W środku pokoju, za swoim własnym biurkiem stał Path-Reynik Levexitor. Jenitharpowie były istotami dwunożnymi, ale humanoidalnymi tylko w bardzo liberalnej definicji tego pojęcia. Byli kudłatymi cylindrami pokrytymi upierzeniem podobnym do marabutów. Dwa bardzo długie ramiona łączyły się z ich korpusem w miejscu, które powinno być pasem; mogli z równą łatwością dotknąć szczytu swojej nieznacznie cebulowej głowy co i podeszwy swoich szerokich stóp. Ich oczy były lepiej ukryte niż u owczarka, a ich głosy zdawały wydobywać się z całego ciała.
Przestrzenna wirtuacyjna projekcja Levexitora była bardzo wysoka, o pełną głowę wyższa od Rabinowitz. Jego marabut miał barwę lawendy, znacznie bardziej elegancki niż plebejski brąz Chalnasa. Był tak szlachetny, że właściwie nie było potrzeby, żeby się poruszał.
W pomieszczeniu nie było ani jednego krzesła. Rabinowitz stała, Levexitor stał Chalnas–kiedy był obecny–stał. Czynność celowego uczynienia siebie niższym w obecności innych była czymś ewidentnie nie do przyjęcia na Jenithar. Jeśli Rabinowitz nie byłaby w stanie siedzieć wygodnie na swoim tapczanie w domu, podczas ‘stania’ w wirtuacyjnej przestrzeni Levexitora, niektóre z jej sesji negocjacyjnych być może nie miałyby tak dobrego rezultatu.
“Witam, Pani Rabinowitz. Nie spodziewałem się stanąć obok pani tak szybko ponownie.”
“Strasznie przepraszam za najście, Najwyższy. Zostało jeszcze kilka drobnych szczegółów do ustalenia i pomyślałam, że moglibyśmy zakończyć tę sprawę raz na zawsze ... ale skoro nie ma Chalnasa, aby zapisać ustalenia–”
“Chalnas ma dziś dzień wolny, ale dobrze pamiętam temat naszych rozmów. Proszę kontynuować”.
Następne dziesięć minut Rabinowitz spędziła omawiając dokładne definicje praw autorskich odnośnie do podwodnych teatralnych przedstawień dla trzech powieści Tengera i dokładny czas trwania tych opcji. Choć był to wysiłek zupełnie bez sensu, dał jej uzasadniony pretekst, żeby tu być.
Nietypowo długie pauzy pojawiały się w odpowiedziach Levexitora, a on wydawał się coraz bardziej nieswojo. Oczywistym było, że w jego przestrzeni rzeczywistej działo się coś, co absorbowało co najmniej część jego myśli. Kiedy Rabinowitz zaproponowała, że, jak chce, może się zająć najpierw sprawami lokalnymi a do niej wrócić później, Levexitor odrzucił tę propozycję i kontynuował dyskusję.
Gdy obgadali kwestię dokładniej niż kiedykolwiek było to potrzebne, Rabinowitz powiedziała: “Najwyższy, waham się poruszyć tak delikatnych spraw przed kimś tak wysokim, ale coś mi nie gra tak bardzo, że czuję się zmuszona o tym wam powiedzieć.”
“Proszę się nie krępować, proszę mówić otwarcie,” zachęcił ją Levexitor.
“Bardzo dobrze, Najwyższy,” kontynuowała Rabinowitz. “Dotarły do mnie na Ziemi plotki, że tak zwane elementy przestępcze starają się przemycić nieco naszej literatury na rynki innych światów. Nie podano żadnych nazwisk, ale tylko najniższa kategoria naszych ludzi może zniżyć się do takiej działalności.”
“To interesujące, że porusza pani właśnie teraz ten temat, pani Rabinowitz. Proszę kontynuować.”
“Wiem, oczywiście, że Najwyższy jest poza podejrzeniem. Jako przyjaciel, jednakże zmartwiłam się, że być może nieświadomie Najwyższy jest oszukiwany przez tych sprytnych przestępców w celu podejmowania czynności, które z pewnością pomniejszają Najwyższego. Myślałam także, że może Najwyższy wie, jak dotrzeć do jego niższych kolegów, niektórzy z nich mogli ustąpić wielkiej pokusie. To są przestępcy bez skrupułów i umniejszają wszystkich, z którymi się zadają.”
“Rzeczywiście,” odpowiedział Levexitor. “Aż nazbyt dobrze mogę zrozumieć, jak ktoś, nawet najwyższy wśród nas, może chwilowo zostać skuszony przez takie oferty, zwłaszcza jeśli pochodzą one z wysokich źródeł.” Zapadła kolejna długa przerwa. “Tak”, w końcu odezwał się: “i mogę również zrozumieć ostateczne umniejszenie, o którym wspomniała pani. Mówiąc otwarcie, pani Rabinowitz–”
Levexitor gwałtownie zamilkł i odwrócił się. Jego głowa odgięła się do tyłu, jak gdyby spoglądał w górę. Następnie, wydając niewielki krzyk, pochylił się w stronę swojego biurka i pozostał bardzo, bardzo nieruchomy.
“Najwyższy? Najwyższy?” W pokoju było zupełnie cicho. Nic się nie poruszało, nie było słychać żadnego dźwięku. Rabinowitz rozejrzała się dokoła. W wirtualnym pokoju nie znajdował się nikt oprócz Levexitora i jej. Ale Levexitor nie poruszał się.
Rabinowitz podeszła kilka kroków do przodu, aż znalazła się tuż obok wysokiego gospodarza. Wyciągnęła rękę, aby go dotknąć. Odczuła masywność, tak jakby dotykała drzewo poprzez grube rękawice gumowe, lecz nic więcej oprócz tego wrażenia. Wirtualne ciało Levexitora było tak prawdziwe jak i ściany–i nie poruszało się więcej od nich.
Posuwała się powoli po pokoju. Jej kroki nie wydawały żadnego dźwięku. Levexitor także nie wydawał żadnego dźwięku. Jedyne, co słyszała, to był własny puls rozsadzający jej uszy i oddech, który starała się uregulować.
Nie byłoby dobrym pomysłem wołanie lub pytanie się, czy ktoś tam jest. W tej wirtualnej przestrzeni znajdowała się jedynie projekcja jej osoby i Levexitora. Ktoś lub coś mogło wtargnąć do realnej przestrzeni Levexitora, a może w rzeczywistości nadal tam się znajduje, ale ona nie mogła tego zobaczyć.
Kogoś trzeba zawiadomić. Rozejrzała się po słabo umeblowanym pokoju w poszukiwaniu jakiegoś urządzenia komunikacyjnego. Nic takiego nie rzucało się w oczy. Biurko Chalnasa było puste i nijakie. Na biurku Levexitora znajdowały się jakieś konsole cyfrowe, ale leżał na nich a ona nie była w stanie go przesunąć. A nawet gdyby mogła, konsole mogły nie działać intuicyjnie.
Ciało Levexitor nagle zostało zszarpnięte ze stołu. Nie był to świadomie kontrolowany ruch. Rabinowitz widziała, jak niewidzialne ręce przemieszczały się po panelu sterowania na pulpicie. Nagle biuro obcego zniknęło, a ona znalazła się z powrotem w swoim pokoju wirtuacyjnym.
Objęła sią ciasno ramionami i usiadła na tapczanie, drżąc jak liść. Szczękała zębami; nie mogła sobie przypomnieć, czy przydarzyło jej się to w ogóle od czasu, kiedy po raz pierwszy przeczytała w wieku lat czternastu “Serce oskarżycielem”. Zamknęła oczy i starała się uregulować nagłe zasapanie regularnym oddechem.
Powoli, bardzo powoli, odzyskiwała kontrolę. Zmusiła drżące usta do zakomenderowania: “Telefonie: San Francisco, Interpol, detektyw Hoy”. Po chwili uśmiechnięta twarz detektywa pojawiła się przed nią.
“Co za miła niespodzianka, pani Rabinowitz,” powitał ją detektyw. "Nie sądziłem, że usłyszę cię tak szybko”.
“Wcale nie jest ona miła,” odpowiedziała. “Ani trochę. Musisz skontaktować się z władzami na Jenithar. Coś się stało z Levexitorem. Myślę, że został zamordowany.”
***
“Czuję się jak idiotka” dorzuciła Rabinowitz. “Wpadłam w panikę jak niedorzeczna nastolatka. I nic mi nie groziło. Nie mógł mnie dotknąć–”
“Byłaś obecna w momencie, kiedy czyjeś życie gwałtownie się zakończyło,” powiedział uspokajająco Hoy zza biurka salonu. “Albo przynajmniej wirtualnie obecna. Myślę, że byłoby nienaturalne,