Wszyscy jesteśmy kosmitami. Krzysztof Kochański. Читать онлайн. Newlib. NEWLIB.NET

Автор: Krzysztof Kochański
Издательство: PDW
Серия: StoLem
Жанр произведения: Учебная литература
Год издания: 0
isbn: 9788382088786
Скачать книгу
samo jak wtedy, w telewizji, czyli przypominał pozbawiony okien ogromny autobus, tyle że teraz rozcięto jedną ze ścian.

      – Kosmita jest wewnątrz statku – powiedziała Ruda. – Nie chce z niego wyjść, chociaż ma do dyspozycji całą szklarnię wypełnioną mieszaniną gazów, którą bezpiecznie może oddychać. Przez kamery widzimy, że czasem próbuje wyjrzeć na zewnątrz, ale zaraz się cofa. Boi się.

      – Nic dziwnego – skomentowała O!. – Też bym się bała, gdyby otaczały mnie same okna jakiejś dziwnej szklarni.

      – To nie tak – wyjaśniła Ruda. – Szyby są przejrzyste tylko z naszej strony. Od wewnątrz wyglądają jak zwykłe ściany. Ale tę przednią możemy rozjaśnić i wtedy będziecie widzieli się wzajemnie. Tak zaraz zrobimy… Pierwszy kontakt! – krzyknęła w stronę krzątających się wokół naukowców i techników. – Proszę się przygotować!

      Większość personelu pozostawała ukryta przed wzrokiem kosmity za przepierzaniami albo znajdowała się w osobnych pomieszczeniach, odgrodzonych szybą; reszta pośpiesznie zniknęła z pola widzenia. Ruda również do nich dołączyła i zostaliśmy przed ścianą tylko we dwoje. O! i ja.

      – Co teraz? – zapytała O!.

      – Nie mam pojęcia – odparłem, rozglądając się bezradnie. – Co mamy robić?! – zawołałem w stronę naukowców.

      – Nie wiemy! – odkrzyknęła Ruda. – Zdajemy się na waszą dziecięcą intuicję. Po to tu jesteście!

      – Kosmita usłyszy nas przez tę szybę? – zdziwiłem się.

      – Wewnątrz szklarni są głośniki, które wzmocnią wasz głos.

      I wtedy rozjaśniła się ściana. Niby nic się nie zmieniło, ale wiedzieliśmy, że obca istota może nas teraz zobaczyć. Jeśli oczywiście znajduje się wystarczająco blisko rozcięcia w ścianie swojego statku.

      – Myślisz, że nas obserwuje? – szepnąłem do O!.

      – Nie wiem – odparła, również szeptem. – To ty jesteś słynnym odkrywcą.

      – Ale ty jesteś prymuską.

      Oboje wpatrywaliśmy się w statek obcych, w tę wyrwę, którą w kadłubie wycięli technicy. Ale za nią była tylko ciemność.

      – Może śpi? – wyraziłem przypuszczenie. – Kosmici chyba też sypiają?

      – Halo! – zawołała znienacka O! na cały głos. Ku memu zdumieniu zaczęła podskakiwać i wymachiwać rękami. – Jest tam kto?

      – Co robisz?!

      – Nie widzisz? Zdaję się na własną intuicję – odparła O!, nie przerywając podskoków.

      Wtedy ja również zdałem się na własną intuicję.

      Stanąłem na głowie, w czym jestem naprawdę dobry, i pokazałem język. Pozostając w tej niewygodnej pozycji, przypomniałem sobie, co mówił o kosmitach dyro: „Być może wyglądamy dla nich jak potwory z najgorszych koszmarów”. Na wszelki wypadek schowałem więc język.

      W końcu oboje zmęczyliśmy się i usiedliśmy na podłodze. Zerknąłem na skulonych za przepierzeniami naukowców. Obserwowali nas z powagą podobną do tej, z jaką nasza nauczycielka chemii przeprowadza doświadczenia z groźnymi dla życia kwasami.

      – Po co to robiliśmy? – zapytałem O!.

      – Ja chciałam zwrócić na siebie uwagę kosmity – odparła. – A ty?

      – Ja celowo robiłem z siebie idiotę – wyjaśniłem. – Pomyś-lałem sobie, że nikt nie boi się idiotów, może kosmici też nie?

      O! zaczęła się śmiać. Ja razem z nią. Wtedy ogarnęła nas niepohamowana wesołość. Wprost tarzaliśmy się ze śmiechu. Tak czasem bywa. Zaczynasz się śmiać i nie możesz przestać. Gorzej – im bardziej chcesz przestać, tym bardziej się śmiejesz. A gdy ktoś obok ciebie robi to samo, to ogarnia was już zupełna głupawka.

      Obserwujący nas naukowcy – sami spece od obcych cywilizacji – wciąż mieli skupione miny chemiczki z mojej szkoły. Niektórzy notowali coś pośpiesznie.

      – Myślisz, że nasze wygłupy się nagrały? – spytała O!.

      – Na pewno.

      – Niezły pierwszy kontakt z obcą cywilizacją – powiedziała. – Jak puszczą to w telewizji albo w sieci, przepadliśmy.

      – Nie puszczą – pocieszyłem ją. – Do kontaktu przecież nie doszło, nie będzie czym się chwalić.

      Oboje spojrzeliśmy w wyrwę w statku. Panował za nią wciąż nieprzenikniony mrok.

      Chociaż…?

      Błyskawicznie zerwaliśmy się na równe nogi.

      – Ruda kazała się przedstawić – przypomniałem pośpiesznie O!.

      – Jasne!

      W wyrwie znów ziała ciemność. Może tylko nam się wydawało, że wcześniej coś tam widzieliśmy? Pomimo to odegraliśmy cały spektakl.

      – U! – krzyknąłem w stronę statku, pokazując na siebie dłońmi. – Nazywam się U!. U!.

      O! zrobiła to samo, wywrzaskując swoje „imię”.

      A potem ona pokazywała na mnie, wołając: „U!”, a ja na nią, że „O!”.

      Po kilku takich próbach zamilkliśmy. Nic się nie działo, a nam skończyły się pomysły.

      – Wystarczy – usłyszeliśmy zza przepierzania głos rudej pani psycholog. – Na dziś wystarczy. Dajcie jej ochłonąć.

      Jej. Powiedziała jej!

      Okazało się, że w międzyczasie naukowcy odkryli płeć dziecka kosmitów. Była dziewczyną.

      ***

      Wieczorem zadzwoniłem do rodziców. Mama miała wyrzuty sumienia, że puściła mnie na tę eskapadę samego. Prawie zaczęła pakować walizkę, żeby przyjechać, na szczęście tata zdołał przemówić jej do rozsądku:

      – Jak jechał na obóz, pojechałaś razem z nim? Potraktuj to jak obóz, tylko ważniejszy od innych.

      Całe szczęście – posłuchała. Inaczej nie wiem, jak bym to przeżył. Już widziałem nagłówki w gazetach: „Odkrywca obcej cywilizacji z mamusią”. Chyba ze wstydu zapadłbym się pod ziemię.

      Potem zadzwonił Profesor Rozczochrany. Był ciekaw, jak mi idzie. Opowiedziałem o dzisiejszym dniu, o tym, że teraz jestem U! i że pracuję z O!, ale że, niestety, niewiele osiągnęliśmy.

      – Cierpliwości – odparł Profesor. – Postaw się w sytuacji tej dziewczynki z innego świata. Jest sama, a wokół mnóstwo kosmitów. Nic dziwnego, że się ukrywa.

      – Jak to kosmitów? – nie załapałem w pierwszej chwili. – Przecież to ona jest kosmitką?

      – Tylko z naszego punktu widzenia, uczniu – wyjaśnił Profesor Rozczochrany. – Z jej strony wygląda to inaczej. Dla niej to my jesteśmy istotami z obcej planety, czyli kosmitami.

      Nigdy nie myślałem w ten sposób, ale trudno było nie przyznać Profesorowi racji.

      – To znaczy, że pan też jest kosmitą, panie Profesorze! – roześmiałem się.

      – Zgadza się – odparł całkiem poważnie. – Mieszkamy w tym samym kosmosie, więc tak naprawdę wszyscy jesteśmy kosmitami.

      ***

      Następnego dnia nasza ruda opiekunka zjawiła się, jak tylko zjedliśmy śniadanie. Wyglądała na niewyspaną.

      – Przykro nam, że wczoraj się nie udało – powiedziałem. – Może dziś pójdzie lepiej?

      Moja