Twierdza Boga. Louis de Wohl. Читать онлайн. Newlib. NEWLIB.NET

Автор: Louis de Wohl
Издательство: OSDW Azymut
Серия:
Жанр произведения: Книги для детей: прочее
Год издания: 0
isbn: 978-83-257-0733-0
Скачать книгу
rzymskich budowli, piętrzących się jedna nad drugą, pokrywających wszystkie wzgórza, kojarzyło się ze światem niezdarnie stworzonym przez człowieka i do pięt nie dorastało Bizancjum, gdzie wszystko lśniło, pełne gracji. Bizancjum było kobietą. Rzym – mężczyzną, starcem. Zwłokami starego człowieka. Po otrzymaniu śmiertelnego cięcia jeszcze podrygiwał żałośnie, trząsł się, rzucał. I politycznie, i militarnie Rzym już nie żył. Pod wszystkimi innymi względami można go jednak było odratować, i to właśnie zamierzał uczynić Teodoryk. Musiał to zrobić, bo taką rolę odgrywał król.

      Ludzie na ulicach wiwatowali chaotycznie. Biedota. Pomnik Trajana na koniu. Wierzchowcowi brakowało ogona. Pomnik Agrypy na koniu z uszkodzonymi nogami. Pomnik Augusta konno, którego połowa znikła. W Rzymie wznosiło się tyle brązowych i marmurowych koni, że wystarczyłoby ich dla całej gockiej kawalerii. Ale tylko pomniki z brązu nosiły ślady uszkodzeń. Złodzieje metalu.

      – Ojcze, oto teatr Pompejusza, ta sterta gruzu z prawej. Podobno jego odbudowa pochłonęłaby zbyt dużo pieniędzy.

      – Najwyraźniej nieźle znasz Rzym, córko.

      – To prawda, ojcze. Kasjodor opisał mi go drobiazgowo, abym mogła pełnić rolę twojego przewodnika.

      Świetnie czuła się także w siodle. Spędziła już sześć godzin na końskim grzbiecie i w żaden sposób nie okazywała zmęczenia. Król wyciągnął rękę i poklepał ją po głowie.

      – Szkoda, że nie jesteś chłopcem – westchnął cicho. – Kasjodorze!

      Młody mężczyzna w rzymskim ubraniu na bułanym koniu wyłonił się zza pleców Leutariego i Gerboda.

      – Najjaśniejszy panie? – spytał.

      – Pisz. Teatr Pompejusza do odbudowy. Plany rekonstrukcji i kosztorys trafią do Rawenny, w celu uzyskania mojej osobistej akceptacji.

      Król z rozbawieniem patrzył, jak Kasjodor usiłuje poradzić sobie ze wszystkim jednocześnie: tabliczką, rysikiem i koniem. W rezultacie władca nie dostrzegł, że Amalasunta jest bliska płaczu. Próbowała nad sobą zapanować, jak to z dobrym skutkiem wielokrotnie wcześniej czyniła. Szkoda, że nie jest chłopcem. Jej ojciec zawsze to powtarzał. Gerbod też to mówił, i Riggo, i wielu innych, kiedy myśleli, że ich nie słyszy. Dziewczyna była nikim, bezużytecznym przedmiotem, przeznaczonym wyłącznie do małżeństwa z cudzoziemcem, dla wzmocnienia sojuszu. Tylko jej matka nigdy nie wypowiedziała podobnych słów, ale przecież już nie żyła. Kasjodor też tak nie mówił, może nie pozwalało mu na to dobre wychowanie.

      – Po drugie – ciągnął król. – Wszelka dalsza dewastacja rzymskich pomników musi zostać powstrzymana. Osiągnąć to można wyłącznie poprzez wprowadzenie surowych, odstraszających kar dla winowajców. Niezależnie od tego zarządzam wysłanie na ulice stałych, nocnych patroli. One poradzą sobie ze złodziejami. Łamanie metalu to hałaśliwe zajęcie.

      Szczupła, inteligentna twarz Kasjodora pospiesznie pochyliła się nad tabliczką.

      – Doskonałe rozwiązanie, najjaśniejszy panie – zauważył. – Dzięki temu pomniki same będą się broniły przed łotrami. Dotąd nieme, od teraz metalicznym głosem donośnie zaprotestują przeciwko młotom złoczyńców.

      – Posiadasz rzadki dar – oświadczył król ironicznie. – Z elegancją poety mówisz o drobnych kradzieżach.

      Kasjodor doskonale wiedział, kiedy należy się zaśmiać z królewskiego żartu.

      – Dobrze uczysz moją córkę – pochwalił Teodoryk i skinął głową z aprobatą.

      Ponownie się zjawił hrabia Tuluin.

      – Najjaśniejszy panie, rzymskie pokurcze wystawiły wojsko na głównym placu – doniósł. – Sześć do siedmiu setek ludzi zakutych w zbroje.

      – Hrabio Tuluinie, zamelduj ponownie – warknął król.

      Młody dowódca sprawiał wrażenie zaskoczonego.

      – Powiedziałem, że rzymskie pokurcze...

      – Hrabio Tuluinie, zamelduj ponownie – przerwał mu władca.

      Tuluin poczerwieniał.

      – Rzymianie – powiedział z naciskiem – zgromadzili na głównym placu od sześciu do siedmiu setek żołnierzy, w zbrojach, najjaśniejszy panie.

      – Teraz lepiej – skomentował Teodoryk. – To strażnicy, bez wątpienia. Natychmiast powtórzysz dowódcom awangardy mój wyraźny rozkaz, który wydałem, kiedy wyruszaliśmy w drogę: moich poddanych z Italii należy traktować ze szczególną uprzejmością.

      – Tak jest, najjaśniejszy panie. – Hrabia Tuluin zawrócił konia i pognał przed siebie. Spod kopyt rumaka posypały się iskry.

      Teodoryk się uśmiechnął.

      – Pierwszorzędny wojownik – oświadczył głośno. Hrabia Leutari był wujem Tuluina i należało dać mu znać, że Tuluin nie wypadł z łask. Kasjodorowi nie trzeba było nic tłumaczyć. Nie brakowało mu inteligencji, więc nie mógł poczuć się urażony pozbawioną taktu uwagą Tuluina. Zapewne przyzwyczaił się do tego typu słów. Wojownicy z plemienia Gotów nie potrafili nauczyć się kultury osobistej i między innymi przez to utrzymywało się nieustające napięcie w relacjach z Italijczykami na terenie całego kraju. Nikt nie umiał zachowywać się z większą elegancją i urokiem niż obywatele Bizancjum, lecz zarazem żaden naród nie był tak fałszywy i zepsuty. Goci nie grzeszyli obyciem, lecz świetnie walczyli. Nie musieli opłacać cudzoziemskich najemników, aby za nich walczyli. Pokurcze – Rzymianie – mogli Teodoryka nazywać prostakiem i barbarzyńcą. To było drobne uchybienie. Dzisiaj wszystko musiało przebiegać zgodnie z planem. Odwiedziny w Rzymie musiały zakończyć się sukcesem.

      – Teatr Balbusa, ojcze. A tuż obok Teatr Marcellusa. – Głos Amalasunty brzmiał całkiem mocno. – Z prawej wznosi się most Emiliana.

      Tłum gęstniał, lecz okrzyki entuzjazmu – choć donośniejsze – zdawały się dobiegać z pojedynczych grupek, rozsianych w ludzkiej gęstwinie. Zapewne odpowiednio opłaconych.

      Za zakrętem w lewo ulica się rozszerzyła. Królewski orszak skierował się prosto ku Forum Romanum, do „głównego placu”, jak to ujął młody Tuluin. Widok Wzgórza Palatyńskiego z prawej strony był niezapomniany. W szlachetnej dostojności tych starożytnych pałaców i strzelistych świątyń było coś nadludzkiego.

      – I pomyśleć, że to dzieło człowieka – zauważył hrabia Gerbod z podziwem, a Leutari wymamrotał coś o Walhalli. Nie był chrześcijaninem, podobnie jak młody Tuluin. Wizand wytrzeszczał oczy niczym wiejski prostaczek. Wszyscy przybysze byli nieco za bardzo oszołomieni widokiem.

      – Wizandzie!

      – Najjaśniejszy panie?

      – Rzymskie oddziały na placu opuszczą swoje insygnia, gdy będę przejeżdżał obok. Masz trzymać Lwa Amalów wysoko w górze. Nie pochylaj go ani o centymetr.

      – Nie przeszłoby mi to przez myśl, najjaśniejszy panie. – Wizand uśmiechnął się od ucha do ucha.

      Zagrały fanfary, potem znowu i jeszcze raz.

      Wkrótce król ujrzał Forum w całej okazałości. Na placu czekało trzystu senatorów w lśniących, białych togach. Przed zgromadzonymi stał Symmachus, Princeps Senatus. Strażnicy municypalni w szkarłatnych tunikach. Przedstawiciele ekwitów. Delegacje organizacji zawodowych. Prefekt miasta ze strażą przyboczną.

      Entuzjazm tłumu sięgnął zenitu. Opłacenie tych wszystkich wiwatujących ludzi nie byłoby możliwe. Koszty okazałyby się zbyt wysokie. Publiczności podoba się widowisko, pomyślał król. Lud zawsze potrzebował parad i zawsze będzie na nie przychodził.

      W