Up in Smoke. King. Tom 8. T.m. Frazier. Читать онлайн. Newlib. NEWLIB.NET

Автор: T.m. Frazier
Издательство: OSDW Azymut
Серия:
Жанр произведения: Остросюжетные любовные романы
Год издания: 0
isbn: 978-83-66654-69-3
Скачать книгу
z powrotem do domu i zamykam drzwi, z przyzwyczajenia przekręcając wszystkie zamki.

      – Ty i te twoje zamki. Twój ojciec naprawdę ma paranoję, co? – mówi Duke, podchodząc do mnie od tyłu i biorąc mnie na ręce. Kopię nogami w powietrzu i wybucham śmiechem. Zanosi mnie do kuchni i sadza na środku kuchennego blatu. Wtedy przekręca czapkę tyłem do przodu i wyciąga z kieszeni skręta, po czym zapala go i głęboko się zaciąga.

      – Twój stary może i ma paranoję i cały czas cię ignoruje, ale uważam, że to zajebiście, że pozwala ci palić w domu trawkę – mówi i wypuszcza dym.

      Wzruszam ramionami i wyjmuję jointa z jego palców. Zaciągam się mocno i przez chwilę przytrzymuję dym w płucach. Zioło zaczyna działać i zaraz czuję, jak napięcie ustępuje, a moje ramiona się rozluźniają.

      – Nawet gdyby miał coś przeciwko, wątpię, by cokolwiek zauważył – mówię z pewnym zgorzknieniem.

      – Wszystko w porządku, damo? – pyta Duke, patrząc mi w oczy w poszukiwaniu jakichś wskazówek.

      – Tak. Po prostu nie spałam zbyt dobrze – przyznaję. To najkrótsze wytłumaczenie o wiele większej kwestii, ale Duke’a i mnie nie łączy związek, w którym porusza się większe kwestie. Nasz polega na tym, że palimy w kuchni skręta i całujemy się, dopóki nie odeślę go do domu.

      – Trzymaj – mówi, wyciągając z tylnej kieszeni spodni wypełniony skrętami plastikowy pojemnik na kanapki. GrubTrain jest jedną z kilku jego profesji. O wiele mniej płatną niż intratna posada handlarza trawką. Wyciąga dwa jointy i kładzie je na wieczku pustego pojemnika na kawę. – Te są na później. Pomogą ci zasnąć.

      – Co jestem ci za nie winna? – pytam. Oparta na jednej ręce, ponownie się zaciągam.

      – Przychodzi mi do głowy kilka rzeczy. Nawet wiele, wiele rzeczy. – Przeciąga wzrokiem po moim ciele. Podnosi dłoń do ust i z cichym warknięciem żartobliwie przygryza kostki. Słysząc to, nie mogę powstrzymać śmiechu. Duke mruga do mnie, po czym podchodzi do toreb, zaczyna wykładać z nich produkty i chować je na miejsce. Dostarcza mi zakupy od wielu miesięcy i porusza się po mojej kuchni równie sprawnie jak ja. – Zioło jest na koszt firmy, oczywiście.

      – Dzięki – mówię szczerze.

      Duke zawsze jest dla mnie miły. To znaczy… jest miły dla wielu dziewczyn, ale przy tym pozostaje prawdziwy i dlatego złamałam swoje zasady i wpuściłam go do swojego życia.

      Jest najpopularniejszym chłopakiem w szkole i absolutnym dziwkarzem. Wsadzał kutasa w większość cheerleaderek z reprezentacji oraz z reprezentacji młodszych klas, ale nie kłamie na ten temat i nigdy nie składa im żadnych obietnic. Według mnie szczerość jest najważniejszą zaletą, jaką osoba może posiadać. Cenię ją sobie ponad wszystko inne. Być może dlatego, że przez większość życia byłam zmuszona do egzystencji w nieuczciwości. Być może dlatego, że całe życie mojego ojca było kłamstwem. Duke musiał chyba czytać w moich myślach, bo posłał mi hollywoodzki uśmiech.

      – Słyszałaś to? – Składa papierowe torby i wrzuca je do kosza na śmieci do recyklingu, po czym zaczyna opowiadać „najśmieszniejszy” (to jego zdanie, nie moje) żart o kutasie i pierdzeniu, jaki usłyszał na siłowni od jakiegoś kretyna z drużyny futbolowej.

      Zaciągam się jeszcze raz i opuszczam ramiona. Po chwili odchylam głowę do tyłu i wypuszczam dym w stronę sufitu. Mam wrażenie, że przednią część mojego mózgu spowija mgła. Cichy szum rozprzestrzenia się po moim ciele, łagodząc ostre krawędzie wokół mnie.

      – Wiesz… tutaj, kiedy jesteśmy sami, nie zachowujesz się tak jak w szkole – rzuca niespodziewanie Duke. Zaczynam mrugać gwałtownie, starając się zrozumieć, co do mnie mówi. – Dlaczego? Chodzisz z włosami zakrywającymi ci twarz i przez cały dzień wpatrujesz się w podłogę. Z nikim nie rozmawiasz. Na nikogo nie patrzysz. Założę się, że większość dzieciaków w szkole nie potrafiłaby wywołać cię z szeregu po imieniu.

      Bingo.

      – Mnie też ignorujesz – ciągnie. – Jakbyś w ogóle mnie nie znała. Ale jesteśmy… przyjaciółmi, prawda? Bo tutaj, kiedy jesteś ze mną, jesteś…

      – Normalna? – podsuwam. – Albo chociaż tak jakby normalna?

      Duke kręci głową.

      – Nie chciałem tego powiedzieć.

      Być może nie zamierzał użyć dokładnie tego słowa, ale czułam, jak szuka w słowniku w swojej głowie jakiegoś synonimu, którym mógłby je zastąpić.

      – Dlaczego? Dlaczego tutaj jesteś zupełnie inna niż tam? – pyta, a w jego głosie brzmi ledwo zauważalna, ale jakby szczera troska.

      Przywołuję go do siebie palcem, jakbym chciała wyjawić mu wszystkie swoje tajemnice.

      Duke pochyla się, a ja przysuwam usta do jego ucha.

      – Jestem Batmanem – szepczę.

      Przewraca oczami, słysząc mój okropny żart.

      – Poważnie, Sarah. Nigdy nie przychodzisz na mecze. Poza szkołą nie spotykasz się z nikim oprócz mnie… A przynajmniej nic mi na ten temat nie wiadomo.

      – Może daję ci trochę przestrzeni – sugeruję. To oczywiście kłamstwo. Jedno z miliona, które wmówiłam mu przez ostatnie kilka miesięcy. – Nie sądzę, żeby Missy, Misty czy… Maci? – wykrzywiam twarz w grymasie – …spodobało się, gdyby zobaczyła nas razem.

      – Cóż, tak się składa, że gówno mnie obchodzi, co myśli Melanie albo ktokolwiek inny. Lubię cię, Sarah. – Duke rozsuwa mi kolana i staje między nimi. – Bardzo cię lubię.

      – Melanie. – Kiwam głową i pstrykam palcami. – No właśnie. Melanie. Muszę zapamiętać.

      Podaję mu jointa. Zaciąga się głęboko, po czym dłonią, w której trzyma skręta, chwyta mnie za włosy, a drugą ściska moje policzki, bym otworzyła usta. Z wargami zaledwie o włos od moich wdmuchuje w nie dym, który wciągam głęboko w płuca.

      Duke odsuwa się, gdy po chwili wypuszczam obłok z ust. Palcami ściska końcówkę skręta i gasi go, a pozostałą część wsuwa sobie za ucho.

      – Sądzę, że ty również mnie lubisz – mówi cicho. Delikatnie ściska palcami moje uda, z każdym ruchem swoich wprawnych palców posuwając się wyżej, centymetr po centymetrze.

      – Bo lubię – odpowiadam. W innym życiu… nie, gdybym była inną osobą, mogłabym dać mu prawdziwą szansę.

      Ale nie w tym życiu.

      – To dlaczego udajesz, że mnie nie znasz? – drąży, zaciskając usta.

      Żeby nikt nas ze sobą nie widział. Żebyś nie został przypadkowo ofiarą, gdyby wszystko się popieprzyło.

      – Chyba po prostu aż tak bardzo nie przepadam za szkołą. Poza tym lubię trzymać się na uboczu. To wszystko – zapewniam go.

      Duke patrzy na mnie znacząco. Nie kupuje tego, nawet przez chwilę.

      Próbuję znowu.

      – A może… – wzdycham i zwieszam ramiona – nie chcę być postrzegana jako jedna z wielu dziewczyn w haremie Duke’a Weathersby’ego.

      – W czym? – pyta ze śmiechem.

      – W haremie. Grupie piękności, które za tobą podążają, zostawiając za sobą istne kałuże śliny. Nie udawaj, że nie wiesz, o czym mówię, Duke’u Weathersby. Słyszałam to określenie z milion razy, więc jestem pewna, że ty też.

      – Może i słyszałem je raz czy dwa – przyznaje Duke z chytrym uśmieszkiem. Obejmuje mnie w talii i przesuwa na brzeg blatu. – To chyba jednak dobrze, że nie rozmawiasz z nikim innym. W ten sposób mogę