Trudno wybić sobie z głowy tę reklamę i obrzydliwe porównanie frytek do męskich penisów. Nie do wiary, że ta kampania okazała się sukcesem. Nie muszę chyba dodawać, że to ulubiona reklama Becky.
– Znów padły serwery! Nie zrobię newslettera dla klientów, jeśli wszystko się sypie! Niech ktoś pogada z ważniakami z technicznego, bo moje słowa do nich nie docierają, a muszę jeszcze… – Za swoimi plecami słyszę znajomy męski głos.
– A, kolejna zguba! – przerywa nowo przybyłemu Steve.
Zamieram. Pewnie wyglądam jak wystraszone leśne zwierzątko, które widzi światła nadjeżdżającego samochodu, ale z przejęcia nie może się ruszyć. Nie muszę się odwracać, bo doskonale wiem, kto za mną stoi.
Wszechświat to dziwka, która się na mnie mści. Zdarzają się niewiarygodne zbiegi okoliczności, ale to już przesada! To nie jest jakiś mdły romans, na którego kartach bohaterowie co rusz na siebie wpadają! To jest życie! Takie rzeczy nie mają prawa się dziać!
– Barry! – Steve wymawia to imię tak pompatycznym tonem, jakby miał przed sobą co najmniej Buddę. – Świeża krew! Jest z nami od kilku tygodni i szczerze mówiąc, nie wiem, gdzie do tej pory ukrywał się z takim talentem. To mój najlepszy programista i spec od promocji w social mediach. No i całkiem nieźle radzi sobie z grafiką, ale nie mów tego Olliemu, bo będzie czuł się strącony z piedestału.
Milczę. Czekam, aż to wszystko rozpłynie się w powietrzu i okaże sennym koszmarem.
– Barry, a to jest nasz nowy nabytek! Nasz skarb! Prawdziwa puszka Pandory! Wydaje się niepozorna, ale gdy ją otworzysz… Wtedy bum! Kumulacja kreatywności, świeżości, świetna kreska, doskonały zmysł obserwatorki! Gdybyś widział, jak realistycznie rysuje!
Steve na pewno coś bierze. Nikt normalny nie gada bez przerwy takich rzeczy.
Odwracam się w końcu, bo głupio stać do nich tyłem. Palę się ze wstydu, słuchając pseudokomplementów pod moim adresem. Steve marketing i wciskanie kitu ma we krwi. Potrafi zareklamować wszystko – od ociekających olejem frytek po umiejętności osoby, którą zna od kilkunastu minut.
Gdy podnoszę głowę, Barry’ego już nie ma, a mój szef przeklina pod nosem i wybiega za nim z pokoju. Yasminne patrzy na mnie zaskoczona, więc uśmiecham się z przymusem, żegnam się ze wszystkimi i także wychodzę.
– Co w niego wstąpiło?! – mamrocze do siebie Steve i obserwuje Barry’ego, który stoi po drugiej stronie korytarza i zapala papierosa. Dokładnie nad jego głową wisi tabliczka informująca o zakazie palenia.
Zatrzymuję się obok swojego nowego szefa i w myślach błagam o to, by jak najszybciej odesłał mnie do domu. Byleby jak najdalej od…
– Mniejsza o niego. Później sobie z nim pogadam. – Steve nagle mnie zauważa i od razu wraca mu dobry humor. – To jak, młoda damo? Z taką ekipą jeszcze o nas usłyszą tam, w Bostonie! Posypią się premie!
– Niebędęznimpracowaćrezygnuję.
– Zawsze się ze mnie śmiali, że dostałem biuro na zadupiu i nikt nie będzie nam dawał zleceń. No to teraz im pokażemy! Co mówiłaś? – Steve wynurza się z chmury euforii i patrzy na mnie zdezorientowany.
– Nie będę z nim pracować. Rezygnuję.
Jego twarz blednie i zaczynam się zastanawiać, czy nie ma czasem problemów z sercem. Nie chcę, by przeze mnie umarł. Polubiłam go mimo tej jego szalonej osobowości. Kupił mnie tą koszulą w tukany.
– Jesteś dobra w rezygnowaniu, prawda? – zwraca się do mnie Barry, który nagle, nie wiadomo skąd, pojawia się obok mnie i Steve’a.
–To ty z nas zrezygnowałeś… – odpowiadam najspokojniej, jak potrafię.
Patrzę na niego spod grzywki, jakbym obawiała się, że jego jedno spojrzenie mnie zabije. Jest na mnie wściekły. Zaciąga się mocno papierosem, a jego oczy ciskają gromy. Znam go wystarczająco dobrze, by zauważyć, że coś jest nie tak.
W mojej głowie mnożą się pytania: Co on tu robi? Praca?! A co z jego studiami?! Wrócił do miasta z NIĄ czy może bez NIEJ?
Kompletnie nie rozumiem jego zachowania. To nie ja zawiniłam. Ja jestem ofiarą. Dlaczego więc patrzy na mnie tak, jakbym była przyczyną wszystkich jego nieszczęść?
Wielokrotnie wyobrażałam sobie, jak to będzie, gdy kiedyś przypadkiem gdzieś się spotkamy. Spodziewałam się, że prędzej czy później wróci do miasta. W końcu ma tutaj swój dom i rodziców.
Okazało się, że moje wyobrażenia nijak się miały do rzeczywistości. Nie żebym oczekiwała padania do moich stóp, ale odrobina skruchy z jego strony by nie zaszkodziła. Zamiast tego Barry patrzy na mnie tak, jakbym zabiła mu matkę, wypaliła ostatniego skręta i pobiła rekord na jego konsoli.
Czuję, jak w mojej piersi serce wybija szalony rytm. Mam wrażenie, że pozostali je słyszą. Ponownie spoglądam ukradkiem na Barry’ego i, cholera, wydaje mi się jeszcze przystojniejszy niż wtedy, gdy widziałam go po raz ostatni.
– Chwila, chwila! Czy ktoś może mi powiedzieć, co się tutaj dzieje?!
Zarówno ja, jak i Barry milczymy, więc szef wydaje z siebie zniecierpliwione westchnienie, po czym zwraca się do mnie:
– Dałem ci właśnie robotę, chociaż nie masz studiów i doświadczenia, a ty mi mówisz, że odchodzisz?! I to ze względu na niego, dobrze zrozumiałem?! Wy się znacie?!
Zastanawiam się, co mu odpowiedzieć. Postanawiam zaszaleć i nie mówię nic.
Steve wygląda, jakby miał eksplodować ze złości, ale ostatecznie to desperacja bierze górę i robi się trochę milszy. Naprawdę musi mu zależeć na nowych pracownikach.
– Jezu, dziewczyno! Potrzebuję cię! Gonią nas terminy! Czy ty wiesz, ile mamy rozpoczętych projektów?! W tym jedna wielka kampania, która jest na razie tajemnicą. A czy widzisz, ilu nas tutaj jest?! To będzie cud, jeśli doprowadzimy wszystko do końca, nie mówiąc już o jakimkolwiek sukcesie! – Nagle milknie i zerka na mnie spłoszony, jakby właśnie zrozumiał, że za dużo papla. – Okej, nie mówię ci tego wszystkiego, żeby cię przestraszyć, ale mamy nóż na gardle, więc albo wykonamy cały plan i Boston spuści się ze szczęścia, albo będzie pozamiatane!
Ten człowiek to chodząca sinusoida euforii i dramatyzmu. Zupełnie jak ja, gdy mam ochotę na coś słodkiego, a jakiś cichy głosik w mojej głowie przypomina mi, że nie mieszczę się w żadne spodnie.
Zawisa między nami złowroga cisza. Wszyscy troje mierzymy się wzrokiem jak w jakimś tanim westernie. Marzę o teleportacji i wannie pełnej miśków Haribo, w której mogłabym się schować i utonąć.
– Mówię do was! Jezusie, daj mi siłę! Widzę, że dopóki sobie czegoś nie wyjaśnicie, to nie będziecie w stanie razem pracować. O co poszło? – Steve zerka raz na mnie, raz na Barry’ego i wygląda tak, jakby miał ochotę nas pozabijać.
– Przykro mi. Nie będę z nim pracować – mamroczę w stronę swoich butów i błagam uciekającą pewność siebie, aby wróciła do mnie choć na chwilę.
– Nie. To ja nie będę pracować z nią. – Słyszę kpiarski ton Barry’ego, ale nie odpowiadam na zaczepkę, tylko wbijam paznokcie we wnętrza swoich dłoni.
– Nie wiem,