Up in Smoke. King. Tom 8. T.m. Frazier. Читать онлайн. Newlib. NEWLIB.NET

Автор: T.m. Frazier
Издательство: OSDW Azymut
Серия:
Жанр произведения: Остросюжетные любовные романы
Год издания: 0
isbn: 978-83-66654-69-3
Скачать книгу
mężczyznę, częściowo ukrytego za swoim dużym, czarnym motocyklem. Jego wyrzeźbione i wytatuowane bicepsy się napinają, gdy robi coś przy szerokiej czarnej oponie.

      Jakby wiedział, że na niego patrzę, nieznajomy wygląda zza opony. Przyłapał mnie. Nie uciekam, ale też nie mogę odwrócić wzroku.

      Wszystko w nim jest ciemne – od długich do ramion włosów po czarne ubranie. Zarost na jego twarzy jest czymś pomiędzy szczeciną a brodą, dłuższy, chociaż krótki po bokach.

      Z gniewem ściąga brwi i dociera do mnie, że to nie na mnie patrzy, a na swój motor.

      To po prostu facet, który naprawia motor. Nie przyszedł tu po ciebie. Idź spać, Frankie. Potrzebujesz pieprzonego snu.

      Nieznajomy rzuca na ziemię klucz, który głośno odbija się od betonu. Nawet po drugiej stronie ulicy dobiega mnie jego pełne frustracji warknięcie. Wtedy podnosi się z kolan i wstaje.

      Wow.

      Jest duży. Nie chodzi tylko o jego ciało, ale i o osobowość. Przywodzi na myśl strzelisty wieżowiec, który rzuca niekończący się cień. Długim i zdecydowanym krokiem zmierza na stację benzynową, a z każdym stąpnięciem butów zdaje się zagarniać wszystkie pęknięcia w asfalcie. Czarna, obcisła koszulka opina jego naprężone mięśnie klatki piersiowej i ramion. Jeansy wiszą mu nisko na biodrach, ukazując doskonałą krągłość jego pośladków. W wargach niedbale tkwi niezapalony papieros.

      Nigdy wcześniej nie widziałam kogoś takiego jak on. Surowego. Silnego. Nie mogę przestać mu się przyglądać. Może dlatego, że wciąż jestem na haju, a może dlatego, że jeszcze przed chwilą całowałam się z Dukiem i dalej przepełnia mnie pożądanie. Albo dlatego, że dzisiaj spanikowałam już po raz trzeci. Tak czy inaczej, ten mężczyzna jest chodzącym bilbordem z reklamą przerażenia i żądzy. Niczym burza z piorunami w ludzkim wydaniu.

      Jest piękny.

      W uszach rozbrzmiewają mi słowa ojca sprzed wielu lat. „Przed mężczyznami należy się ukrywać, Frankie. Trzeba się ich bać. W najlepszym wypadku są stworzeni do manipulowania. Bądź manipulatorką, Frankie, a nie manipulowaną. Uciekaj, zanim zapytasz samą siebie, czy powinnaś. Poznaj, czego chcą, po wyrazie ich oczu, a nie po słowach, jakie wychodzą z ich ust”.

      Mężczyzna wychodzi z warsztatu. Podnosi jedną nogę i z łatwością okrakiem siada na motorze. Maszyna z hukiem budzi się do życia. Stoję po drugiej stronie ulicy, lecz wibracje pokonują asfalt i docierają do moich stóp. Czuję dudnienie w piersi. Pył unosi się nad chodnikiem na dobre kilka centymetrów, a ziemia pod nim drży.

      Mężczyzna wyprowadza motor z parkingu i ledwie rzucając jedno spojrzenie w moją stronę, odjeżdża w przeciwną.

      Jestem rozczarowana.

      Czego niby oczekiwałam po tej chwili jednostronnego zauroczenia?

      Pocieram oczy i uznaję, że zaledwie jedna nieprzespana noc dzieli mnie od wymyślania sobie związków z celebrytami. Już słyszę doniesienia w wiadomościach.

      Młoda kobieta została dzisiaj aresztowana w domu Sama Hunta pod zarzutem włamania. Miała przywidzenia i upierała się, że jest jego żoną. Bezustannie krzyczała: „A co z dziećmi?”, aż do chwili, kiedy w końcu pojmała ją policja. Pan Hunt, nieposiadający dzieci, oświadczył, że nie zna kobiety, chociaż żywi nadzieję, że ta znajdzie i otrzyma pomoc, której wyraźnie potrzebuje.

      Ryk motocykla niknął w oddali. Weszłam do domu, zamknęłam wszystkie zamki i dopiero kiedy wiedziałam, że jest bezpiecznie, ruszyłam do kuchni po baton proteinowy. Kiedy już się posiliłam, zeszłam do piwnicy, by oszacować straty. Na szczęście poobijany monitor nadal działał. Sprzątam resztę bałaganu, po czym patrzę na Izzy, która czmychnęła z powrotem za okno. Próbuję je zamknąć, ale haczyk nie chce trzymać. Szkło jest roztrzaskane.

      A mimo to nie rozległ się alarm?

      Sprawdzam okablowanie wokół okna i widzę, że zostało przegryzione. Cholerny kot. Rozcinam kabel i skręcam ze sobą wewnętrzne przewody, po czym przybijam go do kawałka drewna nad oknem.

      Zapalam jeden z jointów od Duke’a, siadam przy komputerze, a moje palce zaczynają fruwać nad klawiaturą. Przez jakiś czas nie będę mogła zasnąć, więc równie dobrze mogę popracować.

      Po kilku godzinach telefon zaczyna wibrować mi na nogach. Alarm. Jestem z siebie dumna, że tym razem nie podskoczyłam ze strachu. Wyłączam wszystko i idę na górę. Najwyższy czas, żeby chociaż spróbować się wyspać. Jak by nie patrzeć, rano idę do szkoły.

      Wzdycham.

      Może i jestem kłamczuchą, ale dzisiaj powiedziałam Duke’owi prawdę.

      Wcale aż tak bardzo nie lubię szkoły.

      Nie lubiłam jej też, kiedy ukończyłam ją po raz pierwszy.

      Cztery lata temu.

      Rozdział 4

      Smoke

      Każdego ranka, popołudnia czy kiedykolwiek się tam, kurwa, budzę, pierwsze, o czym myślę, to noc, kiedy w moim życiu przestała się liczyć tylko praca, a zaczęła się liczyć wyłącznie zemsta. Nie mam żadnych wątpliwości, że kiedy przyjdzie mój czas i trafię do piekła, to właśnie wspomnienie chwili, kiedy znalazłem Morgan martwą na podłodze, będę przeżywał ciągle od nowa w niekończącej się pętli.

      Z drugiej strony może już jestem w piekle.

      Tamta noc mnie zmieniła. Sprawiła, że stałem się twardszy. Bardziej okrutny. Bardziej nieczuły niż kiedykolwiek.

      Poza gniewem. Gniew odczuwam bez żadnego problemu.

      Ryk klaksonu przywraca mnie do rzeczywistości. Jestem wdzięczny za odwrócenie uwagi, dopóki nie dostrzegam we wstecznym lusterku jakiegoś gnojka, który wyrzuca ręce w powietrze, jakbym go blokował, podczas gdy parkuję przy krawężniku, a na drodze nie ma nawet jednego pieprzonego samochodu.

      Wystawiam za okno vana ulubiony palec. Nigdzie się nie ruszam.

      Gnojek potrząsa głową i manewruje swoją mazdą, kręcąc kierownicą jedną ręką nad drugą, jakby prowadził jakąś wielką ciężarówkę.

      Zatrzymuje się obok mnie, blokując mi widok na dom, który obserwuję od tygodni, i otwiera okno po stronie pasażera. Krzyczy coś do mnie, ale nie wiem co, bo go, kurwa, nie słucham.

      Skurwiel musi zniknąć.

      Podnoszę rękę, jakbym chciał go przeprosić, lecz chwytam broń z konsoli i przykładam ją do otwartego okna.

      Uśmiecham się.

      To załatwia sprawę. Jedno spojrzenie wystarcza, by gnojek wcisnął pedał gazu i zahaczywszy o chodnik, odjechał swoją małą deskorolką.

      Odkładam broń, po czym się pochylam i otwieram schowek na rękawiczki. Macam, aż w końcu znajduję to, czego szukam. Prostuję się, otwieram buteleczkę i wysypuję dwie tabletki, które zaraz połykam, popijając whiskey z butelki.

      Adderall.

      Potrzebuję go, szczególnie dzisiaj. Wielotygodniowa obserwacja domu wcale nie jest dobra dla umysłu, który ma skłonność do dryfowania w przeszłości, gdy nie koncentruje się na tym, co się obecnie dzieje. Adderall pomaga mi się skupić, kiedy myślę o zbyt wielu rzeczach naraz. Poza tym daje lepszy i w chuj dłuższy haj niż koka.

      Jedyna rzecz, która trzyma mnie tutaj, w tym vanie na bezimiennej ulicy w Banyan Cay – oprócz zrównoważonej diety na bazie whiskey i pochodnych amfetaminy – to zemsta.

      Frank Helburn zginie z mojej ręki.

      Kiedy tylko go, kurwa, znajdę.

      Nigdy nie szukałem kogoś przez bity rok. Odnajdywanie ludzi, ściganie ich to praca, za którą dostaję w cholerę kasy. Zazwyczaj potrafię wytropić człowieka w kilka godzin,