Ojczyzna jabłek. Robert Nowakowski. Читать онлайн. Newlib. NEWLIB.NET

Автор: Robert Nowakowski
Издательство: PDW
Серия:
Жанр произведения: Историческая литература
Год издания: 0
isbn: 9788308072455
Скачать книгу
dobiegli do nich mieszkańcy wioski, ojciec i reszta rodziny.

      Kiedy wydobyli Stanka, wydawało się, że jeszcze żyje. Jednak bisurkania, która przykuśtykała właśnie z Pasiki, nachyliła się nad nim i pokręciła przecząco głową.

      3

      Kilka dni później w Pasice zjawiło się kilkudziesięciu ludzi z bronią. Początkowo nie było wiadomo, czy to partyzantka UPA, czy bojówka SB OUN, czy partyzanci polscy, czy po prostu banda zwykłych rabusiów podszywająca się pod Ukraińców, narodowości polskiej albo słowackiej; mógł to być wreszcie sowiecki oddział, który przekroczył granicę i grabił, podając się za UPA. Faktem jest, że mówili po ukraińsku, na flankach rozstawili karabiny maszynowe i zaczęli chodzić od chyży do chyży, ładując niedawno zebrane zboże, jajka i nabiał na wozy.

      Fedorowi trzęsły się ręce, kiedy szedł w ich stronę. Nie posłuchał Mozesa, gdy ten powiedział, aby synowie nie wychodzili z chyży przez jakiś czas. „Ale teraz są żniwa, rabbi. Teraz jest tyle pracy, nie mogę ich schować na miesiąc”. Wiedział, że nie ominie go kara za zlekceważenie przestrogi. Może powinien być cicho, ale wobec tylu nieszczęść chciał się komuś poskarżyć.

      – Ile armii mam karmić naraz? Nie ma jedzenia na zimę, a do mnie całe wojska będą chodziły po prowiant? Ciągle kontrybucje. Dla kogo to? Dopiero co mi konia zabrali. Syna zabili!

      – Kto konia zabrał? – tylko to ich zainteresowało z wywodu Fedora.

      – Mówili, że Moskale, ale kto ich wie.

      – Oddałeś konia bolszewikom?!

      – Zabili mi syna. On nie chciał dać, zabili go. Mnie przy tym nie było. Syn zginął!

      – A dla nas masz konia?

      – Skąd ja drugiego konia wezmę? Moskale syna mi zabili. Ludzie, gdybyście chociaż mogli ochronić, jak już wszystko bierzecie.

      – Przynieście buki – rozkazał człowiek z bronią podkomendnym, którzy trzymali się z tyłu. – A ty zapamiętaj sobie. Nie masz prawa dawać niczego ani polskiej milicji, ani polskiemu wojsku, ani sowieckiemu. Rozumiesz? To ci pomoże zapamiętać.

      – Syna mi zabili. To nie ja...

      Ale Ukraińcy – nie było już wątpliwości, jakiej narodowości są przybysze – chwycili go już za ramiona i ustawili pod ścianą. Dwóch z nich biło Fedora na przemian twardymi, bukowymi drążkami po plecach. Kiedy nogi ugięły się pod niemłodym już Fedkiem, przycisnęli go butami do ziemi i bili dalej.

      Fedor z wysiłkiem odwrócił głowę, żeby sprawdzić, czy któryś z synów nie wychodzi z domu. Nie widział żadnego, więc schronili się u Mozesa lub wymknęli do lasu. Leżąc, zrozumiał, że nawet gdyby Stanko oddał konia albo gdyby przeżył w jakiś sposób grabież dokonaną przez sowieckich żołnierzy, to i tak zginąłby, choćby dzisiaj.

      Kiedy skończyli, przywódca grupki nachylił się nad leżącym mężczyzną i obrócił go na plecy:

      – To było pierwsze ostrzeżenie. Drugiego nie będzie. Jeżeli coś jeszcze oddasz Polaczkom albo bolszewikom, zawiśniesz.

      Zawołał z drogi dwóch ludzi. Rozkazał:

      – Brać wszystko z tej chaty. Za konia.

      Obok leżącego Fedora przeszło dwóch upowców, zajrzeli do środka, rozejrzeli się po obejściu i zobaczywszy, że dowódca wraz ze swoimi przybocznymi gdzieś odszedł, ruszyli na drogę. W rękach trzymali tylko kilka jajek. Jeden z nich po chwili zawrócił i podszedł do Fedora, który próbował się podnieść. Stanął nad nim i cicho powiedział:

      – Ej, Rabik, Rabik. Po co było tyle gadać?

      Fedor uniósł głowę.

      – Mikołaj... Mikołaj, to ty?

      Był to chłopak z Berezki, wsi nieodległej od Pasiki. Fedor pamiętał go z targu w Baligrodzie. Ganiali się kiedyś z Jelkiem po placu, aż Fedor przywołał obu i chlasnął każdego pasem.

      – I ty z nimi?

      – Ech, ty głupi, ty duraku, po coś gadał o koniu, po co wyłazisz i roztwierasz gębę? Myślisz, że to ludzie do rozmowy?

      Odwrócił się, żeby spojrzeć, czy ktoś nie nadchodzi.

      – Schowaj się, Rabik. Pewnie przyjdziemy po tego konia za parę dni. Powieszą cię, żeś niby seksot.

      – Że kto? – wycharczał Fedor.

      – Donosiciel. Zdrajca. Zniknijcie na trochę, to damy wam spokój. Komandir zapomni. Dobrze radzę.

      Rzeczywiście Mikołaj dobrze radził. Fedor rozkopał lisią jamę na skraju lasu i przykrył ją gałęziami. Spędził tam trzy tygodnie. Upowcy dziesięć dni po pierwszej wizycie przyszli drugi raz. Pytali o konia i Fedka. Odeszli, skoro nie było ani jednego, ani drugiego.

      Rabikowie

      wrzesień – październik 1945

      1

      – Będziecie mieć wielkie pola czarnoziemu, tłuściutkiej, ciężkiej, pachnącej ziemi! – krzyczał mężczyzna w brązowym garniturze, wymachując rękoma.

      Był nietutejszy i z tego powodu ci, którzy przyszli na plac przed cerkwią w Pasice, patrzyli na niego z lekkim politowaniem, ale i z zaciekawieniem. Co on tam może wiedzieć? Ale był dobrze ubrany, po miejsku, i sam ten fakt powodował, że może wartało go jednak wysłuchać.

      – Ludzi wymordowali hitlerowcy, ale zostały po nich wielkie pola. Każdy weźmie tyle, ile chce! Murowane budynki! Płoty tam z kiełbasy! Mięso je się codziennie. Masła w bród. Popiją śmietaną, zakąszą mięsem. Za uczciwą pracę godne jedzenie. Wszyscy dostaną inwentarz! Mieliście tu woły? Dostaniecie woły! Transport stąd na koszt państwa. Słyszeliście o kołchozach? Kołchozy dobrowolne. Kto nie chce, nie wstępuje. Nie ma przymusu. Pamiętacie sanacyjnych skurwysynów? Kazali płacić? W Związku Radzieckim nie ma żadnych podatków! Szkoła dla dzieci w waszym języku. I, uwaga! – pauza, uniesiona ręka drży, potem rozcapierzają się palce – komu się nie spodoba, będzie mógł wrócić! – Facet zachłysnął się i splunął w bok. – Po dwóch, trzech tygodniach będziecie z powrotem, gdybyście chcieli.

      Jelko wspinał się na palce, żeby lepiej widzieć. Ale nie chodziło mu wcale o rumiane oblicze przemawiającego mężczyzny, jego mięsiste wargi i łysinę. Chciał dojrzeć piersi żołnierki stojącej za skrzynką, na której tkwił mówca, te krągłości zaznaczające się wyraźnie pod obcisłym mundurem. Chciał przyjrzeć się jej pociągłej twarzy, porównać ją z twarzą Niny. Chciał się dowiedzieć, czy radzieckie żołnierki noszą długie włosy.

      A tymczasem człowiek w garniturze przekonywał:

      – Jesteśmy z tego samego narodu. Zwyczaje mamy te same! Święcicie wodę na odpuście?! No to jak my! My też! Nasza wiara jest ta sama! – Facet na drewnianej skrzynce huknął pięścią w otwartą dłoń.

      Gdyby nie powtarzali ciągle: „Jesteście tacy sami jak my”, gdyby nie grozili: „Wyjedźcie, bo potem zrobi się strasznie, my już nie będziemy prosić, przyjdzie polskie wojsko i siłą was stąd zabierze”, gdyby wreszcie UPA i OUN nie groziły, że zabiją wszystkich wpisanych na listy przesiedleńcze, i nie ostrzegały, że w ZSRR jest taka bieda, że obecnie Bojkowie mogą uważać się za bogaczy, to może mieszkańcy Pasiki zastanowiliby się nad przenosinami.

      Jelko pomyślałby z pewnością o wyjeździe, gdyby przysłali więcej żołnierek. Gdyby ta kobieta w przyciasnym mundurze porozmawiała z nim, położyła na jednej szali wielki nos Niny, a na drugiej swój mały nosek, na jednej kształty Niny, a na drugiej swoje kształty, kto wie, czy Jelko nie pojechałby za nią.

      Ale