– Wszystko w porządku, don Felipe? – zapytał Marco.
Luciano nie odpowiedział, tylko spojrzał na zegarek. Chłopak miał rację. Umówili się na dziewiętnastą, a dochodził kwadrans po. Felipe Luciano nienawidził czekać. Spóźnienia odbierał jako przejaw braku szacunku.
Nagle drzwi się otworzyły i do wnętrza auta wdarł się chłód. Luciano nie patrzył na mężczyznę, który usiadł obok niego, ale poczuł dojmujący smród papierosów.
– Przepraszam za spóźnienie – powiedział Szwed. – To kawał drogi i…
– Jeżeli spóźnisz się jeszcze raz, każde pięć minut będzie cię kosztowało jeden palec. – Felipe Luciano wyciągnął w kierunku nowo przybyłego otwartą dłoń. – Spóźniłeś się piętnaście, a to oznacza, że następnym razem obetnę ci trzy. – Wyimaginowanym nożem Felipe nakreślił szybkie cięcia i podwinąwszy „odcięte” palce, zaprezentował mężczyźnie dwa, które zostały. – Rozumiesz?
Wystraszone niebieskie oczy nowo przybyłego błądziły od twarzy bossa do lusterka wstecznego, w którym całą sytuację obserwował Marco. Szwed trwał w napięciu, które paraliżowało jego ciało. Miał nadzieję, że zaraz któryś z Włochów parsknie śmiechem i powie coś w rodzaju: żartowałem! Ale to nie nastąpiło. Nie pozostawało mu zatem nic innego jak po prostu kiwnąć głową i powiedzieć:
– Przepraszam, Felipe…
– Przepraszam, don Felipe! – poprawił go Marco, odwracając się przez prawe ramię. Szwed odruchowo zerknął na okrągłą bliznę na policzku chłopaka. Wyglądało to tak, jakby ktoś zgasił kiedyś na nim papierosa.
– Przepraszam, don Felipe – powtórzył.
Luciano dopiero teraz spojrzał na pulchną, pokrytą niechlujnym zarostem twarz Szweda. Przydługie, tłuste i poskręcane włosy nachodziły mężczyźnie na uszy. Ruchliwe dłonie nie potrafiły znaleźć sobie miejsca.
– Masz je? – zapytał Luciano.
Mężczyzna pokiwał głową i wyciągnął zza pazuchy szarą kopertę.
– Zrobiliśmy je parę dni temu – oznajmił, podając zdjęcia Felipemu.
Luciano rozłożył je w wachlarz. Szwed, spoglądając na profil Włocha, mógłby przysiąc, że ten od ich ostatniego spotkania schudł jeszcze bardziej. Miał wrażenie, że ciemny garnitur wypełnia powietrze, a nie ciało.
Marco nie mógł dostrzec, co jest na fotografiach, ale był prawie pewien, że raczej niewiele się różnią od poprzednich. Mimo to Felipe wpatrywał się w nie zachłannie, jakby ludzi, których na nich uwieczniono, widział po raz pierwszy, a przecież przeglądał niemal identyczne zdjęcia zaledwie przed kilkoma tygodniami. Luciano kolekcjonował je wszystkie i poukładane chronologicznie przechowywał w szufladach swojego biurka.
– Kiedy wyjeżdżacie? – zapytał Felipe. Przyglądał się teraz uśmiechniętemu chłopcu, który szedł u boku ojca, trzymając w dłoni drewniany miecz. Wracali z lasu. Pewnie do domu, gdzie matka dziecka czekała na nich z ciepłym obiadem.
– Robotę mamy już nagraną, czekamy tylko na ostateczne potwierdzenie. Prawdopodobnie za kilka dni.
Włoch pokiwał głową. Kolejna fotografia. Tym razem zbliżenie na kobietę. Drobna, uśmiechnięta, piękna.
– Zrobicie to po powrocie. Pojadą z wami dwaj moi ludzie – oznajmił Włoch. – Dasz mi znać, kiedy wracacie. Zrozumiałeś?
– Tak, don Felipe.
Luciano pstryknął palcami i Marco wyciągnął ze schowka na rękawiczki inną kopertę, odrobinę mniejszą od tej, którą przyniósł Szwed. W momencie gdy chłopak mu ją wręczał, Felipe powiedział:
– Kiedy będzie po wszystkim, dostarczysz mu to.
Zaskoczony mężczyzna kilkakrotnie obrócił w dłoniach kopertę, a potem uniósł pytająco brwi, spoglądając w oczy bossa, jakby w oczekiwaniu na przyzwolenie.
– Śmiało – rzekł Luciano.
Szwed wyjął fotografię. Przełknął ślinę, czując, jak ręce zaczynają mu drżeć. Czasami żałował, że w ogóle dał się w to wszystko wciągnąć. Forsa forsą, ale ci ludzie byli nieobliczalni, a on zrozumiał to, kiedy było już za późno. Zdecydowanie za późno.
Kobieta ze zdjęcia patrzyła na niego oczami, które nie były już w stanie niczego zobaczyć. Żadne słowo nie mogło też opuścić pełnych, lekko uchylonych warg. I to one przykuwały uwagę mężczyzny. A raczej to, co na nich dostrzegł. Dwie prostopadłe, niemal czarne linie, pewne cięcia układające się w znak krzyża. Szwed odruchowo spojrzał na siedzącego obok Włocha, który teraz wydawał się bardziej zainteresowany tym, co działo się za oknem. Mógł dokładnie przyjrzeć się obliczu bossa, na które nigdy nie miał odwagi patrzeć zbyt długo. Don Luciano miał około sześćdziesięciu lat oraz bladą, wychudzoną i zawsze idealnie ogoloną twarz zakończoną wyraźnie zarysowanym podbródkiem.
– Tak w Neapolu znaczyliśmy tych, którzy mówili za dużo – rzekł Luciano, ponownie spoglądając w twarz Szweda, który natychmiast spuścił wzrok. Mężczyzna poczuł, jak serce podchodzi mu do gardła.
– Pamiętaj o tym, na wypadek, gdyby coś głupiego strzeliło ci do głowy.
– Don Felipe, ja nigdy… – Mężczyzna urwał, kiedy Luciano gestem kazał ma wysiąść.
Drzwi otworzyły się i zamknęły. Chłód pojawił się i zniknął, ale smród papierosów pozostał. Don Luciano ponownie utkwił spojrzenie w bocznej szybie. Arab nadal uwijał się jak w ukropie. Felipe sięgnął za pazuchę marynarki i wyciągnął portfel. Wybrał tysiąckoronowy banknot i położywszy go na ramieniu zaskoczonego Marca, powiedział:
– Kup mi owoce.
– Jakie? – zapytał chłopak, odbierając pieniądze.
– Wszystko jedno, tylko zostaw biedakowi resztę.
Marco spojrzał w stronę straganiarza, westchnął ciężko i wysiadł z samochodu.
Kiedy Faruq al-Kadi dostrzegł mężczyznę zmierzającego w jego stronę, poczuł, jak uginają się pod nim kolana. Skrzynka, którą trzymał w rękach, zaczęła drżeć, i zdecydował się ją odstawić w obawie, że może ją upuścić. W głowie usłyszał słodki i przejęty głos swojej żony. Amina powtarzała: „Uciekaj, Faruq! Uciekaj już!”. Przełknął ślinę i postanowił jej posłuchać. Biegł przed siebie ile sił w nogach, nie zamierzając nawet się oglądać. Po kilkudziesięciu metrach nadepnął na abaję i runął jak długi. Klęcząc i ciężko dysząc, obejrzał się przez ramię, aby z niemałym zaskoczeniem stwierdzić, że ubrany na czarno mężczyzna wcale go nie goni. Faruq patrzył skonsternowany, jak tamten zatrzymuje się przy jego straganie, grzebie w jednej ze skrzynek, a potem odchodzi z reklamówką pełną jabłek. Dopiero wtedy Faruq zdołał się podnieść. Wrócił do swojego miejsca pracy i z niedowierzaniem przyglądał się leżącemu na stole banknotowi, na którym tamten położył duże czerwone jabłko.
2. SZCZECIN, DZIELNICA POMORZANY
Zalogował się na Facebooka od niechcenia, bardziej z obowiązku niż przekonania, że tym razem mu się poszczęści. Sprawdzał konto kilka razy dziennie, ale jak dotąd bez rezultatu. Dlaczego tym razem miałoby być inaczej? Po prostu chciał to już mieć za sobą, aby z poczuciem dobrze spełnionego obowiązku obejrzeć jakiś film z Jasonem Stathamem albo sprawdzić, co tym razem poleca YouTube. Zazwyczaj