– W moim przypadku niespecjalnie, więc zostawmy mnie i zajmijmy się przyczyną twojej obecności.
Popatrzył na Wadryś-Hansen ponaglająco, choć wiedział, że nie będzie musiał już długo czekać na konkrety. Znał ją na tyle dobrze, by mieć pewność, że zjawiła się tu w jasno określonym, służbowym celu – i że zaraz mu go przedstawi.
Jakby na potwierdzenie tej myśli powiodła wzrokiem po innych pacjentach, a potem skinęła głową w stronę wyjścia.
Po chwili usiedli na krzesłach w korytarzu. Dominika sprawiała wrażenie nieco zakłopotanej, jakby niepewnej tego, czy rzeczywiście może odsunąć amnezję Forsta na drugi plan i przejść do rzeczy.
– Przypuszczam, że mamy trupa – odezwał się Wiktor.
Wadryś-Hansen pokiwała lekko głową.
– W górach?
– Tak.
– Gdzie konkretnie?
– Na Rysach – odparła, a potem głęboko nabrała tchu. – Dokładnie na słupku granicznym. Połowa ciała znajduje się po polskiej, połowa po słowackiej stronie.
– Kiedy go odnaleziono?
– Dwie i pół godziny temu.
Forst zerknął na niewielki zegarek na przegubie Dominiki. Dochodziła siódma, ruch na szlakach jeszcze na dobre się nie rozpoczął. Ci, którzy o tej porze znajdowali się w górnych partiach Tatr, byli na tyle odpowiedzialni, by nie alarmować mediów. Za kilka godzin sytuacja jednak zmieni się diametralnie.
– Wyjechałam od razu po tym, jak dostaliśmy informację – dodała Wadryś-Hansen.
– Spieszyło ci się.
– Trochę.
– A jednak najpierw przyjechałaś tutaj.
Patrzyła na niego o moment za długo.
– Musiałam sprawdzić, co z tobą.
– Częściowo ci wierzę – odparł, uśmiechając się blado. – A częściowo nie, bo za tą troską kryje się coś więcej.
Poczuł mrowienie na plecach. Powód, dla którego Dominika po drodze na miejsce zdarzenia zatrzymała się w szpitalu, mógł być tylko jeden.
– Znaleziono monetę? – odezwał się Wiktor.
– Tak.
Forst miał wrażenie, że nagle z ust i gardła znikła mu cała ślina. Kaszlnął nerwowo.
– Jaką?
– Zobaczymy na miejscu.
– My?
– Ze wszystkich oficerów policji to właśnie ty powinieneś być na miejscu.
– Nie jestem już…
– To teraz nieważne, Forst. Liczy się, że tylko ty możesz powiedzieć, czy to jego robota.
– Na to mogę odpowiedzieć już teraz: nie – zastrzegł stanowczo. – Bestia z Giewontu nie żyje. Skurwysyn spadł w przepaść.
– Nigdy nie odnaleźliśmy ciała.
– Bo w górach mają one to do siebie, że znikają. Rozkładają się, zostają zjedzone przez dzikie zwierzęta lub giną pod lawiniskami.
Doskonale zdawała sobie z tego sprawę, ale najwyraźniej zamierzała występować w roli adwokata diabła. A może po prostu zachowywała otwarty umysł, jak przystało na dobrego śledczego? Jakkolwiek by było, Forst miał pewność, że człowiek, którego niegdyś ścigał, zmarł w Tatrach.
– To nie on – podkreślił. – Ktoś go kopiuje. I nie muszę ci chyba mówić, że to nie pierwszy raz.
– Sprawa z dziewczynami była inna. Chodziło o zbocza, jaskinie, teraz mamy sam szczyt, a w dodatku…
– Co?
– Jest wiadomość wycięta na ciele.
– Jaka?
Dominika wyciągnęła telefon i zerknęła na wyświetlacz. Forst przypuszczał, że widnieje na nim MMS od Osicy, który zapewne jako pierwszy skontaktował się z prokurator. I który musiał być już na Rysach.
– Revertar ad Ierusalem in misericordiis – odczytała Wadryś-Hansen.
Wiktor potarł nerwowo skronie. Słowa zadudniły mu w głowie z ogłuszającym echem. Powoli wybrzmiewało, ale Forst odniósł wrażenie, że nie zaniknie jeszcze przez długi czas.
– Wiesz, co to znaczy?
Podniósł się ostrożnie, jakby kręciło mu się w głowie.
– Aż za dobrze – odparł.
Zanim Dominika zdążyła o cokolwiek zapytać, ruszył z powrotem do sali. Wszedłszy do środka, podniósł leżący przy jego łóżku plecak i wyrzucił na pościel całą zawartość. Wśród śmieci, niedojedzonych batonów i pustych opakowań po gumach Big Red znajdowała się niewielka książka.
– Co to jest? – zapytała Wadryś-Hansen.
– Wszystko, co przy mnie znaleziono – odparł Forst, podając jej książeczkę. – A to Neowulgata. Zobacz, co jest zaznaczone żółtym zakreślaczem.
Otworzył w odpowiednim miejscu, a potem wskazał szesnasty wers w pierwszym rozdziale Księgi Zachariasza.
– Revertar ad Ierusalem in misericordiis – odczytała Dominika.
2
Z wypisaniem Forsta nie było najmniejszego problemu. Lekarze wprawdzie zaznaczyli, że przez jakiś czas ktoś powinien mieć na niego oko, a on sam musi zgłaszać się regularnie na kontrole, ale nie widzieli powodu, by zajmował jedno ze szpitalnych łóżek.
Niedługo po tym, jak Wiktor pokazał Wadryś-Hansen książeczkę z cytatem, opuścili gmach głównym wejściem. Dominika skinęła na niego i poprowadziła go w lewo, mimo że samochód zaparkowała po przeciwnej stronie.
– To nie może być przypadek – mruknął Forst.
Myślami musiał był gdzie indziej. W przeciwnym wypadku nie obwieszczałby jej tego, co zupełnie oczywiste.
– Te słowa nie różnią się nawet odmianą…
Spojrzał na nią, a ona uniosła pytająco brwi.
– Odmianą?
– Wszystkie łacińskie wersje Biblii różnią się pewnymi detalami – powiedział, potrząsając głową. – Właściwie nie zdarza się, żeby jakaś fraza brzmiała tak samo. To, co ktoś wyrył na ciele, i to, co miałem w plecaku, pochodzi z tego samego źródła. Nowej Wulgaty.
Dominika skinęła niepewnie głową.
– Promulgował ją Jan Paweł II w latach siedemdziesiątych albo osiemdziesiątych, nie pamiętam dokładnie – dodał Wiktor.
– I skąd wzięła się u ciebie w plecaku?
– Nie mam pojęcia.
– Nigdy wcześniej jej nie widziałeś?
– Tego konkretnego wydania nie – odparł, nagle się zatrzymując. Rozejrzał się i ściągnął brwi. – Twój samochód stoi po drugiej stronie.
– Nie idziemy do samochodu.
– A dokąd?
Popatrzyła na niego z niedowierzaniem.
– Nie zamierzałeś chyba wchodzić na Rysy z naderwanym więzadłem?
– Dlaczego