Czuły narrator. Olga Tokarczuk. Читать онлайн. Newlib. NEWLIB.NET

Автор: Olga Tokarczuk
Издательство: PDW
Серия:
Жанр произведения: Современная зарубежная литература
Год издания: 0
isbn: 9788308071977
Скачать книгу
DEMAR POPEK

      Redakcja: WOJCIECH ADAMSKI

      Korekta: JACEK BŁACH, EWA POLAŃSKA, KRYSTYNA ZALESKA

      Projekt okładki, ilustracja: JOANNA CONCEJO

      Opracowanie graficzne okładki i stron tytułowych: MAREK PAWŁOWSKI

      Redaktor techniczny: ROBERT GĘBUŚ

      © Copyright by Olga Tokarczuk

      © Copyright for this edition by Wydawnictwo Literackie, 2020

      Czuły narrator © The Nobel Foundation 2018

      Ognozja © Copyright by Fundacja Olgi Tokarczuk

      Wydanie pierwsze

      ISBN 978-83-08-07197-7

      Wydawnictwo Literackie Sp. z o.o.

      ul. Długa 1, 31-147 Kraków

      tel. (+48 12) 619 27 70

      fax. (+48 12) 430 00 96

      bezpłatna linia telefoniczna: 800 42 10 40

      e-mail: [email protected]

      Księgarnia internetowa: www.wydawnictwoliterackie.pl

      Konwersja: eLitera s.c.

      Dokument chroniony elektronicznym znakiem wodnym

      20% rabatu na kolejne zakupy na litres.pl z kodem RABAT20

      OGNOZJA

Wędrowiec

      Na początek chciałabym przywołać dobrze wszystkim znaną rycinę niewiadomego autorstwa, opublikowaną w 1888 roku przez francuskiego astronoma Camille’a Flammariona. Przedstawia ona wędrowca, który dotarł do granic świata i wystawiwszy głowę poza ziemską sferę, zachwyca się widokiem uporządkowanego i wielce harmonijnego kosmosu. Od dzieciństwa podziwiam ten cudownie metaforyczny obraz, który za każdym razem odkrywa przede mną nowe znaczenia i definiuje istotę ludzką zupełnie inaczej niż dobrze nam wszystkim znany nakreślony przez Leonarda wizerunek statycznego i tryumfalistycznego człowieka witruwiańskiego jako miary wszechświata i samego siebie.

      U Flammariona mamy człowieka przedstawionego w ruchu, jako wędrowca z pielgrzymią laską, w podróżnym płaszczu i czapce. Choć nie widzimy jego twarzy, domyślamy się jej wyrazu – muszą być na niej zachwyt, podziw, oszołomienie harmonią i wielkością świata poza-widzialnego. Z naszej perspektywy jesteśmy w stanie ujrzeć tylko jego fragment, lecz wędrowiec musi widzieć o wiele więcej. Mamy tam wyraźnie zaznaczające się sfery, ciała niebieskie, orbity, obłoki i promienie – trudne do wyrażenia wymiary uniwersum, które zapewne komplikują się w nieskończoność. Znakiem niepojmowalności są także koliste machiny, które kiedyś często towarzyszyły bytom anielskim na ilustracjach z wizji Ezechiela. Z drugiej strony, za plecami wędrowca, jest świat z jego naturą, przywołaną tutaj w postaci wielkiego drzewa i kilku innych roślin, oraz kulturą, którą symbolizują wieże miast. Wydaje się dość umowny i banalny, żeby nie powiedzieć – nudny. Możemy się domyślać, że widzimy oto na rycinie końcowy moment długiej drogi wędrowca – udało mu się to, co nie udawało się wielu przed nim – dotarł do krańców świata. I co teraz?

      Mam wrażenie, że tajemnicza rycina o nieznanej proweniencji jest doskonałą metaforą momentu, w którym się wszyscy znaleźliśmy.

Świat jest mały

      – bardzo się skurczył w ciągu poprzedniego wieku. Wydeptaliśmy w nim wiele ścieżek, zawłaszczyliśmy jego lasy i rzeki, przeskoczyliśmy oceany. Wielu z nas ma subiektywne wrażenie skończoności świata. Jest to zapewne pochodną globalizacyjnej redukcji dystansów i faktu, że niemal do każdego miejsca na Ziemi można dotrzeć, jeżeli tylko ma się ku temu środki. A także jego łatwej poznawalności – wszystko właściwie można sprawdzić w sieci, z każdym szybko się porozumieć.

      Z pewnością mamy tu do czynienia z nowym historycznym doświadczeniem człowieka i ciekawa jestem, kto pierwszy doznał tego uczucia – że świat jest w gruncie rzeczy niewielki i do ogarnięcia. Mógłby to być jakiś biznesmen nowej generacji, ktoś „handlujący pieczonym powietrzem”, jak mawiają Holendrzy, ten Pan Tanio-Kupić-Drogo-Sprzedać, który ciągle jest w ruchu, latając z kontynentu na kontynent z paszportem jakiegoś „dobrego państwa”. Rano w Zurychu, wieczorem w Nowym Jorku. Na weekend wyskakuje na ciepłą wyspę, gdzie śni oceaniczne sny i ostrzy zmysły kokainą. Albo przeciwnie – ktoś, kto nigdy nie ruszał się poza granice swojego powiatu, a teraz kupił dziecku zabawkę powstałą w jakichś odległych krainach, wyprodukowaną rękami ludzi, o których istnieniu jeszcze niedawno ten człowiek nie wiedział. Zabawka wygląda jednak swojsko i przyjaźnie, ukrywa swą egzotyczność w zuniwersalizowanym i uogólnionym kształcie.

      W tym nowym doświadczeniu niewielkości świata z pewnością gra swoją rolę triste post iterum, smutek po podróży, będący naszym udziałem, kiedy wracamy do domu po intensywnych doznaniach związanych z daleką wyprawą. Wydawało się, że dotarliśmy do jakichś granic albo doświadczyliśmy czegoś, co nie byłoby nam dane, gdybyśmy się nie urodzili w epoce, w której podróż stała się czymś więcej niż przywilejem lub przekleństwem – przygodą. Wtedy, położywszy walizki w sieni, pytamy: Czy to już wszystko? Czy to właśnie to? A więc o to chodziło?

      Zwiedziliśmy już Luwr i na własne oczy ujrzeliśmy Monę Lisę. Wspinaliśmy się po piramidach Majów, próbując poczuć dramatyzm upływu czasu, który niszczy bez pardonu to, co powstawało tysiące lat. Wygrzewaliśmy brzuchy w egipskich czy tunezyjskich kurortach, karmiąc się uogólnioną kuchnią etniczną, która smakowała wszystkim bez wyjątku. Stepy Mongolii, zatłoczone miasta Indii, widoki niebosiężnych Himalajów…

      Nawet jeżeli nam się jeszcze tego czy tamtego zobaczyć nie udało, to przecież do pandemii żyliśmy ze świadomością, że wyprawa do innych miejsc, których dotąd nie widzieliśmy, jest realna – zapisano je w katalogach biur podróży, nazwano destynacją. Świat znajdował się w zasięgu naszych stóp, dotarcie wszędzie było m o ż l i w e, jeśli tylko zdołaliśmy zdobyć na to pieniądze.

      Człowiek chyba po raz pierwszy w swej historii przeżywa tę dojmującą skończoność świata. Wieczorami śledzi życie innych ludzi na ekranach swoich bystrych urządzeń i ogląda tych, których jeszcze sto lat temu nie miałby szans spotkać na swojej drodze.

      Obserwując ich z daleka, widzi, że repertuar ról i możliwości także jest skończony i że właściwie ludzie są do siebie podobni, bardziej niż mogłoby się to wydawać naszym przodkom. Ci, jak pamiętamy, popuszczali wodze wyobraźni i opisywali z lubością ludy zamieszkujące antypody, którymi tak ekscytowali się dawni podróżnicy.

      Dziś dzięki serialom, kinu i mediom społecznościowym wszyscy wiedzą, że ludzie z zamorskich krain nie mają wielu głów, jednej tylko nogi z wielką stopą czy twarzy na klatce piersiowej i choć różnią się kolorem skóry, wzrostem czy niektórymi zwyczajami, różnice te giną na tle całej masy podobieństw. Inni funkcjonują podobnie jak my w swoich miastach i krajach, językach i kulturach. Kochają, tęsknią, pragną, boją się o przyszłość, mają kłopoty z dziećmi. Na tym fundamentalnym podobieństwie oparta jest wielka kariera nowego wynalazku – platform streamingowych.

      Podróżnik widzi, że w gruncie rzeczy wszędzie jest dość podobnie – że istnieją hotele, je się z naczyń, myje w wodzie, kupuje pamiątki z podróży i prezenty dla znajomych, które – mimo że są imitacjami sztuki miejscowej – łączy to, że większość została wyprodukowana w Chinach.

      Wiadomo też, że od każdego niemal mieszkańca Ziemi dzieli nas najwyżej sześć innych osób (na zasadzie: ja znam kogoś, kto zna kogoś, kto zna kogoś, kto zna X, i tak dalej), a od czasów Chrystusa – ledwie około siedemdziesięciu pokoleń.

      Kiedyś świat był wielki i nie do objęcia wyobraźnią – teraz wyobraźnia nie jest nam już potrzebna, mamy wszystko na wyciągnięcie ręki po smartfona. Kiedyś na skrzętnie sporządzanych mapach świata widniały białe plamy, rozjątrzając wyobraźnię i będąc ostrzeżeniem dla ludzkiej hybris. Ludzie,