Behawiorysta. Remigiusz Mróz. Читать онлайн. Newlib. NEWLIB.NET

Автор: Remigiusz Mróz
Издательство: OSDW Azymut
Серия: Mroczna strona
Жанр произведения: Триллеры
Год издания: 0
isbn: 978-83-8075-180-4
Скачать книгу
Kadr zmniejszył się, jakby przycięto go z obu stron. Przesunął się na lewą stronę ekranu, podczas gdy prawa połówka podzieliła się w poziomie.

      Na górze ukazało się zdjęcie małej dziewczynki o blond włosach. Na dole widniała przedszkolanka, chyba najstarsza z nich wszystkich.

      – Oto twoje nuty – powiedział zamachowiec. – Wybierz dobrze, bo od twojego ruchu zależy melodia ich życia. – Pozwolił sobie na uśmiech. – Dziewczynka to Lena, a starsza kobieta to Anna. Obie znajdują się w tej samej sytuacji, ale dla jednej z nich twoja decyzja okaże się brzemienna w skutki. To ty bowiem zadecydujesz, która ma przeżyć.

      Gerard wymienił bezsilne spojrzenie z Beatą Drejer. Prokurator sprawiała wrażenie, jakby była gotowa sama chwycić za broń, byleby to szaleństwo się skończyło. W oddali słychać już było syreny. Sekcja Antyterrorystyczna znajdowała się niedaleko i wedle wszelkiego prawdopodobieństwa z opolskimi funkcjonariuszami jechali także ci z Lublińca.

      Zamachowiec tymczasem wywlókł dziewczynkę i kobietę na środek pokoju. Potem wymierzył pistolet pomiędzy nie i obrócił głowę w kierunku obiektywu.

      – To łatwa decyzja? – zapytał. – Nie tak, jak mogłoby się wydawać.

      Beata potarła nerwowo skroń, Edling spojrzał z nadzieją w kierunku ulicy.

      – Lena jest chora, może nie dożyć nastoletniości – dodał zamachowiec. – Lekarze są z reguły optymistami, jeśli chodzi o dzieci, ale w tym przypadku nie mają złudzeń. Choroba zabierze ją prędzej czy później. – Porywacz wycelował w przedszkolankę. – Anna ma pięćdziesiąt sześć lat, nie pali, nie odżywia się najgorzej… przed nią trzydzieści, może czterdzieści lat życia. Ma pięcioro dzieci, troje odchowanych, dwoje nastoletnich. Jeszcze niedawno planowała z mężem wakacje w Suchym Borze pod Opolem. Na nic więcej ich nie stać, jest jedyną żywicielką rodziny.

      Gerard odwrócił wzrok od ekranu. Nie miał zamiaru tego oglądać.

      – Ty decydujesz, koncert czyjej krwi zagramy – powiedział mężczyzna. – Masz trzydzieści sekund.

      W lewym górnym rogu pokazał się zegar odliczający czas. Rozległ się gong, a na ekranie pojawiło się niewielkie okienko z dwoma imionami. Edling poczuł, jak oblewa go fala gorąca.

      – Co to ma być, do kurwy nędzy? – wypaliła Beata.

      Nieczęsto zdarzało się, by Gerard nie wiedział, co odpowiedzieć. Teraz był to jeden z tych momentów.

      – Co on robi?

      Ktoś z tłumu krzyknął, że oddział interwencyjny jest już na Częstochowskiej. Dotrze na miejsce lada chwila, ale nie było najmniejszych szans, by antyterroryści zdążyli w porę.

      Drejer gorączkowo się rozglądała, policjant stojący za nimi złapał się za głowę. Edling przenosił wzrok z dziewczynki na kobietę.

      Starał się nie myśleć o tym, kogo by uratował, ostatecznie jednak okazało się to silniejsze od niego. Porywaczowi o to chodziło. Sięgnął na samo dno ludzkiej duszy i wyłowił z niego to, co chciał.

      – Ach – odezwał się mężczyzna w masce. – Zapomniałbym. Istnieje szansa, że rodzinie Leny uda się uzbierać wystarczająco dużo pieniędzy na eksperymentalne leczenie w Niemczech. Ale to niepotwierdzona informacja.

      Gerard bezwiednie przygryzł wargę. Rzadko zdarzało mu się nie panować nad wysyłanymi sygnałami.

      Spojrzał na zegarek. Siedemnaście sekund.

      – Ile osób to ogląda? – zapytała Drejer.

      – Nie wiem – odparł funkcjonariusz. – Przed chwilą było kilka tysięcy, teraz…

      Urwał, a Edling wbił wzrok w ekran laptopa. Dwa przyciski z imionami zdawały się wręcz prosić o to, by któryś wybrać.

      Nie interesowało go, ile osób ogląda, ale raczej to, ile osób zdecyduje się kliknąć. Ile pozostanie biernych? Ile postanowi uratować dziecko, mimo informacji, że nie pożyje ono długo? A ilu matkę, która może osierocić dwójkę nieletnich dzieci?

      Gerard odsunął od siebie te myśli. Powinien skupić się na tym, dlaczego zamachowiec przyjął taki sposób działania. Powinien myśleć pragmatycznie. A pragmatyzm podpowiadał, by iść dalej – jedno z tej dwójki już nie żyje.

      Zanim zdążył pozbierać myśli, było już za późno.

      Czas się skończył. Odliczanie zostało przerwane.

      Gerard musiał przyznać, że to także było przemyślne. Dawało widzom poczucie, że dzieje się coś ważnego, skoro na decyzję jest tak mało czasu, a potem szansa bezpowrotnie przepadnie.

      Mężczyzna znów się obrócił i Edling zrozumiał, że musi mieć smartfon lub mały tablet, za pomocą którego kontroluje sytuację. Albo porozumiewa się z kimś, kto to robi.

      – Jestem z was dumny – odezwał się. – Nie pozostaliście bierni.

      Beata rozłożyła ręce, sprawiając wrażenie, jakby miała zamiar krzyczeć.

      – Oto wasza melodia – dodał porywacz, po czym wycelował w głowę Leny. Dziewczynka pisnęła z przerażenia, a zaraz potem mężczyzna pociągnął za spust. Strzelił prosto w skroń, głowa odskoczyła na bok i ciało upadło na podłogę. Ułożyło się w nienaturalny sposób.

      Wokół przedszkola zaległa absolutna cisza. Słychać było tylko płacz dzieci i krzyki przedszkolanki dochodzące z głośników.

      ul. Sieradzka, Malinka

      Antyterroryści otoczyli budynek szczelnym kordonem, po czym kilkuosobowa grupa w czarnych uniformach, z wysokimi tarczami i masywnymi hełmami, ustawiła się przed wejściem.

      Wszystkie osoby postronne i innych mundurowych odsunięto na bezpieczną odległość. Dowodzący grupą interwencyjną zasugerował Drejer, że ona również powinna odejść, ale nie miała zamiaru tego robić. Zaczynała się czuć odpowiedzialna za tę sprawę.

      Na miejscu zjawili się także wojewoda i prezydent miasta, choć trzymano ich z dala od przedszkola. Z bezpiecznej odległości przyglądali się rozwojowi wydarzeń i zapewne mieli podobne odczucia jak Beata. Obaj chcieli przejąć inicjatywę i pokierować działaniami służb. Ostatecznie jednak to do niej będzie należało wszczęcie i przeprowadzenie śledztwa.

      Nabrała głęboko powietrza, przekonując się, jak nierówny ma oddech.

      – Wszystko w porządku? – zapytał Gerard.

      – Nie.

      Skinął głową. Przez moment milczeli.

      – To… to wynaturzone – odezwała się w końcu.

      – Bez wątpienia.

      – I po co to wszystko?

      – Na tym etapie trudno powiedzieć.

      W końcu oderwała wzrok od budynku. Dźwięk wystrzału nadal odbijał jej się echem w głowie. Spojrzała na dawnego przełożonego i odniosła wrażenie, że patrzy na kogoś innego niż przed momentem. Jego twarz stężała i pobladła, jakby nastąpił nagły spadek ciśnienia. I zapewne to samo można było powiedzieć o wszystkich innych w okolicy.

      Edling rozmasował kark i popatrzył na nią. Mimowolnie poprawiła krótkie, sięgające uszu rude włosy. Gerard zawsze podkreślał, że ich kolor powinna traktować w tej pracy właściwie jak błogosławieństwo. Powoływał się na badania prestiżowego dwumiesięcznika „Psychology Today”, który ustalił, że ludzie postrzegają rude kobiety jako najbardziej temperamentne,