Janina zaczęła płakać.
– Przyjechałam do was prosić o radę. Nie wiem, jak żyć, jak sobie z tym poradzić. Błagałam go, żeby ją odprawił. Ale nigdy tego nie zrobi. Teraz nie wiem już, co czynić. Myślałam, że chociaż wy…
Matka roześmiała się gardłowo, kręcąc głową z niedowierzaniem.
– My? Teraz? Kiedy los już jest przesądzony? My tu nic nie poradzimy. Zresztą reputacji i tak już się nie da naprawić. Ludzie swoje wiedzą.
Choć było to ciężkie, Janina musiała zadać najważniejsze pytanie. Długo zbierała się w sobie, aż wreszcie wyrzuciła je ze ściśniętym gardłem.
– Może… mogłabym tu zamieszkać?
Matka drgnęła.
– Wyszłaś za mąż z własnej woli. Nikt cię do tego małżeństwa nie zmuszał, chociaż ojciec mógł ci znaleźć lepszą partię od tego dziedzica z rozpadającym się dworem. Twoje miejsce jest przy mężu. Musisz wrócić, inaczej plotki jeszcze bardziej się poniosą i jako rodzina będziemy skończeni. Wypij herbatę i wracaj z powrotem. Ja ci pomóc nie mogę.
– Ojciec…
– … nie zamierza z tobą rozmawiać. Nie chce cię widzieć. Kosztowałaś go zbyt wiele zdrowia. Lepiej jedź już do domu. Tak będzie dla wszystkich najlepiej.
Janina patrzyła na matkę jak osowiała, nie wierząc temu, co słyszy. Rozejrzała się po wnętrzu, przypominając sobie czasy, kiedy w tym domu wyrastała. Teraz nagle wszystko wydało jej się obce. Powoli wstała. Chwyciła małą na ręce i skierowała się do wyjścia. Obcasy jej butów wydawały głośne odgłosy na drewnianej podłodze. Jakby każdy wybijał jej ostatnie sekundy w tym domu.
Matka nawet się nie odwróciła. Odgłos zamykanych drzwi był ciężki do zniesienia dla każdej z nich.
– Tak po prostu się jej wyrzekli? – Nie wierzyłem.
– Kiedyś były inne czasy. Ludzie bywali dumni. Inaczej ich wychowano. Honor był bardzo ważnym elementem życia. Zresztą musisz też wiedzieć, że należeli do innego środowiska klasowego.
– Wróciła do domu?
– Tak. Nie miała innego wyjścia.
– Nie próbowała jeszcze ich przekonać?
– Nie miałoby to sensu. Przecież ich znała. Byli niezłomni. Raz podjętych decyzji nie dało się zmienić.
– Biedna kobieta…
– Wracała do domu w ciąży. Poniżona przez męża, odrzucona przez rodzinę. Z małym dzieckiem uczepionym ramienia. A to był dopiero początek wszystkiego. Prawdziwe chmury dopiero się zbierały.
– Było coś więcej?
– Oczywiście. To, co dotąd ci opowiedziałam, to takie preludium. Teraz przejdziemy do konkretnych spraw.
– Wydaje mi się, że pani matka dosyć już wycierpiała. Zresztą zrozumiała, że postąpiła źle, odmawiając mężowi praw do ciała, ale przecież każdy popełnia błędy. Chciała to naprawić, ale się nie udało. To też się zdarza. Co mogło ją spotkać gorszego?
– Po powrocie do domu zdarzyły się dwa dramaty, aczkolwiek trochę oddalone od siebie w czasie. Pierwszym był poród Olesi…
Janina wracała do domu jak ogłuszona. Siedziała skulona, tuląc w ramionach małą Wandę. Zapatrzona przed siebie. Zanim powóz wtoczył się na znajome drogi, było już dosyć późno, zrywał się też wiatr, co wróżyło zbliżającą się burzę. Maki wokół drogi powiewały na wietrze, kołysząc się tam i z powrotem. Gdzieniegdzie na łąkach przemykały się i ukrywały bławatki. Wszędzie ogromne zarośla dzikich róż. Koniki polne grały melodie, osy i muchy latały znacznie szybciej, widocznie i one wyczuwały zmieniającą się pogodę. Przed Janiną pojawił się dom i ścisnęło jej się serce. Jakiż to dom, pomyślała, kiedy szczęścia i radości w nim nie ma? Oczywiście była Wanda, ale małe dziecko nigdy nie może dać kobiecie tyle szczęścia, co kochający mężczyzna. Nagle w jej oczach kolejny już raz tego dnia pojawiły się łzy. Po raz pierwszy dom ten wydał jej się obcy i nieprzyjemny. Gdyby tylko mogła zawrócić…
Wanda zasnęła matce w ramionach i zbudziły ją dopiero pierwsze krople deszczu spadającego z nieba.
– Dom – powiedziała sennie, przecierając oczka.
– Tak. Jesteśmy w domu. – Matka pogładziła ją po głowie.
Wysiadły z powozu i weszły. Ciemno w nim było, więc raz dwa kazała pozapalać świecie i pozamykać okna. Wiatr się zerwał jeszcze większy i szarpał zasłonami. Dochodziła dziewiąta, kiedy grom poniósł się po niebie i pierwsza błyskawica rozcięła niebo. Wtedy też po domu rozniósł się skowyt bólu.
Nie namyślając się wiele, ułożyła małą do łóżka i przebiegła w stronę, z której dochodził krzyk. W pewnej chwili zatrzymała się, nie orientując się, skąd dokładnie dobiegał głos, ale szybko zrozumiała, że to z pokoju Olesi. Zatrzymała się raptownie przed drzwiami. Potem weszła ostrożnie do środka. Jej mąż klęczał przy łóżku, trzymając służącą za rękę a ta, cała spocona i mokra, leżała, krzycząc z bólu. Zaczął się poród, nie było żadnej wątpliwości.
Od razu w jej głowie pojawiła się myśl o mądrej babcie. Dziaducha mieszkała niedaleko stąd, ale w tym wypadku nie było możliwości jej sprowadzenia. Zresztą burza rozpętała się za oknami i nikt o zdrowych zmysłach nie wyszedłby w taką pogodę na poszukiwania znachorki.
Kiedy podłoga po jej wejściu skrzypnęła, Antoni odwrócił się i spojrzał z rozpaczą w jej twarz. Jego oczy wyrażały tylko jedno: pomóż. Odruchowo zrobiła krok do tyłu. Coś jej kazało uciekać jak najdalej, zamknąć się w pokoju i zasłonić uszy rękami. Nie słyszeć tego okropnego krzyku, który rozdzierał jej serce.
Zatrzasnęła za sobą drzwi i zaczęła się oddalać. Antoni wybiegł, mijając po drodze drzwi do pokoju kucharki, gdzie stara kobiecina siedziała pod stołem z różańcem w ręku i głośno się modliła. Nie chciała nawet słyszeć o tym, że ma wyjść i pomóc rodzącej. Tak bardzo bała się burzy, że strach zupełnie ją obezwładnił. Dawno temu, kiedy jeszcze była dzieckiem, grom zabił jej matkę, a ona była tego świadkiem.
– Janina! – krzyknął głośno na żonę.
Zatrzymała się. Nie odwracała się, stała tyłem. Dobiegł do niej i powiedział:
– Pomóż. Bóle trwają już od czasu, kiedy wyjechałaś. Chciałem wezwać znachorkę, ale protestowała. Teraz… coś z nią jest nie tak. Dziecko nie chce się urodzić, a ona z każdą chwilą sinieje coraz bardziej i robi się słabsza.
Przełknęła ślinę. Tego była za wiele. Najpierw ciąża, potem rodzice, którzy odwrócili się plecami i teraz jeszcze on z kochanką proszą, aby pomogła w przyjściu na świat bękartowi. Gdyby chociaż ta przeklęta burza potrafiła rozpętać piekło w ich domu, zniszczyć wszystko i zakończyć te okrutne, nieludzkie cierpienia!
– Nie mogę – wyszeptała, kręcąc głową i wyrywając się z jego uchwytu, odeszła do pokoju, zamykając drzwi.
Usiadła przy stole, do ręki chwyciła różaniec i zaczęła się modlić. Burza szalała za oknem. Waliło piorunami tak mocno, jak jeszcze nigdy. Drzewa uginały się pod naporem wiatru. Pociemniały świat za sprawą grzmotów i błyskawic stał się jaśniejszy niż za dnia.
W tej właśnie chwili burza rozwaliła stojące na dachu stodoły gniazdo, na którym co roku urządzały się bociany przylatujące z ciepłych krajów. Nie wróżyło to niczego