Behawiorysta. Remigiusz Mróz. Читать онлайн. Newlib. NEWLIB.NET

Автор: Remigiusz Mróz
Издательство: OSDW Azymut
Серия: Mroczna strona
Жанр произведения: Триллеры
Год издания: 0
isbn: 978-83-8075-180-4
Скачать книгу
zignorowała go, nie odwracając się. Odeszła jeszcze kawałek i spróbowała po raz kolejny. Kiedy Gerard zobaczy szereg nieodebranych połączeń, będzie kręcił nosem, mówiąc, że to tak, jakby oblepiać czyjeś drzwi wejściowe kilkoma kartkami z informacją, że naciskało się na dzwonek.

      W końcu jednak odebrał. I nie zaczął od pretensji.

      – Dzień dobry, Gerard Edling.

      – Mamy problem.

      – Tak, widziałem.

      Drejer nabrała tchu. W jakiś sposób sam jego pompatyczny ton głosu sprawiał, że poczuła się pewniej.

      – Nie chodzi mi o dwójkę porwanych – powiedziała.

      – Nie? A sądziłem, że to nimi powinniście interesować się najbardziej.

      – Interesujemy się i robimy wszystko, żeby ich znaleźć. Problem polega na tym, że ten facet… nie chce mówić.

      – Nie dziwi mnie to.

      To, co miała zamiar powiedzieć, z pewnością przyniesie Edlingowi wiele satysfakcji, ale nie miała wyjścia.

      – Wygląda na to, że chce rozmawiać z tobą.

      – Ze mną?

      Rzadko bywał na tyle zaskoczony, by stawiać retoryczne pytania. Tego dnia był to już chyba drugi taki przypadek.

      – Tak – potwierdziła.

      – Powiedział o tym wprost?

      – Z początku nie – odparła, oglądając się przez ramię. Miny policjantów mówiły same za siebie: sprowadź go tutaj, a już z tego budynku żywy nie wyjdzie.

      – Więc?

      – Był dosyć teatralny w swoich gestach.

      – I? – zapytał Gerard, poirytowany tym, że musiał ciągnąć ją za język.

      Odwróciła się od funkcjonariuszy.

      – Przypuszczam, że widział cię przed przedszkolem albo z góry założył, że się do ciebie zgłoszę.

      – Wysoce prawdopodobne – odpowiedział Edling. – Jeśli zaplanował wszystko tak skrupulatnie, musiał wiedzieć, kto będzie prowadzić sprawę. A nasza przeszłość to nie żadna tajemnica. Rozpisywali się o niej w „NTO” i lokalnym dodatku do „Wyborczej”.

      – Wiem. A dodatkowo przed chwilą właściwie powiedział wprost, że będzie rozmawiać tylko z tobą.

      Usłyszała dźwięk odstawianego kieliszka.

      – Dlaczego akurat ze mną?

      – Nie wiem. I nie jestem pewna, czy chcę wiedzieć – odparła i ciężko westchnęła.

      – To dość istotne. Nie wspominając już o tym, że zastanawiające.

      – Co mam ci powiedzieć? To chory człowiek.

      – Sugerujesz, że tylko tacy chcą się ze mną widywać?

      – Nie muszę. To oczywiste – mruknęła. – Jak szybko możesz tutaj być?

      Odpowiedziała jej cisza.

      – Wypiłem kilka kieliszków wina – powiedział po chwili Gerard. – Licząc dojazd taksówki, będę za dwadzieścia, może dwadzieścia pięć minut.

      – W porządku.

      – Nie zaproponujesz transportu radiowozem?

      – Żeby mundurowi pożarli cię żywcem? Nie ma mowy.

      – Doceniam to.

      – Daj znać, jak tylko będziesz – odparła, a potem się rozłączyła.

      Kiedyś nigdy by sobie na to nie pozwoliła, teraz jednak nie miała ochoty słuchać tych wszystkich zwyczajowych formułek, które w mniemaniu Edlinga należało wypowiedzieć na koniec rozmowy.

      Przyjechał po dwudziestu minutach. Beata czekała na niego pod komendą i uniosła rękę, gdy tylko dostrzegła taksówkę. Gerard podziękował kierowcy, jakby ten był kelnerem w wytwornej restauracji i właśnie podał mu najstarsze wino pochodzące z lokalnej winnicy. Tymczasem facet po prostu zwracał mu resztę.

      – Dzień dobry – odezwał się Edling, zamykając drzwi.

      Drejer skinęła mu głową, a on uniósł wzrok. Ciemne chmury zbierały się nad Opolem i znów zanosiło się na opady, mimo że z ulic nie spłynęła jeszcze woda po ostatnich, a studzienki były pełne. Temperatura była niska, nawet jak na jesień, i wszystko to zdawało się znamienne dla ostatnich wydarzeń.

      – Nie traćmy czasu – powiedziała.

      – Na uprzejmości nigdy go nie szkoda.

      – Nie? – zapytała. – Nawet gdy dwojgu ludziom grozi śmierć?

      – Nie dwojgu, ale jednemu z nich. I owszem, nawet wówczas.

      Skwitowała to milczeniem. Gerard otworzył drzwi, wszedł pierwszy do środka, a potem przytrzymał je Beacie. Za czasów pracy w prokuraturze przynajmniej raz w tygodniu instruował kogoś, że właśnie w ten sposób należy okazywać damom szacunek. Wszystko bowiem zależało od tego, w którą stronę otwierały się drzwi – jeśli do siebie, nie było problemu, wystarczyło przepuścić kobietę przodem. W przeciwnym wypadku należało postąpić tak, jak teraz zrobił to Edling.

      Drejer przeszła przez próg bez słowa.

      – Wiecie już, kim są porwani? – zapytał Gerard.

      – To nie moja działka.

      – Ale z pewnością otrzymujesz na bieżąco informacje.

      Beata poczuła wyraźną woń wina. Swojego czasu zastanawiała się, czy Edling nie pije za dużo, choć właściwie był ostatnią osobą, którą można by posądzać o problemy z alkoholem. Jego obecna sytuacja jednak z pewnością stanowiła podatny grunt, by wykwitły na niej pierwsze oznaki uzależnienia.

      – Nie wiemy, kim są ci ludzie – odparła po chwili. – Nie wiemy, gdzie są przetrzymywani, i nie wiemy, czy to aby nie wcześniej przygotowane nagranie.

      – Nikt ich nie rozpoznał? – spytał Gerard, gdy wchodzili po schodach. Kilku policjantów spojrzało na niego spode łba. – Przecież to nagranie poszło w świat. Do tej pory ktoś powinien się zgłosić.

      – Na razie cisza.

      Edling miał rację, było to zastanawiające. W natłoku innych czynności Drejer o tym nie pomyślała, zresztą ta dwójka nie stanowiła jej głównego zmartwienia. Odnalezienie ich było zadaniem policji.

      – Musiał zastraszyć rodziny – zauważył Gerard.

      – Hm?

      – Musiał zagrozić, że jeśli zadzwonią na policję, zabije obydwoje. I w takim razie nie jest to wcześniej nagrany materiał, bo ktoś dawno by się zgłosił.

      Beata pokiwała głową. Brzmiało to dość sensownie.

      – Zostają jeszcze znajomi, dalsza rodzina albo sąsiedzi…

      – Zapewne ktoś niebawem się odezwie – ocenił.

      – Więc zamachowiec nie miałby powodu, by grozić rodzinie od razu po porwaniu. Odwlókłby tylko to, co nieuniknione.

      – Może tylko o to mu chodziło.

      – W jakim sensie?

      – Chciał pokazać nam, kto rozdaje karty, kto rozmieszcza figury na szachownicy.

      Drejer miała ochotę zauważyć, że nie ma żadnych „nas”, ale ugryzła się w język. Skorzysta