Mojemu siostrzencowi, Williamowi Gage’owi Cameronowi
Jeden
Od początku byłam świadoma kotów.
Wszędzie koty.
Nie widziałam ich – miałam otwarte oczy, ale kiedy były w pobliżu, zauważałam jedynie poruszające się w ciemności kształty. Czułam je jednak tak dobrze, jak mamę, gdy się posilałam, albo jak wiercące się obok mnie rodzeństwo, gdy próbowałam dostać się do życiodajnego mleka.
Naturalnie nie miałam pojęcia, że to koty – wiedziałam jedynie, że to stworzenia inne niż ja, obecne w naszej norze, ale niepróbujące się pożywiać obok mnie. Później, gdy dostrzegłam, że są małe, szybkie i zwinne, uświadomiłam sobie, że to nie tylko „niepsy”, ale zupełnie inny gatunek zwierząt.
Mieszkaliśmy razem w chłodnym, ciemnym domu. Sucha ziemia pod moim nosem wydzielała egzotyczne, stare zapachy. Rozkoszowałam się nimi, wypełniając nozdrza bogatymi, smakowitymi aromatami. Z wyschniętego drewnianego sufitu sypał się kurz. Dach był tak nisko zawieszony, że za każdym razem, gdy mama wstawała z ubitego wgłębienia służącego nam za posłanie, żeby zostawić moje rodzeństwo i mnie – a my piszczeliśmy wtedy w proteście i wtulaliśmy się w siebie, by dodać sobie otuchy – jej wyprostowany ogon kończył się w połowie drogi do belek. Nie miałam pojęcia, dokąd idzie mama. Za to świetnie zdawałam sobie sprawę, jak bardzo byliśmy niespokojni aż do jej powrotu.
Jedynym źródłem światła w norze była pojedyncza kwadratowa dziura w najdalszym krańcu. Przez to okno na świat wlewały się niezwykłe zapachy chłodu, życia i wilgoci, miejsc i rzeczy jeszcze bardziej upajających niż zapachy w norze. I choć od czasu do czasu widziałam, jak któryś z kotów wymyka się przez nią na świat albo powraca z nieznanych krain, za każdym razem gdy próbowałam podczołgać się ku wyjściu, mama ciągnęła mnie z powrotem.
Kiedy moje łapy się wzmocniły, a wzrok wyostrzył, bawiłam się z kociętami jak z własnym rodzeństwem. Często wybierałam pewną kocią rodzinkę zajmującą kwaterę w głębi naszego wspólnego domu. Należąca do niej para kociąt była szczególnie przyjacielska, a ich matka czasami mnie lizała. W myślach nazywałam ją Mamą Kotką.
Po jakimś czasie spędzonym na wesołych harcach z małymi kotami przychodziła po mnie moja własna mama i wyciągała mnie za kark z gromadki kociąt. Gdy upuszczała mnie przy rodzeństwie, moi bracia i siostry obwąchiwali mnie podejrzliwie. Ich reakcja sugerowała, że niezbyt podobał im się koci zapach, który na mnie zostawał.
Tak wyglądało moje cudowne, szczęśliwe życie. Nie miałam powodu sądzić, że kiedyś się to zmieni.
Posilałam się sennie, słuchając popiskiwania moich braci i sióstr zajętych tym samym, gdy nagle mama zerwała się na równe łapy tak gwałtownie, że zanim puściłam jej sutek, moje łapki poderwały się w górę.
Od razu wiedziałam, że dzieje się coś złego.
Przez norę przetoczyła się fala paniki, dotykając kota za kotem niczym nagły podmuch wiatru. Część dzieci rzuciła się w popłochu w głąb jamy, a matki zaczęły przenosić resztę swojego miauczącego potomstwa, chwytając je zębami za kark. Ja i moje rodzeństwo przypadliśmy do mamy z płaczem, przestraszeni, bo i ona była przestraszona.
Nagle padły na nas snopy ostrego światła, które zakłuło mnie w oczy. Dobiegały z dziury, tak jak towarzyszące im odgłosy.
– Chryste! Pod podłogą jest jakiś milion kotów!
Nie miałam pojęcia, co wydaje te odgłosy ani dlaczego nora wypełniła się nagle błyskającymi światłami. Z dziury powiał ku mnie zapach zupełnie nieznanych istot. Byliśmy w niebezpieczeństwie i to właśnie te niewidoczne stworzenia były zagrożeniem. Mama dyszała, zniżając głowę i wycofując się, a my ze wszystkich sił staraliśmy się podążyć za nią, błagając ją piskliwie, żeby nas nie zostawiała.
– Niech zerknę. O Jezu, ile ich tu jest!
– Czy będzie z tym problem?
– I to jaki!
– To co zrobimy?
– Trzeba wezwać tępiciela.
Byłam w stanie odróżnić jedną serię dźwięków od drugiej, która miała inne wysokość i ton, choć nie wiedziałam, co to znaczy.
– Nie możemy sami ich wytruć?
– Masz coś w furgonetce?
– Nie, ale mogę po coś skoczyć.
Mama wciąż odmawiała nam pociechy swoich sutków. Jej mięśnie były napięte, uszy położyła po sobie, a uwagę skupiła na źródle dźwięków. Chciałam napić się jej mleka, by poczuć się bezpiecznie.
– Jeśli to zrobimy, okolica będzie pełna martwych kotów. Jest ich za dużo. Nie byłoby sprawy, gdyby chodziło o jednego czy dwa, ale tu jest cała kolonia.
– Do końca czerwca chciałeś zrobić rozbiórkę. Nie mamy za dużo czasu…
– Wiem.
– Patrz, tam są miski. Ktoś dokarmia te paskudne szkodniki!
Snopy światła zniżyły się, łącząc się w oślepiającym punkcie na podłodze tuż za dziurą.
– Po prostu pięknie. Co, do diabła, jest nie tak z tymi ludźmi?
– Mam spróbować się dowiedzieć, kto to?
– Nie. Kłopot zniknie razem z kotami. Wezwę kogoś.
Sondujące światło błysnęło wokół ostatni raz i zgasło. Usłyszałam, jak ziemia drży od ciężkiego stąpania, o wiele głośniejszego od cichych kocich kroków. Zapach nowych istot powoli wywietrzał, a kocięta wróciły do zabawy, znowu wesołe. Posiliłam się z rodzeństwem, a potem wybrałam się w odwiedziny do dzieci Mamy Kotki. Jak zawsze wraz ze zniknięciem światła dochodzącego z kwadratowej dziury dorosłe koty zaczęły wychodzić z nory. W nocy słyszałam, jak wracały, i czasami czułam zapach krwi upolowanej drobnicy, którą przynosiły swoim rodzinom.
Gdy mama polowała, zapuszczała się tylko do dużych misek suchego jedzenia stojących tuż za dziurą. Czułam to jedzenie w jej oddechu – ryby, warzywa i mięso – i zaczynałam się zastanawiać, jak smakuje.
To, co wywołało panikę – cokolwiek to było – zniknęło.
Bawiłam się właśnie z niezmordowanymi kociakami Mamy Kotki, gdy nasz świat legł w gruzach. Tym razem światło nie było pojedynczym snopem, ale jaskrawą eksplozją, która oświetliła wszystko dookoła.
Koty rozbiegły się przerażone. Zamarłam, nie wiedząc, co zrobić.
– Przygotujcie siatki! Gdy zaczną uciekać, to wszystkie naraz!
Odgłosy zza dziury.
– Jesteśmy gotowi!
Za światłem wczołgały się trzy ogromne istoty. To byli pierwsi ludzie, jakich widziałam w życiu, ale zdałam sobie sprawę, że już wcześniej ich czułam – po prostu nie umiałam sobie wyobrazić, jak wyglądają. Coś zapaliło głęboko we mnie iskrę – zaczęło mnie do nich dziwnie ciągnąć, chciałam podbiec bliżej, gdy tak wczołgiwali się do nory, ale przerażenie bijące od spanikowanych kotów kazało mi zastygnąć w bezruchu.
– Mam jednego!
Kocur syczał i wrzeszczał.
– Jezu!
– Uwaga, parę uciekło!
– Do diabła! – padło z zewnątrz.
Byłam daleko od mamy, próbowałam odnaleźć jej zapach wśród kocich woni, gdy nagle zwiotczałam, czując na karku ostre zęby. Mama Kotka zaciągnęła mnie w głąb nory, do dużej szczeliny w kamiennej ścianie. Przecisnęła mnie przez nią i położyła obok swoich kociąt w wąskiej, ciasnej norce, po czym zwinęła się przy nas w kłębek. Idąc za przykładem matki, kocięta nawet nie pisnęły. Leżałam z nimi w ciemności, nasłuchując nawoływań