Przygody Tomka Sawyera. Марк Твен. Читать онлайн. Newlib. NEWLIB.NET

Автор: Марк Твен
Издательство: OSDW Azymut
Серия:
Жанр произведения: Книги для детей: прочее
Год издания: 0
isbn: 978-83-270-4214-9
Скачать книгу
dorosłych, ale po prostu dlatego, że nowe, wspaniałe zainteresowanie przegnało je na jakiś czas z głowy.

      To nowe zainteresowanie dotyczyło bardzo oryginalnej metody gwizdania, którą zdobył od pewnego Murzyna. Teraz pałał żądzą wypróbowania tej sztuki. Był to jakby osobliwy ptasi świergot, polegający na tym, że w króciutkich odstępach czasu należało lekko uderzać językiem o podniebienie. Dzięki pilności i wytrwałości Tomek opanował wkrótce tę metodę do mistrzostwa. Z ustami pełnymi melodii, a duszą pełną uniesienia szedł teraz ulicą i doznawał uczucia astronoma, który odkrył nową planetę — z tym, że radość chłopca była niewątpliwie większa.

      W ten długi letni wieczór było jeszcze zupełnie jasno. Nagle Tomek przestał gwizdać. Stał przed nim ktoś obcy: chłopak odrobinę wyższy od niego. Pojawienie się nowego przybysza, nieważne jakiego wieku i płci, stanowiło w małej mieścinie St. Petersburg wstrząsające wydarzenie.

      Chłopiec był porządnie ubrany, nawet zbyt porządnie jak na dzień powszedni. Zdumiewające! Czapkę miał niczym prosto z wystawy! Niebieska sukienna bluza, zapięta na wszystkie guziki, była nowa i elegancka, tak samo spodnie. Na nogach miał buty, chociaż to był tylko piątek! Miał nawet kokardę z barwnej wstążki! Było w nim w ogóle coś wielkomiejskiego, co oburzyło Tomka aż do głębi. Im dłużej pożerał wzrokiem to wspaniałe zjawisko, im wyżej zadzierał nosa w pogardzie dla jego elegancji, tym nędzniejszy wydawał mu się jego własny wygląd. Obaj chłopcy milczeli. Gdy jeden się poruszył, poruszył się i drugi — ale tylko bokiem i w kółko. Cały czas mierzyli się wzrokiem. Wreszcie Tomek powiedział:

      — Chcesz oberwać?

      — Tylko spróbuj!

      — Zaraz mogę to zrobić.

      — Nie dasz rady.

      — Spokojna głowa.

      — Nie wierzę!

      — Przekonasz się!

      — Nie!

      — Tak!

      Pełne napięcia milczenie. Potem Tomek zaczął na nowo:

      — Jak się nazywasz?

      — A co cię to obchodzi?

      — Jak będę chciał, to będzie mnie obchodzić.

      — To czemu nie chcesz?

      — Jak będziesz dużo gadał, to zechcę.

      — Dużo, dużo, dużo!... No i co?

      — Myślisz, że jesteś taki wielki elegant, co? Mógłbym sobie jedną rękę przywiązać na plecach, a drugą cię sprać, gdybym tylko chciał.

      — To czemu tego nie zrobisz? Ciągle tylko gadasz, że możesz.

      — Nie zaczynaj, bo ci dołożę.

      — Phi! Takich jak ty widziałem już wielu.

      — Też mi ważny elegancik! Hu, hu, co za prześliczny kapelusik!

      — Jak ci się tak bardzo nie podoba, to mi go zdejmij. Ale nieprędko się potem wyliżesz.

      — Kłamiesz!

      — Ty sam kłamiesz!

      — Tchórz! Chciałby się bić, a trzęsie portkami ze strachu!

      — Zjeżdżaj stąd!

      — Zamknij się, bo cię stuknę kamieniem w łeb!

      — Czyżby?

      — Zobaczysz!

      — Więc czemu tego nie robisz? Ciągle tylko gadasz! Po prostu się boisz!

      — Wcale się nie boję!

      — Trzęsiesz się ze strachu!

      — Nie!

      — Tak!

      Znowu zamilkli. Znowu zaczęło się wzajemne okrążanie i mierzenie oczami. Wreszcie stanęli w pozycji bojowej.

      — Wynoś się stąd! — krzyknął Tomek.

      — Sam się wynoś!

      — Nie chce mi się!

      — Mnie też!

      Stali tak naprzeciw siebie, wysunąwszy po jednej nodze dla lepszej równowagi, i dysząc nienawiścią, z całej siły napierali na siebie. Żaden jednak nie mógł uzyskać przewagi. Wreszcie, czerwoni z wysiłku jak buraki, z zachowaniem wszelkich ostrożności odstąpili od siebie.

      — Ty szczeniaku! — rzucił Tomek. — Powiem o wszystkim mojemu starszemu bratu, on cię załatwi małym palcem.

      — Gwiżdżę na twojego starszego brata! Mój brat jest większy od twojego. Przerzuci go przez ten parkan jedną ręką.

      (Oczywiście bracia byli zmyśleni).

      — Kłamiesz!

      — Gadaj sobie dalej!

      Tomek dużym palcem u nogi narysował na ziemi kreskę i powiedział:

      — Spróbuj przekroczyć tę linię, a stłukę cię na miazgę.

      Nieznajomy natychmiast przekroczył kreskę, mówiąc:

      — Zobaczymy, czy naprawdę to zrobisz.

      — Nie zbliżaj się do mnie! Uważaj!

      — No, miałeś coś zrobić! Na co czekasz?

      — Do licha! Za marny grosz to zrobię!

      Nieznajomy wyciągnął z kieszeni dwie drobne monety i szyderczo nadstawił je Tomkowi. Tomek uderzeniem strącił pieniądze na ziemię.

      W okamgnieniu chłopcy rzucili się na siebie i sczepieni jak dwa zaciekłe koguty, zaczęli się tarzać po ziemi. Targali się za włosy, szarpali ubrania, okładali się pięściami, rozdrapywali nosy i okrywali kurzem i sławą. Wreszcie sytuacja poczęła się krystalizować. Wśród bitewnej kurzawy pojawił się Tomek, siedzący okrakiem na wrogu i młócący go pięściami.

      — Masz dosyć? — wysapał.

      Chłopak usiłował wyrwać się z uścisku i ryczał wniebogłosy, głównie ze złości.

      — Masz dosyć? — i Tomek zaczął młócić na nowo.

      Wreszcie chłopak wykrztusił: „dosyć” i Tomek puścił go, mówiąc:

      — Zapamiętaj to sobie! Na przyszłość dobrze uważaj, z kim zaczynasz!

      Nieznajomy odszedł szybko, otrzepując ubranie, płacząc i pociągając nosem. Raz po raz oglądał się za siebie i wygrażał Tomkowi, co mu zrobi, gdy następnym razem dorwie go w swoje ręce. Tomek odpowiedział szyderczym śmiechem i z miną zwycięzcy ruszył do domu. Ledwie się jednak odwrócił, tamten rzucił w Tomka kamieniem i trafił go między łopatki. Potem pędem rzucił się do ucieczki. Tomek gonił zdrajcę aż do domu i przy okazji dowiedział się, gdzie mieszka. Jakiś czas patrolował przy bramie, wzywając nieprzyjaciela, by stanął z nim do walki. Ale nieprzyjaciel tylko stroił do niego miny przez okno. Wreszcie pojawiła się matka nieprzyjaciela, nazwała Tomka złym, wstrętnym, ordynarnym chłopakiem i kazała mu odejść. Odszedł więc, ale zapowiedział, że jeszcze go dostanie w swoje ręce.

      Tego wieczora Tomek bardzo późno wrócił do domu. Kiedy ostrożnie wchodził przez okno, wpadł prosto na ciotkę, czyhającą na niego w zasadzce. Gdy zobaczyła, w jakim stanie znajduje się jego ubranie, z całą stanowczością postanowiła skazać go w niedzielę na ciężkie roboty.

      Rozdział II

      Nadszedł niedzielny ranek. Słońce świeciło promiennie, cały świat dyszał radością lata i kipiał życiem. W każdym sercu dźwięczała