Człowiek Nad Morzem. Jack Benton. Читать онлайн. Newlib. NEWLIB.NET

Автор: Jack Benton
Издательство: Tektime S.r.l.s.
Серия:
Жанр произведения: Зарубежные детективы
Год издания: 0
isbn: 9788835424901
Скачать книгу
estymą.

      Na płaskowyżu nad przybrzeżem Slim widział kawałki drewna pokryte wodorostami. Wciąż widniały na nich ślady jaskrawej farby. Zamknął powieki i odwrócił się, wdychając zapach morza i wyobrażając sobie plażę wypełnioną turystami siedzącymi na ręcznikach, jedzącymi lody oraz grającymi w piłkę na piasku.

      Gdy otworzył oczy, zauważył coś na odległej linii brzegu. Slim zmrużył powieki, lecz wzrok miał już zdecydowanie nie ten. Poklepał się po kieszeni, ale okazało się, że lornetkę zostawił w samochodzie. Rzecz jednak wciąż była na swoim miejscu. Była to bezładna mieszanina szarości i czerni, układająca się w ludzką sylwetkę. Woda odbijała się od jej ubrań oraz długich smug potarganych włosów. Slim wciąż na nią patrzył, lecz w końcu rozpłynęła się w morzu i zniknęła.

      Mężczyzna przez długi czas nie mógł oderwać wzroku od tego miejsca. Stał jak wryty, lecz z każdą kolejną minutą zaczynał wątpić, czy w ogóle cokolwiek tam widział. Być może był to po prostu cień chmury sunącej nad plażą. Albo foka szara – w końcu zwierzęta te zamieszkiwały tę cześć wybrzeża.

      Próbował sobie przypomnieć, ile dziś wypił. Zwyczajowo dolał sobie kieliszek do porannej filiżanki kawy. Do obiadu była szklanka… a może dwie? No i prawdopodobnie jeszcze jedna przed wyjazdem.

      Być może warto byłoby przystopować z gazowaniem? Każde wejście za kierownicę było swoistą ruletką. Jednak tak długo tłumił w sobie poczucie winy i wstydu wynikające z własnej egzystencji, że ledwo już to zauważał.

      Liczył na palcach potencjalne drinki i zdał sobie sprawę, że morze nie było jeszcze w fazie odpływu. Jeśli naprawdę coś tam było, ślady tego czegoś byłyby widoczne na mokrym piasku.

      Slim przeskoczył przez zardzewiałe metalowe ogrodzenie, zbiegł po skalistym przybrzeżu i pomknął przez piasek. Jeszcze zanim dobiegł do brzegu zorientował się, że poszukiwanie jest bezcelowe. Piasek był gładziutki, ponacinany wyłącznie zmarszczkami pozostawionymi przez cofającą się wodę.

      Gdy udało mu się wrócić do samochodu zdążył przekonać samego siebie, że widziadło obserwujące go z linii brzegu było tylko wytworem jego wyobraźni. No bo czym innym mogłoby być?

      9

      W kolejny piątek Ted jak zwykle wykonał swój rytuał. Slim rozważał, żeby umówić się z Emmą rano, a następnie zabrać ją ze sobą na plażę, aby wszystko udowodnić. Jednak po nocy wypełnionej okropnymi snami o morskich demonach i trzaskających falach, pomysł ten nie wydawał mu się już taki dobry. Obserwował Teda z tej samej trawiastej półki skalnej co w ciągu ostatnich pięciu tygodni. Czuł się przy tym, jakby zapędzony pod ścianę, bez żadnej możliwości wykonania kolejnego ruchu.

      Gdy Ted zniknął, Slim zszedł na plażę. Kopnął wyblakłe różowe pozostałości różowej łopatki i postanowił, że sam musi nieco więcej pokopać.

      Stwierdził, że w sobotę i niedzielę większość ludzi będzie w domu. Snuł się więc po ulicach pukając od drzwi do drzwi i zadając pytania. Podawał się przy tym za twórcę filmów dokumentalnych. Kilka osób poświęciło mu czas. Po zatrzymaniu się w trzech pubach w Carnwell i podsumowaniu dotychczasowych informacji zwątpił, czy jest w stanie zrobić jakieś postępy.

      Wałęsał się wzdłuż ulicy na północnych obrzeżach miasta. Nagle usłyszał pojedynczy sygnał syreny. Jechał za nim policyjny radiowóz.

      Slim zatrzymał się i oparł o latarnię, aby złapać oddech. Policjant opuścił szybę i gestem dłoni zaprosił Slima do pojazdu.

      Mężczyzna był niewiele po pięćdziesiątce. Pomimo dziesięciu lat więcej od Slima wyglądał na sprawnego i zdrowego. Był typem człowieka, który na śniadanie je muesli i zapija je sokiem pomarańczowym, a w porze obiadowej wybiera się na jogging. Slim z nostalgią wspomniał czasy, kiedy taki mężczyzna zerkał na niego z lustra. Jednak kilka lat temu upuścił i zbił jedyne zwierciadło w swoim mieszkaniu, a poza tym nigdy nie przyglądał się swojemu odbiciu. Bał się, że przyniesie mu to pecha.

      Policjant uśmiechnął się.

      - O co chodzi? Dostałem dziś trzy wezwania, a to podwójna średnia tygodniowa. Który dom planuje pan obrobić?

      - Gdybym miał wybierać, poszedłbym do tego zielonego na Billing Streer. Szóstka, prawda? – westchnął Slim. – Tylko mąż pracuje, a na podjeździe dwa Merole? Po samym dźwięku klimatyzacji idzie wyczuć, że ta chałupa to jakiś skarbiec. Komu potrzebna klimatyzacja w północno-zachodniej Anglii? Już bym tam był, ale nie chciałem ryzykować, że ich domowy alarm jest bezpośrednio połączony z policją.

      - To prawda. Terry Easton jest miejscowym prawnikiem.

      - Krwiopijcy.

      - To akurat prawda, panie…

      - John Hardy. Mów mi Slim. Tak jak każdy.

      - Slim?

      - Nie pytaj. Długa historia.

      - Pewnie tak. Zgaduję więc, panie Hardy, że nie jest pan tak naprawdę zainteresowany miejscowymi mitami i legendami. Kim pan jest? Tajniakiem ze Scotland Yardu?

      - Chciałbym. Wydalony członek wywiadu wojskowego. Zaatakowałem faceta, który wcale nie posuwał mojej żony. Odsiedziałem swoje, wyszedłem z pierdla ze starymi umiejętnościami i czekającym na mnie problemem alkoholowym.

      - A obecnie?

      - Prywatny detektyw. Działam głównie w okolicach Manchesteru. Pogoń za chlebem przygnała mnie tak daleko za północ – mówiąc to, poklepał się po brzuchu. – Niech cię on nie zwiedzie. Wypełniony jest głównie browarem i wodą.

      Policjant nie był pewien, co z opowieści Slima jest prawdą, a co żartem. Uśmiechnął się więc niepewnie.

      - Cóż, panie Hardy. Ja jestem Arthur Davis. Dowodzę naszym małym posterunkiem w Carnwell. Aczkolwiek z racji na ilość ludzi nie wiem, czy zasługuje on na takie miano. Chyba próbował pan skontaktować się ze mną w sprawie Joanny Bramwell?

      - Czy zwykle w taki sposób oddzwaniasz?

      Barytonowy śmiech Arthur zadźwięczał Slimowi w uszach.

      - Jechałem właśnie do domu. Pomyślałem, że poszukam pana. Dowiem się w końcu, o co chodzi? Ben Orland to mój stary kumpel i tylko dlatego brałem pod jakąkolwiek uwagę rozmowę z panem. Są bowiem nierozwiązane sprawy i sprawa Joanny Bramwell. Ta społeczność od zawsze wolała jej nie wygrzebywać.

      - Z jakiegoś konkretnego powodu?

      - A w ogóle po co to panu?

      Bez pytania Arthur zajechał do McDonaldsa i zamówił Slimowi kubek gorącej czarnej kawy.

      - Słodzę trzema – powiedział Arthur, otwierając saszetkę z cukrem. – A pan?

      Slim odpowiedział mu zmęczonym uśmiechem.

      - Kieliszkiem Bellsa, jeśli masz pod ręką – odparł. – Ale tym razem wypiję gorzką. Przesadnie zaparzona działa najlepiej.

      Arthur zatrzymał się na darmowym parkingu i zgasił silnik. W świetle najbliższej latarni twarz komisarza wyglądała jak powierzchnia księżyca, usiana kraterami.

      - Powiem panu wprost – lepiej niech pan zostawi tę sprawę w spokoju – oznajmił policjant, biorący łyka kawy. Patrzył się na tory, które dzieliły ich od ronda. – Śmierć Joanny Bramwell złamała najlepszych gliniarzy w Carnwell. Mick Temple był moim pierwszym mentorem. Prowadził tę sprawę, ale zaraz po niej przeszedł na emeryturę. Miał zaledwie