znów dzwonił. Mogłabym nie odbierać połączeń z nieznanych numerów, ale syn ma wiecznie rozładowany albo niedoładowany telefon, więc dzwoni od znajomych, a przecież coś się może dziać, coś strasznego nawet…

      Czemu telefonują bezpośrednio do mnie? Wszak mam menadżerkę, która jest mi jak siostra, która nudzi się pewnie w pracy, bo jej telefon milczy, a przecież rękę, ucho i aparat mowy ma wręcz skrojone na potrzeby dzwoniących… Ja przy telefonie