– Całkiem możliwe. – Lord zgrzytnął zębami. – Przecież to Niemiec.
Lady Brockenhurst nie zamierzała kontynuować tej dyskusji.
– Pamiętasz, że na lunchu mają być Stephen i Grace?
– John także?
– Tak sądzę. Przecież z nimi mieszka.
– A niech to! – Nadal nie odrywał wzroku od gazety. – Pewnie chcą pieniędzy.
– Dziękuję, Jenkins. – Hrabina uśmiechnęła się do kamerdynera, który stał na baczność przy bufecie, a teraz ukłonił się i wyszedł. – Doprawdy, Peregrinie, czy my już w ogóle nie możemy mieć sekretów?
– Nie musisz się martwić o Jenkinsa. Wie o naszej rodzinie więcej niż ja. – Jenkins rzeczywiście był dzieckiem Lymington: jako syn dzierżawcy wstąpił na służbę w wieku trzynastu lat. Z początku „chłopak do wszystkiego”, nigdy już nie opuścił ich domu, wspinając się na coraz wyższe szczeble, aż wylądował na stanowisku kamerdynera. Jego lojalność wobec klanu Bellasisów pozostała niewzruszona.
– Nie martwię się o Jenkinsa, tylko uważam, że nieładnie jest poddawać go próbie. Czy nam się to podoba czy nie, Stephen jest twoim bratem i dziedzicem. Powinien być traktowany z respektem, przynajmniej przy obcych.
– Ale nie w rodzinnym gronie, na Boga! Poza tym zostanie moim dziedzicem tylko wtedy, jeśli mnie przeżyje, a już ja dopilnuję, żeby do tego nie doszło.
– Ach, te słynne ostatnie słowa! – Została jednak w jadalni i wciągnęła męża w rozmowę na temat posiadłości. Zachowywała się przy tym tak przyjaźnie, jak nie zdarzało się jej od miesięcy czy nawet lat, a wszystko z powodu poczucia winy w związku ze sprawami, których nie poruszyła.
Ostatecznie czcigodny i wielebny Stephen Bellasis przybył ze swoją rodziną wcześniej, niedługo po dwunastej. Przy lunchu tłumaczył się zamiarem odbycia przed posiłkiem spaceru po ogrodach, ale Peregrin wiedział swoje: brat po prostu chciał go zdenerwować. W każdym razie nikt z Brockenhurstów nie czekał na krewnych w momencie ich przyjazdu.
Niższy i sporo tęższy od starszego brata Stephen Bellasis nie odziedziczył nic z wdzięku Brockenhurstów, w przeciwieństwie do bardzo atrakcyjnego w młodości Peregrina, nie wspominając o poległym w bitwie lordzie Bellasisie, którego męska uroda nieodmiennie przyciągała wzrok pań na sali balowej. Przeciwnie, na łysej czaszce Stephena z trudem trzymało się kilka siwych kosmyków, co rano starannie zaczesywanych na pożyczkę. Spod długich i zaskakująco bujnych wąsów wystawał miękki, słabo zarysowany podbródek.
Tuż za nim do wielkiego holu weszła jego żona Grace. Jako najstarsza z pięciu córek baroneta z Gloucestershire dorastała w przekonaniu, że zasługuje na coś lepszego niż otyły i ubogi „młodszy syn”. Ale przeceniła swoją wartość na małżeńskim rynku, zresztą matka wciąż jej powtarzała, że z tymi burymi oczami i cienkimi wargami nadaje się w sam raz dla drugiego syna. Wprawdzie urodzenie i edukacja dawały młodej Grace prawo do wyższych aspiracji, ale mierna uroda i skromny posag szybko pozbawiły ją złudzeń.
Oddając lokajowi pelerynę, kapelusz i rękawiczki, podziwiała ogromny bukiet bzu u podnóża szerokich kamiennych schodów. Z przyjemnością wdychała słodką woń. Uwielbiała bzy, ich obfitość w rodzinnym domu zawsze sprawiała jej niezmierną przyjemność, ale plebania była zbyt mała, by mogli sobie pozwolić na tak okazałą ekspozycję.
John Bellasis prawie deptał matce po piętach. Że też zawsze tak się wlecze, kiedy on nie może się doczekać szklaneczki czegoś mocniejszego! Wręczywszy laskę służącemu, udał się prosto do jadalni i pierwsze kroki skierował do srebrnej tacy z kolekcją karafek z rżniętego szkła, ustawionej po prawej stronie wielkiego marmurowego kominka. Nim Jenkins zdołał go dogonić, złapał jedną z nich, nalał sobie sporą porcję brandy i wypił ją jednym haustem.
– Dziękuję, Jenkins – zwrócił się do kamerdynera. – Możesz mi nalać następną.
Jenkins sięgnął po małą nieotwartą butelkę.
– Życzy pan sobie wody sodowej?
– Tak.
Kamerdyner nawet nie mrugnął okiem. Znał dobrze zwyczaje pana Johna. Napełnił szklaneczkę brandy, tym razem zmieszaną z wodą sodową, i podał mu ją na srebrnej tacce. John wziął drinka i wrócił do rodziców, którzy rozgościli się już w dużym salonie po przeciwnej stronie holu. Na jego widok przerwali rozmowę.
– Tu jesteś! – zawołała Grace. – Zastanawialiśmy się, co się z tobą stało.
– Chętnie ci powiem, co się ze mną stanie – odparł, przykładając czoło do chłodnej szyby i wpatrując się w przestrzeń parku – jeśli zaraz nie dorwę się do jakichś funduszy.
– No cóż, nie musieliśmy długo czekać – rzekł lord Brockenhurst, który wraz z żoną stanął właśnie w drzwiach. – Myślałem, że zanim zaczniesz prosić o pieniądze, zdążymy dojść przynajmniej do deseru.
– Gdzieście się podziewali? – zapytał Stephen.
– Byliśmy na dolnej farmie – odparła Caroline, wysuwając się energicznie zza męża. Musnęła policzek Grace przelotnym, zimnym pocałunkiem, gdy ta podniosła się na jej powitanie. – Mówiłeś coś, Johnie?
– I to bardzo poważnie. Nie mam nic do dodania. – Obrócił się, by spojrzeć ciotce w oczy.
– Do dodania w jakiej sprawie? – spytał Peregrin, który z założonymi do tyłu rękami grzał się przy kominku. Mimo przyjemnego, słonecznego dnia buzował tam wielki ogień. Caroline lubiła, żeby we wszystkich pokojach utrzymywano temperaturę jak w oranżerii.
– Mam do zapłacenia rachunek u krawca i czynsz za Albany7.
– Albany? Czy za to nie płaci czasem twoja matka? – Lord Brockenhurst udał zdumienie. – I znowu jakieś rachunki od krawca?
– Nie wiem, jak mężczyzna o mojej pozycji może przetrwać sezon bez żadnych ubrań. – John wzruszył ramionami, biorąc łyk brandy.
Конец ознакомительного фрагмента.
Текст предоставлен ООО «ЛитРес».
Прочитайте эту книгу целиком, купив полную легальную версию на ЛитРес.
Безопасно оплатить книгу можно банковской картой Visa, MasterCard, Maestro, со счета мобильного телефона, с платежного терминала, в салоне МТС или Связной, через PayPal, WebMoney, Яндекс.Деньги, QIWI Кошелек, бонусными картами или другим удобным Вам способом.