Noc nad oceanem. Ken Follett. Читать онлайн. Newlib. NEWLIB.NET

Автор: Ken Follett
Издательство: OSDW Azymut
Серия:
Жанр произведения: Классические детективы
Год издания: 0
isbn: 978-83-7985-063-1
Скачать книгу
wiertarce współrzędnościowej i komuniście z Battersea, wspominała ich ślub. Żyła wtedy jeszcze jej matka. Pobrali się w Manchesterze, a przyjęcie weselne odbyło się w hotelu Midland. Mervyn w ślubnym garniturze był najprzystojniejszym mężczyzną w całej Anglii. Diana myślała, że odtąd zawsze będą już razem. Myśl, że ich małżeństwo może się rozpaść, nawet nie przyszła jej do głowy. Zanim spotkała Mervyna, nie znała nikogo rozwiedzionego. Kiedy teraz wspominała, jak się wówczas czuła, zbierało jej się na płacz.

      Wiedziała także, że Mervyn będzie zdruzgotany, gdy go porzuci. Nie miał pojęcia, co jej chodzi po głowie. Oczywiście sprawę pogarszał fakt, że jego pierwsza żona zostawiła go w taki sam sposób. Będzie przygnębiony. Jednak najpierw się wścieknie.

      Uporał się z wołowiną i nalał sobie następną filiżankę herbaty.

      – Niewiele zjadłaś – zauważył.

      W rzeczywistości niczego nie tknęła.

      – Zjadłam obfity lunch – odparła.

      – Gdzie?

      To niewinne pytanie wprawiło ją w panikę. Ona i Mark jedli kanapki w łóżku w hotelu w Blackpool i nie potrafiła wymyślić żadnego wiarygodnego kłamstwa. Przychodziły jej na myśl nazwy największych restauracji w Manchesterze, ale Mervyn mógł jeść lunch w jednej z nich.

      – W Waldorf Café – powiedziała po niezręcznej pauzie.

      Było kilka lokali o takiej nazwie, należących do sieci niedrogich restauracji, w których można było dostać stek z frytkami za szylinga i dziewięć pensów.

      Mervyn nie dopytywał się, który wybrała.

      Pozbierała talerze i podniosła się z krzesła. Kolana miała tak miękkie, że bała się, iż upadnie, ale dotarła do zlewu.

      – Chcesz coś słodkiego? – zapytała.

      – Tak, proszę.

      Poszła do spiżarni i znalazła puszkę gruszek oraz skondensowanego mleka. Otworzyła je i postawiła mu deser na stole.

      Patrząc, jak Mervyn je gruszki, poczuła przerażenie na myśl o tym, co postanowiła zrobić. Wydało jej się to niewybaczalnie destrukcyjne. Podjęta przez nią decyzja, jak nadchodząca wojna, miała wszystko zniszczyć. Zrujnuje Mervynowi życie. Życie, które wiedli we dwoje w tym domu, w tym mieście.

      Nagle zrozumiała, że nie może tego zrobić.

      Mervyn odłożył łyżeczkę i spojrzał na zegarek.

      – Wpół do ósmej, posłuchajmy wiadomości.

      – Nie mogę – powiedziała na głos Diana.

      – Co?

      – Nie mogę – powtórzyła.

      Odwoła wszystko. Pójdzie teraz zobaczyć się z Markiem i powie mu, że zmieniła zdanie i że z nim nie ucieknie.

      – Dlaczego nie możesz słuchać radia? – zapytał Mervyn.

      Diana spojrzała na niego ze zdumieniem. Kusiło ją, by wyznać mu wszystko, ale na to też nie miała odwagi.

      – Muszę wyjść – oświadczyła. Rozpaczliwie szukała jakiejś wymówki. – Doris Williams leży w szpitalu i powinnam ją odwiedzić.

      – Wielkie nieba, a kim jest Doris Williams?

      Nie było takiej osoby.

      – Poznałeś ją kiedyś – wyjaśniła Diana, gorączkowo improwizując. – Miała operację.

      – Nie pamiętam jej – rzekł, ale niczego nie podejrzewał, ponieważ nie przywiązywał wagi do takich przelotnych znajomości.

      – Chcesz iść ze mną? – spytała w przypływie natchnienia.

      – Dobry Boże, nie! – odparł, tak jak się spodziewała.

      – Zatem pojadę sama.

      – Nie jedź zbyt szybko, jest zaciemnienie.

      Wstał i poszedł do salonu, gdzie stało radio.

      Diana odprowadziła go wzrokiem. Nigdy się nie dowie, jak niewiele brakowało, żebym go porzuciła, pomyślała ze smutkiem.

      Nałożyła kapelusz i wyszła z płaszczem przerzuconym przez ramię. Na szczęście samochód zapalił za pierwszym razem. Wyprowadziła go z podjazdu i ruszyła w kierunku Manchesteru.

      Podróż była koszmarna. Bardzo się jej śpieszyło, ale musiała jechać w żółwim tempie, ponieważ reflektory wozu były zaklejone i widziała tylko na kilka metrów przed sobą, a ponadto wszystko rozmazywało się jej w oczach, ponieważ nie mogła przestać płakać. Gdyby nie znała dobrze drogi, zapewne rozbiłaby wóz.

      Przejechanie piętnastu kilometrów zajęło jej ponad godzinę.

      Kiedy w końcu zatrzymała samochód przed hotelem Midland, była wykończona. Przez minutę siedziała nieruchomo, usiłując się pozbierać. Wyjęła kosmetyczkę i upudrowała twarz, żeby ukryć ślady łez.

      Wiedziała, że Mark będzie miał złamane serce, ale upora się z tym. Wkrótce zacznie postrzegać to jako letnią przygodę. Mniej okrutne będzie zakończenie krótkiego, namiętnego romansu niż rozbicie małżeństwa z pięcioletnim stażem. Ona i Mark zawsze będą czule wspominać lato 1939…

      Znów zalała się łzami.

      Po chwili doszła do wniosku, że nie ma sensu tak siedzieć i rozmyślać. Powinna pójść do Marka i zakończyć sprawę. Ponownie poprawiła makijaż i wysiadła z samochodu.

      Przeszła przez hotelowy hol i wspięła się po schodach na górę, nie zatrzymując się przy recepcji. Znała numer pokoju Marka. Oczywiście odwiedziny samotnej kobiety w pokoju hotelowym mężczyzny mogły wywołać skandal, ale postanowiła zaryzykować. Alternatywą byłoby spotkanie z Markiem w holu lub w barze, a nie mogła przekazać mu takiej wiadomości w miejscu publicznym. Nie rozglądała się, więc nie wiedziała, czy widział ją ktoś ze znajomych.

      Zapukała do drzwi. Modliła się, żeby był w pokoju. A jeśli postanowił pójść do restauracji lub do kina? Co wtedy? Na to pytanie nie znalazła odpowiedzi i zapukała ponownie, tym razem mocniej. Jak mógł o tej porze pójść do kina?

      Potem usłyszała jego głos.

      – Tak?

      Zapukała jeszcze raz i rzuciła:

      – To ja!

      Usłyszała szybkie kroki. Drzwi otworzyły się na oścież i stanął w nich Mark ze zdziwioną miną. Uśmiechnął się radośnie, a potem wciągnął ją do środka i wziął w ramiona, ledwie zamknęły się za nią drzwi.

      Teraz czuła się tak nielojalna wobec niego jak wcześniej wobec Mervyna. Pocałowała go z poczuciem winy i ogarnął ją znajomy żar pożądania, ale odsunęła się.

      – Nie mogę z tobą wyjechać – powiedziała.

      Zbladł.

      – Nie mów tak.

      Rozejrzała się po apartamencie. Pakował się. Szafa i szuflady komody były otwarte, jego walizka stała na podłodze, a wszędzie leżały złożone koszule, równo ułożone kupki bielizny i woreczki z butami. Był taki porządnicki.

      – Nie mogę – powtórzyła.

      Wziął ją za rękę i pociągnął do sypialni. Usiedli na łóżku. Wyglądał na przybitego.

      – Nie mówisz poważnie – rzekł.

      – Mervyn mnie kocha i jesteśmy razem już pięć lat. Nie mogę mu tego zrobić.

      – A co