Czerwony Pająk. Katarzyna Bonda. Читать онлайн. Newlib. NEWLIB.NET

Автор: Katarzyna Bonda
Издательство: OSDW Azymut
Серия: Cztery żywioły Saszy Załuskiej
Жанр произведения: Классические детективы
Год издания: 0
isbn: 978-83-287-0953-9
Скачать книгу
ręcznik z prążkowanego adamaszku. Twarz miał dobrotliwą, jowialną. Oczy lekko skośne, schowane w wałkach tłuszczu, włosy całkiem białe. Zapewne przez podobieństwo do pierwszego demokratycznego prezydenta Rosji wszyscy zwali go Jelcynem. Złośliwi twierdzili, że jego wygląd nie ma tutaj nic do rzeczy. Doskonale mówił po rosyjsku, choć się z tym nie afiszował. Czasem bywali w Maximie oficerowie KGB, podobnie jak wszystkich innych służb świata. To tutaj panie z towarzystwa pierwszy raz miały okazję tańczyć z czarnoskórym marynarzem, a zamożni Polacy zakosztować Tajek. Bywali tu wszyscy. Ten, kto się liczył, bawił się w orłowskim Maximie i siedział pod słynnym drzewem wewnątrz lokalu.

      – Gdzie czysta zastawa?

      Gosia odstawiła z łoskotem wiadro, udając, że właśnie kończy myć podłogę.

      – Szambo wybiło – szepnęła i nieoczekiwanie wybuchnęła płaczem.

      Sama była zaskoczona, jak wiele ma w sobie z komediantki.

      – Czuję.

      Jelcyn wycofał się dwa kroki, nabrał haust powietrza, by po chwili znów wkroczyć do pomieszczenia.

      – To czegoś nic nie powiedziała?! – ryknął i naparł w jej kierunku jak atakujący byk.

      – Drzwi zakryj! – polecił. – I nie becz, bo po garach dostaniesz.

      Gosia momentalnie zdusiła łkanie. Stanęła na baczność i chwyciła za klamkę. Stykali się niemal biodrami.

      – Nie te, idiotko – żachnął się szef sali i bez skrępowania zaczął się rozbierać. Dziewczyna cofnęła się bojaźliwie. – Na korytarz! Żeby mi tu te jebaki nie wlazły. Mecenas nam nogi z dupy powyrywa za ten burdel, coś tutaj zrobiła.

      Gosia natychmiast zablokowała zasuwkę. Kiedy wróciła po nowe dyspozycje, Jelcyn – już w samych gaciach – przyglądał się zardzewiałej rurze. U jego stóp stała skrzynka z narzędziami, a obok leżał zestaw metalowych prętów. Gosia zauważyła, że dykta z kabelkami w tajemniczy sposób zniknęła. Miejsce zaś, skąd przed chwilą zaglądała do Komory, Jelcyn sprytnie zastawił skrzynkami z piwem.

      – Wodę musiałam odciąć – powiedziała cicho, starając się za wszelką cenę nie patrzeć w stronę prawie gołego kierownika sali. Nie mogła się jednak pozbyć z pamięci tego włochatego brzuszyska. – Bryzgało po ścianach. Bałam się, że zaleje niższe kondygnacje. – Urwała.

      – Nie da się ukryć – zarechotał w odpowiedzi Jelcyn, a zwały tłuszczu trzęsły się jak galareta. W końcu pogładził się po futrze na klacie i pokiwał głową. – Mogło być gorzej. Znacznie, psia mać, gorzej. Mądra dziewczynka.

      Zaskoczona Gosia uśmiechnęła się lekko i aż poróżowiała z zadowolenia.

      – Impreza dopiero się zaczyna. Villas i Łazuka są – ciągnął Jelcyn. Wskazał swoją odzież pieczołowicie zawieszoną na haku w korytarzu. – I tak ci awans dać miałem. Dobrze interesy idą.

      – Ja nie prosiłam – zaczęła Gosia w niemym przerażeniu. – Nie mam badań. Kelnerki chyba muszą mieć. Sanepid…

      – Nie denerwuj mnie już, Kopciuchu. Czwórkę weźmiesz. Sziksy ruchać się wolą w piwnicy niż rabotać. – Szef sali zaśmiał się ze swojego żartu. – Na dół cię jeszcze nie puszczam. Tak dobrze to nie ma! Swoją drogą ta twoja mała znów tu była. – Zawiesił głos.

      Gosia skupiła na nim czujne spojrzenie.

      – Ela? – upewniła się. – Szukała mnie?

      – A gdzie tam – zaśmiał się rubasznie. – Do Juliana lazła. Boksu jej się zachciewa. Ledwie żem ją odciągnął. Jakiś żołnierzyk se ulżył za werandą. Aż się zapluła, tak druta ciągła. Może ją do Komory wezmę, bo widzę, że ma zapał stokrotka. Tylko młoda jeszcze. Prokuratury mi tu nie trza. Ledwie się ogarniam ze starymi klientami. Chyba że będzie indywidualne zapotrzebowanie.

      Gosia z trudem powstrzymała się, żeby nie wybuchnąć.

      – Gdzie ona jest?

      – Powieźli ją do dom – odparł już spokojniej. Gosia odniosła wrażenie, że ze współczuciem. – Cała kolejka była. Chętnych ma ta cichodajka co niemiara. Aż dziw bierze, że to twoja rodzina.

      – Mamy różnych ojców.

      – To taka zamiana! – Gwizdnął. – Aż żal, bo niektórzy już pytają o ciebie. Można się pomylić. Gdyby nie kolor włosów, sam bym się nabrał.

      – Ona ma dopiero piętnaście lat.

      – Tapety tyle nałożyła, że mogłaby być twoją matką. Gada jak profesjonalistka – zaczął, ale zaraz przerwał. – Zresztą to nie moja sprawa. Jutro włosy utlenisz, a dziś musi być tak, jak jest. Dookoła idź, nie przez salę. Gości mi wystraszysz.

      Zrobił z dłoni koszyczek i podsadził ją do okna. Gosia brudną tenisówką stanęła mu na ręku, zgrabnie przerzuciła nogę przez framugę i lekko zeskoczyła na trawnik.

      – Jednak ucieczki z bidula do czegoś się przydają – zaśmiał się Jelcyn i wychylił się, by podać jej mydło i ręcznik. W drugim ręku trzymał uniform: czarną obcisłą sukienkę z lycry, biały falbaniasty fartuszek i drapowany czepek.

      – Tylko nie pobrudź – rzucił, a potem zabrał się do systematycznego odgruzowywania pomieszczenia i nie zwracał już na nią uwagi. Gosia stała jeszcze chwilę w miejscu. Czuła przyjemny powiew wiatru i z radością myślała o czekającej ją kąpieli.

      – Zastawa rezerwowa jest w kredensie. – Jelcyn znów wychylił się z okna. – Zamelduj się u barmanki. Niech nikt nie waży się tutaj przychodzić. A jeszcze Tarasa mi tu zawołaj! Ale bystro! Niech weźmie narzędzia. Wszystkie – podkreślił.

      Sebastian Hamelusz otworzył szybę i wystawił rękę z papierosem. Wiedział, że Gutek będzie się pieklił, jeśli wyczuje dym w aucie. Choć Gustaw Moro sam palił jak smok, a i klientom pozwalał we wnętrzu dymić do woli, wściekał się, kiedy kierowca robił to pod jego nieobecność. Podobnie było ze słuchaniem muzyki na postojach. Awantura była też o grzanie silnika na pusto i paprochy na tapicerce. Gutek w trakcie jazdy słuchał tylko kabaretów Jana Pietrzaka nagranych na kasety przez swoją byłą konkubinę Beatę Biały, laureatkę pierwszych organizowanych przez siebie wyborów Miss Polonia, i żarł sandwicze z salcesonem od matki, sypiąc okruchy gdzie popadnie.

      Seba wydmuchał niebieską mgiełkę za okno, a potem zdecydował się wysiąść. Zaparkował naprzeciwko drzwi wejściowych do Maxima i od kilku godzin nudził się jak mops. Gutek przesiadywał tutaj niemal codziennie, ale trudno było przewidzieć, kiedy skończy interesy. Czasami wytaczał się dopiero o świcie, pijany jak bela, w otoczeniu hałastry małolatek i pochlebców, innym razem zaś odjeżdżali spod restauracji po zaledwie szocie wódki. Sebastian od małego żył „na czujce”. Tajniaków rozpoznawał, gdy tylko materializowali się na horyzoncie. I nigdy jeszcze się nie pomylił. Mówiono, że Seba węch ma lepszy niż rasowy pies, bo też i był synem milicjanta. Stary Hamelusz nie dożył transformacji. Trzech nastolatków zakatowało go cegłówką w bramie w pierwszym dniu obrad Okrągłego Stołu. W śledztwie sprawcy zarzekali się, że nie znali profesji ofiary. Sądzili także, że w portfelu mężczyzna będzie miał więcej niż dwadzieścia tysięcy złotych. Przed denominacją ta kwota nie starczyłaby nawet na pół litra wódki. Ponoć poszło o zakład: czy jesteś w stanie zabić człowieka? Dzieciaki zatrzymano już o świcie. Sypały się nawzajem. Proces przebiegł szybko i bez relacji w mediach. Cały kraj żył nową demokracją. Świat radował się obaleniem komunistów w kraju nad Wisłą. Zabójcy trafili do poprawczaka,