Pozostali bracia zaczynali się budzić. Przecierali oczy i patrzyli ciekawie na przybyłych. Nie wszyscy wiedzieli o uzdrowieniu chłopca. W oczach Sariusza widziałem żal, że tak wspaniała skóra nie posłuży do wyścielenia sandałów.
Byłem zazdrosny, że Abiasz potrafi i to. Jak to możliwe, że miał tyle przymiotów? Dobroć, pokorę, skupienie w modlitwie, chęć poświęcania się... Nagle do moich uszu dotarł gardłowy krzyk. Drgnąłem zaniepokojony. Mężczyźni skłonili się nam i odeszli szybkim krokiem. Spojrzałem na Nauczyciela i uzyskałem jego milczącą aprobatę. Podążyłem za nimi. W domu zastałem matkę tulącą do piersi przerażonego chłopca. Nie dawał się uspokoić. Zasłaniał sobie uszy rękoma i krzyczał wniebogłosy.
– Co się stało? – spytał bezradnie jego ojciec.
– On się boi tego, co słyszy – wyszeptała. – Dźwięki, które od wczoraj stały się nagle częścią jego życia, śmiertelnie go przerażają.
Chciałem sprowadzić Nauczyciela. Skoro umiał przywrócić dziecku słuch, pewnie umiałby także sprawić, żeby dar nie sprawiał dziecku bólu.
– Poszukam Nauczyciela, niech on coś poradzi – zaproponowałem.
Kobieta dostrzegła moją obecność i wyraźnie się zlękła.
– Kto to jest?
Widocznie się bała, że sprawię kolejny cud.
– To jeden z naszych gości. Najbliższy towarzysz tego, który uzdrowił naszego syna – wyjaśnił jej mąż.
W oddali zapiał kur, a dziecko ponownie zaczęło krzyczeć.
– Sprowadź swojego Nauczyciela – zdecydował ojciec chłopca. – Niech coś poradzi.
– Mogę się tylko pomodlić, żeby to nieszczęsne dziecko przyjęło dar od samego Boga. – Nauczyciel odmówił mimo moich usilnych próśb.
– Czyż nie można złagodzić nieco skutków owego daru? – spytał brat Eliasz.
Nauczyciel po raz pierwszy, odkąd go poznałem, wyglądał na zniecierpliwionego.
– Bracie Eliaszu – rzekł – nie ja uzdrowiłem tego chłopca. Zrobił to Jahwe, do którego zwróciłem się w modlitwie. Nie mam mocy, by cofnąć ten dar.
Sariusz wystąpił naprzód.
– Pomódlmy się wszyscy, aby ozdrowieniec wyrzucił z siebie Szatana, który wciąż go nęka, i aby cieszył się zdrowiem danym od Boga.
Zaczęliśmy się modlić. Nie umiałem oprzeć się wrażeniu, że kieruję prośby do Szatana, bo dobry Jahwe zrobił swoje i oddalił się w niewiadomym kierunku. Grzeszyłem tą myślą, co wielce mnie zasmuciło. W jednej chwili przestałem czuć radość z daru, jaki otrzymaliśmy od mieszkańców wioski. Krzyki nieszczęśnika nie ustawały. Nauczyciel poszedł szybko za wzgórze, najpewniej pomodlić się o rozwiązanie sytuacji. Nie chciał przy tym modlić się wspólnie z nami, chociaż prosiliśmy go o to.
Usiadłem koło brata Abiasza.
– Boję się.
– Czego? – Jego czyste czoło nie skrywało lęku. Zazdrościłem mu i tego. We mnie kłębiły się strach i wątpliwości.
– Tego, że nie podołamy postawionemu przed nami zadaniu.
Siedzieliśmy sami w stodole na sianie.
– Podołamy z pomocą Bożą. – Nie wypuszczał z rąk worka z cennym darem. – Wierzę, że wszystko jest tak, jak zaplanował Jahwe. Mesjasz przecież powiedział mi, że przyjdzie na mnie czas i przyszedł. Wcześniej matka zaciągnęła dług u swojego pracodawcy, żebym nauczył się czytać i pisać.
– Kto cię uczył?
– Uczony w piśmie.
Abiasz uciekł wzrokiem, a ja zrozumiałem, co musiała zrobić matka Abiasza, żeby on siedział ze mną w stodole w głębokim przekonaniu, że jej ofiara nie poszła na marne.
– Ja tak do końca nie umiem... – wyznałem. – Znam tylko część liter. Prawie nie czytam...
– Z radością cię nauczę. Możemy nawet zacząć teraz...
Nie oskarżył mnie o kłamstwo. Przytaknąłem, wdzięczny za jego propozycję.
– Tylko nie mów Nauczycielowi.
– Jeśli mnie spyta...
– Jeśli spyta, nie będziesz kłamał, ale nie mów sam, z własnej woli. W ten sposób nie powiesz nieprawdy i będę mógł bez wstydu uczyć się czytania i pisania.
Nie zaczęliśmy jednak nauki, przynajmniej nie wtedy. Mieszkańcy poprosili nas o opuszczenie wioski. Już nam się nie kłaniali i nie dziękowali za cud przywrócenia słuchu. Patrzyli na nas z lękiem, zwłaszcza kobiety płakały i przywoływały imię Jahwe.
– Cierpienie naszego syna nie mija! – rzucił gniewnie ojciec.
Czymże jest dar przekraczający możliwości obdarowanego? Musiałem się jeszcze wiele nauczyć nie tylko o tym, co czynił Mistrz, ale też i o tym, czego my, jego słudzy, powinniśmy unikać.
– Już nie jesteście wdzięczni naszemu Nauczycielowi za uzdrowienie chłopca? – spytał Ezdrasz.
Nauczyciel stał w oddaleniu i długo nie zabierał głosu.
– Kiedy przyszliście i stał się cud, sądziliśmy, że wasz Nauczyciel jest jednym z proroków. Wzięliśmy go nawet za zapowiadanego Zbawiciela. Teraz boimy się, że wpuściliśmy do swojego domu Szatana.
– Jak śmiesz, panie, przywoływać jego imię? – Nauczyciel wystąpił do przodu i stanął przed wzburzonymi ludźmi.
Krzyki ucichły. Kobiety wprawdzie nie przestały szeptać modlitw, ale wojownicze nastawienie mężczyzn osłabło.
– Czy ci się to podoba czy nie, on istnieje – odpowiedział mężczyzna. – I przenika do naszego świata. Kto wie, jaką przybiera postać? Może nauczyciela, który przywraca dziecku słuch, a przy tym prawie je zabija.
– Istnieje, ale dawno został strącony w otchłań przez Boga – wyjaśnił Nauczyciel. – Nie może nikomu zaszkodzić, bo czuwa nad nami Najwyższy...
– Zanim został strącony, uczestniczył z Bogiem w dziele stworzenia świata! – wykrzyknął jeden z ludzi stojących z tyłu. Reszta go poparła.
– Szatan nigdy nie brał udziału w dziele boskiego stworzenia! – zaoponował Nauczyciel.
Zdumiały mnie siła i gniewne brzmienie jego głosu.
– Szatan jest współtwórcą wszystkiego – powiedział niski, siwy człowiek, który wyszedł z tłumu i stanął naprzeciwko Nauczyciela. – Tak mówi nauka Mojżesza. Zanim Bóg strącił go w otchłań, Szatan zaraził Jego dzieło swoją złą wolą. Dlatego na świecie jest tyle brzydoty. Dlatego zwierzęta zjadają się nawzajem, a ludzie zabijają ludzi. Dlatego ziemia czasem się rozstępuje i drży. Wreszcie dlatego lawa wytryskuje z wnętrza ziemi, zalewa nasze osady i niesie śmierć.
– Nie powinieneś tak mówić. – Nauczyciel zbliżył się do tego człowieka. Nasłuchiwałem, by nie uronić ani słowa. – Bóg jest dobrocią i mądrością.
– Tak – zgodził się tamten. – Ale nawet on nie jest w stanie naprawić dzieła Szatana. Dlatego ma go przy sobie, podobnie jak swojego syna. Obu kocha jednakowo tego marnotrawnego i tego pokornego, który robi dla niego wszystko, co on mu każe.
–