– Teraz już… Teraz już – w nogi! W nogi! Chcesz?
– Och, chcę! Ale razem z tobą!
– To, to! Razem ze mną!
– No!
Objęli się jeszcze raz, jeszcze raz ramionami żelaznymi. Ktoś znowu szedł, więc Cezary ociężale powrócił do swej łopaty.
Panowanie tureckie w mieście Baku, po ukróceniu barbarzyńskiej rzezi i rabunków, nacechowane w ogóle rozumem i dobrą wolą, nie trwało długo. Traktat wersalski zmusił Turków do ustąpienia z Baku i okolicy, umożliwiając wybrzeżom kaspijskim osiągnięcie pewnej formy niezależności pod nazwą Azerbejdżanu. Lecz ta forma, a raczej foremka nie trwała również zbyt długo. Zniweczyło ją najście wojsk bolszewickich, niosących wraz z hasłami rewolucji nowe rzezie, kary, egzekucje, gwałty, nie mniej okrutne i olbrzymie, jak wszystkie poprzednie.
W tym czasie, późną jesienią, zanim rozpoczęły się ruchy wojsk sowieckich na południe, Seweryn i Cezary Barykowie gotowali się do opuszczenia Baku.
Po odejściu Turków mieszkali razem, a raczej biedowali wspólnie, przygotowując się do odjazdu. Żegnali się z żoną jednego a matką drugiego, śpiącą w ziemi. Gromadzili fundusze, zarabiając czym się tylko dało i jak tylko było można. Ale Cezary nie umiał jeszcze zarabiać, a Seweryn nie mógł z powodu braku siły. Był zbiedzony na wojnie, zrujnowany fizycznie. Miał na ciele dużo ran, a nadto czaszkę nadwyrężoną w szczycie głowy. Ostatnia rana dokuczała mu nade wszystko i przeszkadzała w pracy zarówno fizycznej, jak umysłowej.
Z trudem oporządzili się jako tako. Nosili już jednak buty, spodnie, kurtki i czapki, ale brakowało im jeszcze wszystkiego, co dla człowieka, który był wyszedł ze stanu barbarzyństwa, niezbędne jest jak koszula i buty. Nie mieli na kupno niezbędnych lekarstw dla starszego, gdyż gromadzili grosz nieodzowny na bilety. Seweryn dążył do walizki i opowiadał o niej synowi istne cuda. Sławna walizka, z którą był wyruszył na wojnę: przepyszna skóra „przedwojenna”, wspaniałe okucia, monogram, pasy spinające, imadła z kręconego rzemienia, przegródki i skrytki wewnętrzne! Towarzyszka tylu wypraw wojennych została w Moskwie, u pewnego rodaka, przyjaciela, emisariusza politycznego z Polski, Bogusława Jastruna. Czeka tam na przybycie obydwu. Skarby są wewnątrz tej walizki: wyprana i wyprasowana bielizna, cienka, grubsza i wełniana, chustki do nosa, skarpetki. Kołnierze, mankiety, krawaty! Jest tam flanela, wata – przyjaciel wojenny, termos, jest aspiryna, antypiryna, jodyna, terpentyna. Jest pewien doskonały, niezawodny środek na ciężkie męki serca. Gdzież to nie wędrowała ta płaska ręczna walizeczka! W jakichże to opresjach wspomagała po setki razy! Na samym jej spodzie leży ów tomik pamiętnika o dziadku Kalikście – Grzegorzu i jego wiekopomnej awanturze – tej, co to – „pilnować jak oka w głowie”…
Seweryn Baryka niewiele synowi mówił o swych przygodach na wojnach, gdyż te rzeczy były mało zrozumiale i niezbyt sympatyczne dla młodego. Więcej zaciekawiały Czarusia powrotne przejścia ojca, gdy się z legionów polskich przekradał, przemycał i prześlizgiwał poprzez całą Rosję, ażeby dotrzeć do rodziny zostawionej w dalekim Baku. Czegóż to bowiem nie przedsięwziął, gdzie nie był, jakich nie zażył podstępów, udawań, przeszpiegów, sztuk i kawałów – jakie zniósł udręczenia, prywacje, prześladowania, niedole i męki, zanim w przebraniu za chłopa dotarł do miejsca! Dokładna znajomość Rosji, jej mowy, gwar, obyczajów, nałogów ułatwiała mu drogę i możność przedzierzgania się w różne postaci.
Lecz rewolucja spiętrzyła na tej drodze trudności tak nieprzebyte, iż tylko sama jedna bezgraniczna miłość pokonać je potrafiła. Ona to pchała go i wiodła w bezmierną rosyjską dal, gdy człowiek fizyczny w wagonach—tiepłuszkach tracił oddech ostatni; ona mu dodawała siły, gdy trzeba było czekać i czekać, na ludzi, na wagony, na pozwolenia, przepustki, paszporty, bilety, przeróżne świadectwa, kartki, znaczki. Ona uczyła cierpliwości wobec przemocy, kaprysów, złej woli, nikczemnej rozkoszy szkodzenia dla szkodzenia, wobec samowładzy komisarzy, panów, władców, despotów, imperatorów w postaci zwyczajnych niby funkcjonariuszów[113]. Ona to dodawała mu ducha wytrwania, gdy siedział w więzieniu, jechał w kupieckich obozach[114] – albo szedł piechotą w tłumie wędrujących na południe. Ona go uczyła znakomicie kłamać, wymyślać niebywałe ambaje[115], przygód niebyłych, grać role, błaznować, śmieszyć, schlebiać, podlizywać się, służyć, a wciąż trwać i trwać w przedsięwzięciu.
Dążyli tedy, obadwaj[116] teraz, na razie w marzeniu do walizki w Moskwie. Ale nie mogli ukryć przed sobą nawzajem wątpliwości i obaw, czy ona aby dotrwa. Wielkie bowiem potęgi – reakcja i rewolucja, wszechwładny carat i wszechpotężny proletariat – na śmierć walcząc ze sobą, sprzysięgły się na tę małą skórzaną skrzynkę. Czyhały na nią prawa osiągnięte wprost z łaski bożej i prawa materialistycznego pojmowania dziejów człowieczeństwa, prawa indywidualnej grabieży i prawa komunistycznego podziału dóbr tego świata – jako na własność zasługującą w każdym wypadku na doraźną konfiskatę. Zawierał się w niej przecie pewien ułamek cywilizacji świata skazanego na zagładę, a jednak budzącego skryte pożądania. Nie ulegało wątpliwości, że świat stary może z łaski bożej złupić, a świat nowy przypuści szturm do tej ostatniej twierdzy reakcji. Cezary był na rozdrożu. Z odrazą myślał o poparciu, jakiego nawet w imaginacji udzielał staremu porządkowi rzeczy, zatajając miejsce ukrycia i sam fakt posiadania zakonspirowanej walizki, a jednak nie mógł się oprzeć marzeniu o skarpetkach, chustkach do nosa, ba! – o krawacie. Co ważniejsza, nie mógł przecie odmówić ojcu prawa tęsknoty za aspiryną i antypiryną, które mu tak często były potrzebne.
Ileż to razy stary pan wzdychał:
– Ach, gdybym to miał tafelkę aspiryny Bayera! Zaraz bym wyzdrowiał…
Bez tej tafelki gorączkował, chorzał, drżał z dreszczów i cierpiał z powodu bólu głowy.
Wyruszyli w zimie na statku zdążającym do Carycyna[117] jako dwaj robotnicy, którzy pracowali w kopalniach nafty, a teraz wskutek przewrotów i zawieszenia robót wracają do siebie, do Moskwy. Mieli fałszywe paszporty, wydane im przez pewne czynniki sprzyjające sprawie ich powrotu. Odziani w typową odzież robotniczą, mówiący pomiędzy sobą doskonałą ruszczyzną, której arkana posiadali w stopniu niezrównanym, ostrzyżeni w sposób obrzędowy, byli doskonałymi „towarzyszami” nowego porządku rzeczy na rozłogach sowieckich. Toteż szczęśliwie przebyli morską część drogi i wyruszyli z Carycyna koleją na północ. Ta druga część była cięższa niż pierwsza. Podróżowali oczywiście w wagonie towarowym. Ciepło szerzyło się w tym pudle dla czterdziestu ludzi z ciał współtowarzyszów podróży i z ognia, który rozniecano pośrodku, gdy było bardzo zimno. Spali obok siebie pokotem, zawinięci w tułupy[118] baranie. Wóz wciąż stawał i stał nieskończenie długo, nieraz dniami i nocami, na lada podrzędnej stacyjce. Z niewiadomej przyczyny zatrzymywał się i, nie wiedzieć kiedy, z nagła ruszał z miejsca nie bacząc wcale na to, czy tam który z pasażerów nie zostaje. Te postoje napawały rozpaczą młodego Barykę, który pierwszy raz w świat wyruszył i chciał coś przecie na nim zobaczyć. Tymczasem trzeba było pilnować legowiska, aby snadź nie zostać w bezludnym stepie. Leżeli tedy obadwaj[119] z ojcem, który cherlał i dusił się w niemiłosiernym zaduchu wozu – wysypiali się i prowadzili rozmowy. Zdarzyło się tak szczęśliwie, że najbliżsi trzej sąsiedzi, leżący obok, były to dzikusy zakaspijskie, Sartowie skośnoślepi,