ROZDZIAŁ PIERWSZY
Spodziewał się kryształowej kuli, pentagramów i paru listków herbaty. Nie zdziwiłyby go płonące świece i kadzidło. Jako producent filmów dokumentalnych dla telewizji publicznej, Dawid zajmował się tematami trudnymi, które przed realizacją wymagały zebrania gruntownej dokumentacji naukowej. Był fanatykiem rzetelnej informacji, zatrudniał najwybitniejszych fachowców i osobiście nad wszystkim czuwał. Praca, praca i jeszcze raz praca. Dlatego gdy wybierał się tego popołudnia do wróżki, liczył na coś nowego i odświeżającego, a zarazem zabawnego. Ot, taka odskocznia od nawału scenariuszy, rozpisywania kadrów i biedzenia się nad kosztorysami.
Kobieta, która otworzyła drzwi komfortowego podmiejskiego domu w Newport Beach, w jego ocenie bardziej pasowała do stolika brydżowego niż do kryształowej kuli. Nie pachniała piżmem, tylko całkiem zwyczajnie bzem i sypkim pudrem, nie roztaczała wokół siebie tajemniczej aury. Czyżby była gospodynią albo damą do towarzystwa słynnego medium?
Podejrzenia Dawida w mig zostały rozwiane.
– Witam – uśmiechnęła się, wyciągając drobną, ładną dłoń. – Jestem Clarissa DeBasse. Proszę do środka, panie Brady. Przybywa pan w samą porę.
– Dzień dobry pani. – Dawid ujął jej rękę, przyjmując do wiadomości, że osoba zajmująca się paranormalnymi zjawiskami wygląda i zachowuje się zwyczajnie. – Dziękuję, że zechciała się pani ze mną spotkać. Tylko skąd pani wiedziała, kim jestem?
Gdy splotły się ich dłonie, odniósł dziwne wrażenie, jakby „coś” – bo tylko tak mógł to określić – spłynęło z niego na nią.
Ona zaś uznała, że może mu zaufać i zdać się na niego. Wystarczyło jej to na razie.
– Och, przeczucie… – Uśmiechnęła się lekko. – Jednak coś do powiedzenia miała również zwykła logika, jako że miał się pan zjawić o wpół do drugiej. – Gdyby nie zadzwoniła jej agentka i nie przypomniała o spotkaniu, Clarissa nadal oddawałaby się relaksującej pracy w ogrodzie. – Oczywiście mógłby pan dźwigać w tej teczce jakieś próbki i foldery reklamowe, a jednak czuję, że są to papiery i kontrakty. Teraz zaś jestem pewna, że po podróży z Los Angeles chętnie napije się pan kawy.
– Znów pani trafiła. – Wszedł do przytulnego saloniku z miłymi dla oka niebieskimi zasłonami i rozłożystą, wyraźnie zapadniętą pośrodku sofą.
– Proszę spocząć. Kawa jest gorąca.
Uznając sofę za niepewną, Dawid wybrał fotel i czekał, aż Clarissa usiądzie naprzeciwko niego i naleje kawę. Ocena sytuacji i wyciągnięcie wniosków zajęły mu tylko chwilę. Należał do ludzi, dla których ważne jest pierwsze wrażenie. Kiedy podawała śmietankę i cukier, pomyślał, że przypomina powieściową „ukochaną ciotkę”. Była okrągła, ale nie pulchna, schludna i nad wyraz zadbana, ale nie drętwa. Miała delikatną, ładną twarz, zadziwiająco gładką jak na kobietę po pięćdziesiątce, do tego dobrze obcięte i modnie uczesane popielatoblond włosy bez śladu siwizny. Clarissa DeBasse ma prawo folgować swojej próżności, pomyślał. Gdy podawała mu filiżankę, odnotował na jej palcach prawdziwą kolekcję pierścionków. Przynajmniej to jedno zgadzało się z obiegowym wizerunkiem wróżki.
– Dziękuję pani. A swoją drogą muszę przyznać, że spodziewałem się spotkać kogoś całkiem innego.
– Jak rozumiem, powinnam była pana przywitać z kryształową kulą w ręku i z krukiem na ramieniu? – Z uśmiechem usiadła w fotelu.
– Coś w tym rodzaju. – Upił łyczek. Napój, poza tym, że był gorący, w niczym nie przypominał kawy. – W ostatnim czasie sporo o pani czytałem. Obejrzałem też kasetę z pani udziałem w programie Barrow Show. Jest pani inna przed kamerą.
– To tylko show-biznes, który ma swoje specyficzne wymagania, lecz gdy im się podporządkować, osiąga się zyski zupełnie niewspółmierne do włożonej pracy – powiedziała tak beztrosko, że gdyby nie przyjazne spojrzenie, mógłby ją posądzić o sarkazm. – Ale może przejdziemy do rzeczy? Wprawdzie z zasady nie rozmawiam o interesach, bo mam od tego agentów, a nawet jeśli, to nigdy nie robię tego w domu, ponieważ jednak odniosłam wrażenie, że naprawdę zależy panu na spotkaniu ze mną, uznałam, że tu będziemy się czuli swobodniej. – Znowu się uśmiechnęła, ukazując lekkie dołeczki w policzkach. – Rozczarowałam pana.
– Ależ skąd. Pani DeBasse…
– Clarisso. – Przesłała mu tak promienny uśmiech, że odwzajemnił się takim samym.
– Clarisso, będą z panią szczery.
– Tak jest zawsze najlepiej – powiedziała z powagą.
– Oczywiście… – Przez chwilę bijąca z jej oczu dziecięca łatwowierność i ufność zbiły go z tropu. Jeżeli jest ostrą, chciwą na pieniądze cwaniarą, maskuje się idealnie. – Należę do gatunku niepoprawnych realistów. Nie obcuję z parapsychologią, jasnowidztwem, telepatią i temu podobnymi… rzeczami. Program o parapsychologii postanowiłem zrobić głównie ze względu na jej widowiskowy walor.
– Nie musi się pan usprawiedliwiać. – Gdy uniosła rękę, na jej kolana wskoczył wielki czarny kot. Pogłaskała go. – Bo widzi pan, Dawidzie, kiedy ktoś przez lata zajmuje się takimi „rzeczami”, to doskonale rozumie nie tylko ludzi, którzy fascynują się nimi, ale również tych, którzy mają wobec nich zasadnicze obiekcje. Jedni popadają w euforię, drudzy nieraz posuwają się do niewybrednych kpin, a ja podchodzę do tego ze spokojem i robię swoje. Nie wdaję się w wielkie spory, nie jestem bowiem naukową wyrocznią w tych sprawach. Ja tylko otrzymałam dar, za który jestem odpowiedzialna.
– Odpowiedzialna?
– Dawidzie, czy nigdy nie doświadczył pan żadnego zjawiska parapsychologicznego?
Sięgnął do kieszeni po papierosa i zapalił.
– Nie.
– Nie? – Niewielu ludzi zaprzeczyłoby aż tak kategorycznie. – Nigdy? Choćby wrażenia deja vu?
Zawahał się chwilę, czując, że go to wciąga.
– Sądzę, że nie ma osoby, której choć raz by się nie zdawało, że wcześniej gdzieś była czy coś robiła. Mam na myśli jakieś ledwo uchwytne, niesprecyzowane sygnały.
– Być może. A więc intuicja… – zaczęła.
– Uważa pani intuicję za parapsychologiczny dar? – przerwał jej ze zdumieniem.
– Och, tak. – Pojaśniała na twarzy, a jej oczy zapłonęły młodzieńczym zapałem. – Wszyscy się z nim rodzimy, lecz decydujące znaczenie ma to, jak rozwiniemy ten dar, jak go ukierunkujemy, jednym słowem, jaki zrobimy z niego użytek. Niestety większość ludzi wykorzystuje zaledwie ułamek tego, co ma, a w ich umysłach kłębią się całkiem inne sprawy.
– Zapytam więc wprost: czy właśnie przeczucie doprowadziło panią do Matthew van Campa?
Jakby jakaś zasłona przykryła jej oczy.
– Nie.
I znów stała się zagadkowa. A przecież sprawa van Campa uczyniła ją sławną, dlatego był pewien, że chętnie o tym porozmawia. Stało się jednak inaczej, bo gdy tylko wymienił to nazwisko, Clarissa natychmiast zamknęła się w sobie. Dawid wypuścił dym i zobaczył, że kot, mimo że na pozór znudzony i rozleniwiony, uważnie go obserwuje.
– Clarisso, sprawa van Campów miała miejsce dziesięć lat temu, a mimo to wciąż pozostaje jednym z pani najgłośniejszych i najbardziej kontrowersyjnych sukcesów.
– To prawda. Obecnie Matthew ma dwadzieścia lat. To bardzo przystojny młody człowiek.
– Niektórzy są przekonani, że gdyby pani van Camp nie zmusiła męża i policji, by poprosić panią o pomoc, chłopiec by nie żył.
– Inni zaś są głęboko przekonani, że cała sprawa została zmontowana dla rozgłosu – powiedziała spokojnie między jednym i drugim łykiem kawy. – Kolejny film Alice van Camp odniósł wielki sukces kasowy. Widział go pan? Był wspaniały.
Nie