Szewcy. Stanisław Witkiewicz. Читать онлайн. Newlib. NEWLIB.NET

Автор: Stanisław Witkiewicz
Издательство: Public Domain
Серия:
Жанр произведения: Зарубежная классика
Год издания: 0
isbn:
Скачать книгу
w literaturze: dowcip im dawno zjełczał, a „witze” robią, kanalie, wciąż. Ha — dosyć: kimś trzeba być w tej matni: trzeba stanąć albo tu, albo tam. Ze strachu przed odpowiedzialnością — mego strachu — gotów mi się wymknąć najprzedniejszy kąsek przeznaczonego mi życia. Jako hrabia mógłbym być obserwatorem tylko.

      Księżna. To tylko w Polsce jest tak ostro postawiony problem hrabiego jako taki. Od tej chwili nie wolno o tym gadać — szlus[27], chłopaki cudne moje! (Całuje się z Czeladnikami).

      Scurvy. Jak można tak mówić: „chłopaki cudne” — brrr... (otrząsa się ze wstrętu i martwieje) Taż to, panie, szczyt niesmaczności i moweżanru[28]! Otrząsam się ze wstrętu i martwieję. (Wykonywa to).

      II Czeladnik (obcierając się). To ja za te buciki księżnej pani nie chcę już floty, tylko takich całusów dziesięć ognistych, jak tego Csikosa i pani de Korponay z tej powieści Jokaja[29], co to czytałem w dzieciństwie.

      Księżna (kierując ku niemu mały srebrny browning). Wiem: „Biała dama” — dostaniesz dziesięć kul, jak ten Csikos.

      I Czeladnik (zdumiony w najwyższym stopniu). To jako te piszą nieuświadomione literatniki — te rozbabrywacze pojęciowego porządku, te nieczyste monisty, sakra ich pluga: „życie sztuką, a sztuka życiem”! Toż to mamy to, wicie, tu na naszej małej szewskiej scence — to syćko, co te bałaganiaste łby się wymądrzają!

      Scurvy (nagle opanowany, podnosi się). He, he!

      Sajetan. Patrzcie: znowu se hehe-huje. Wynalazł pewnikiem coś nowego, czym się znowu nad nami wywyższy. To huśtawka, a nie człowiek. On też nie jest taki bardzo syty — mówię wam: męczy się on wprost piekielnie, biedaczek, jako mówił — niedawno na Wawelu, a nie na Skałce, jako chcieli inni, pochowany — Karol Szymanowski[30]. Skałka je dla lokalnych sław, a nie dla prawdziwych geniuszy.

      Scurvy (zębami, na zimno, rwąc kwiaty). Ja chcę i będę. Ja stanę na ich czele i wam pokażę zamek mojej duszy, największego człowieka mojej sfery, biednej, demokratycznej, niedojechanej do końca burżuazji. Ja muszę! Ja pokonam problem żołądkowy i postawię wasze zagadnienie na wyższej platformie ducha. Będziecie mnie jeszcze po rękach całować, wy moi bracia w nędzy duchowej.

      Sajetan. Nikt cię nie prosi, ty Robercie Fraternité[31] jeden! My już nie potrzebujemy inteligentów — minął wasz czas. Z wibrionów powstaliśmy — w wibriony się obrócimy. Kocham zwierzęta. Czuję się naprawdę kuzynem jurajskich gadów i trylobitów sylurskich, a także świń i lemurów — czuję związek z wszechstworzeniem — rzadko to bywa, ale jest prawdą! Hej, hej! (Wpada w ekstazę).

      Księżna (z zachwytem). Och, jakże kocham was za to, Sajetanie! Takim was kocham, śmierdzącego wszarza, ze słońcem wszechmiłości gadziej w sercu starego szewca naszej planety. Ja chyba będę waszą kiedyś — dla samej formy, dla fasonu, dla szyku — żeby tylko było to raz.

      Sajetan (śpiewa na nutę mazurka).

      Różnorodność przeżyć nigdy nie zaszkodzi,

      Jeśli człek się przy tym nie bardzo zasmrodzi,

      A gdy i to nawet, i tak nic nie szkodzi,

      Bo właściwie mówiąc, kogo to obchodzi! Hej!

      Księżna (sypiąc na niego kwiaty). Mnie obchodzi — mnie! Ale nie deklamujcie już więcej, boście tacy wtedy niesmaczni, że aż strach. Muszę się was wstydzić. Ja to co inszego — mogę sobie na to pozwolić, bom, wicie, popularnie mówiąc, Księżna — to trudno. (krzyczy) Hej! Hej! Witaj, pospolitości! Odpocznę w tobie za wszystkie męki moje: moje i moich przodków i ich zadków. Nawet ten biedny Scurvy nie wydaje mi się dziś tak małym.

      II Czeladnik. W tej kwestii przodków coś jest! Rodzice są czymś też — to nie inkubator — a więc i przodkowie dalsi są czymś też, u diabła! Tylko nie trzeba doprowadzać tego do absurdu jako te arystokraty i te demi-arystony. Tu jest istota rzeczy: w tej jednej rzeczy zalecam umiarkowanie. Bo najgorsza rzecz na świecie to polski arystokrata — gorszy chyba od niego jest tylko polski półarystokrata, co się z niczego już wypusza. Geny, wicie. Ale znowu przecie dobermany i airedale-terriery...

      I Czeladnik (przerywa mu). Spróbuj tu, bracie, czego w tym życiu do absurdu nie doprowadzić, jako że to całe istnienie, święte i niepojęte, to jeden wielki absurd — walka potworów i tyle...

      Księżna (z żarliwością). Dlatego że w Boga uwierzyć żarliwie nie... (Sajetan wali ją w pysk, tak że cała krwią się zalewa balonik z fuksyną. Ona pada na kolana.) Zęby mi wybił — moje zęby jak perełki! To prawdziwy...

      Sajetan wali ją drugi raz, wtedy ona milknie, tylko klęczy sobie, popłakując.

      Scurvy. Irenko! Irenko! Teraz już nigdy nie wybrnę z kręgu twej księżycowej duszy. (deklamuje).

      W srebrzyste pola chciałbym z tobą iść

      I marzyć cicho o nieznanym bycie,

      W którym byś była moją samotnością,

      I w noc tę prześnić całe moje życie.

      I Czeladnik. A nad ranem patrzeć, jak ze strachu wymiotują skazane przez ciebie na śmierć żywe trupy. Tym się karmisz, kanalio; ty ich jeszcze przed śmiercią wampiryzujesz! You vampyrise them. You rascal! Ja byłem w Ohio.

      Scurvy. Już nie ranią mnie te powiedzenia. To, co wy chcecie zrobić na ohydnie, na śmierdząco, na parszywie, ja dokonam w przepięknym śnie o sobie samym i o was — w cudownych barwach, ubrany we frak od Skwary i uperfumowany Californian Poppy jak ostatni dandys, zbawię ten świat jednym tajemniczym słowem, ale nie w waszym znaczeniu: równa się — cofnięcie kultury. Jeszcze nie wygasła magiczna wartość słów, w które wierzyli dawniej nasi wieszczowie, a dziś wierzą logistycy i husserliści[32]. Ja o tym mówiłem już — patrzcie: moje broszurki — których notabene nikt nie czyta — jeszcze przed kryzysem.

      Księżna (klęcząc). Boże, jak on ględzi!

      Scurvy. Arystokracja się przeżyła: to nie ludzie — to widma! Za długo nosiła na sobie ludzkość te widmowe wszy. Kapitalizm to złośliwy nowotwór, który zaczął gnić, zjadać i gangrenować organizm, który go wydał — oto dzisiejsza społeczna struktura. Trzeba zreformować kapitalizm, nie niszczyć inicjatywy prywatnej.

      Sajetan. Banialuki!

      Scurvy (gorączkowo). Albo cała ziemia przetworzy się dobrowolnie w jedną samorządzącą się elitycznie masę, co jest prawie nieprawdopodobne bez katastrofy ostatecznej — a tej unikać należy za wszelką cenę — albo kulturę trzeba cofnąć. Mam chaos we łbie wprost nieprawdopodobny! Stworzenie obiektywnego aparatu w postaci elity całej ludzkości jest niemożliwe, ponieważ przyrost intelektu odbiera odwagę czynu: największy mędrzec nie domyśli myśli swych do końca ze strachu choćby przed samym sobą i obłędem, a i, tak będzie to za słabe wobec rzeczywistości. Strach przed sobą to nie legenda, to fakt — ludzkość też boi się samej siebie — ludzkość wariuje jako zbiorowość — jednostki wiedzą to, ale są bezsilne — otchłanne wprost myśli... Gdybym mógł spuścić z liberalnego tonu i chwilowo połączyć się z nimi, aby potem ich rozłożyć


<p>27</p>

szlus (z niem. Schluss) — koniec.

<p>28</p>

moweżanr — fonetyczny zapis fr. wyrażenia mauvais genre: zły ton, niesmaczny, niewłaściwy sposób wysławiania się a. zachowania.

<p>29</p>

Jokaj — właśc. Mor Jokai (1825–1904) węg. pisarz późnoromantyczny.

<p>30</p>

Szymanowski, Karol (1882–1937) — wybitny polski kompozytor (stawiany obok Chopina), pianista, pedagog i krytyk muzyczny. W czasie, gdy Witkacy pisał „Szewców” (1931–1934), Szymanowski żył jeszcze, choć był od wielu lat chory na gruźlicę; zmarł w sanatorium w Lozannie w 1937 r. i został pochowany w Krypcie Zasłużonych na Skałce w Krakowie, zaś jego serce umieszczono w Kościele św. Krzyża w kaplicy Sióstr Sercanek, gdzie spłonęło w czasie powstania warszawskiego.

<p>31</p>

fraternité (fr.) — braterstwo; jedno z haseł Wielkiej Rewolucji Francuskiej, występujące na jej sztandarach wraz z hasłami wolności i równości (Liberté-Égalité-Fraternité).

<p>32</p>

husserliści — zwolennicy filozofii Edmunda Husserla (1859–1938), niem. matematyka i filozofa, jednego z głównych twórców fenomenologii.