– Ludzie powiadają – dodał po cichu, widząc króla zamyślonego – że monarcha ten zapewne nie długo już panować będzie. Musi się synem wyręczać.
– Chory jest na oczy – rzekł Kaźmirz. – Lekarz arab niecny człek, już go prawego pozbawił, lecz jeździł do francuzkich doktorów, wraca właśnie z Montpellier i Awinjonu, Bóg da…
Król zadumany nie dokończył, i po małym przestanku rzekł, westchnąwszy.
– Margrabia morawski Karol, godzien ojca! Jego i żonę jego Biankę kochają Czesi…
– Ma on i nieprzyjaciół – szepnął Zyndram, który się zdawał dobrze uwiadomionym.
Król popatrzył nań i zamilkł.
W przyległej sali, w której zwykł był przyjmować, siedzący dworzanie, marszałek i służba poruszyła się, szeptano. Kaźmirz bacznego ucha nastawił.
Wtem zlekka podniosła się u drzwi opona i cichym głosem oznajmił dworzanin dostojnych gości przybycie.
Król zostawując Zyndrama przy rozłożonych klejnotach, żywo wyszedł do sali.
W pośrodku jej stali oczekujący nań dwaj duchowni z krzyżami na piersiach, w sukniach biskupich. Wesołą twarzą witał ich król obu.
Pierwszy z nich był słusznego wzrostu, okazałej postawy, rozumnego oblicza, któremu tylko odbierały wyrazu nieco zmrużone, zmęczone i chore oczy.
Wejrzenie z pod powiek wychodziło natężone, niepewne, z wysiłkiem; ręką zasłaniał się od światła. Pomimo tego cierpienia twarz odznaczała się pogodą i majestatem; rysy jej pełne były energii męzkiej i razem łagodności.
Był to Jarosław Bogorja, Arcybiskup Gnieznieński, ojciec duchowny i umiłowany królowi kapłan; najbliższy jego serca, powiernik myśli i doradzca.
Stojący za nim skromnej, niepozornej postaci, chłodnego wyrazu twarzy, z rękami zsuniętemi w szerokie sukni rękawy, mąż nie młody już – wiekiem nieco pochylony, był Jan Grot, Biskup Krakowski.
Nawiedziny te Kaźmirz przyjmował z widoczną radością, jakby ich pożądał i czekał…
Dwór otaczający usunął się natychmiast, zostali sami, Arcybiskup usiadł przy królu, Jan Grot przy nim milczący.
– Są wieści jakie? – zapytał Bogorja, ze współczuciem zwracając się do Króla.
– Spodziewam się! czekam! pożądam, ale dotąd nic z Pragi, począł Kaźmirz, wzdychając. Obawę wielką mam – dodał ciszej nieco – Komuż na nieprzyjaciołach zbywa? Mnie i mój kraj odmalowano pono księżnie Margarecie tak, by ją zrazić i nastraszyć…
Na dworze Jana, przy margrabi Karolu, ludzie są różni i zamiary ich rozmaite. Są tacy, którzy przeszkodzić by radzi.
– Lecz miłość wasza – przerwał arcybiskup – masz za sobą ojca, masz brata. Ci najbliżsi są, od nich dziś wdowa zależy. Małżeństwo to, da Bóg, przyjść musi do skutku…
Podniósł ręce do góry.
– Da Bóg! powtórzył.
– Najżywiej go pragnę – począł król – lecz im dłużej się przeciąga niepewność, więcej trwożę.
– Modlimy się – rzekł cicho Biskup krakowski.
– Wprawdzie – dodał Kaźmirz, zniżając głos i spuszczając oczy – zapewniłem siostrzeńcowi Ludwikowi następstwo po mnie… lecz jeszczem się nie wyrzekł nadziei że mnie Bóg, męzkiem potomstwem obdarzy.
Biskupi milczeli, król posmutniał.
– Wiem, że w Budzie nie radzi będą ożenieniu mojemu, i siostra Elżbieta żal uczuje do mnie, nie mogę się jednak pogodzić z tą myślą, abym miał być ostatnim.
Arcybiskup przeżegnał mówiącego w cichości i szepnął.
– Ja mam dobre przeczucia, nie odmówią Wam. Da się córka króla Jana nakłonić… nie do pogardzenia jest królestwo, które Bóg coraz nowym przyrostem obdarza… zdobyliście Ruś, odzyskacie kiedyś Pomorze, Mazowsze też musi się kiedyś połączyć…
– Myślę – dodał powoli Jan Grot – że i owe skarby na Rusi zdobyte, o których po świecie szeroko prawią, królowi Janowi ochoty dodadzą do swatania córki, bo żądny jest grosza… a rozsypuje go niebacznie…
– Sławę zdobywa – odparł Kaźmirz – a ta więcej warta niż złoto.
– Rycerz prawy – rzekł Arcybiskup – ale też jako rycerz niepohamowany i nieunoszony w namiętnościach. Szkoda, że piękne swe przymioty kazi tem zuchwalstwem…
Król zarumienił się nieco.
– Wiele przebaczyć trzeba tym, którzy brzemiona ciężkie noszą na barkach – rzekł zwrócony do Bogoryi.
Jarosław odparł łagodnie.
– Wiele przebaczyć trzeba, ale wszystkiego nie można…
Rozmowa przerwaną została… wszedł Kanclerz, niesiono do wiadomości króla przygotowane zapisy dla kościołów, zamiany wiosek, nadania.
Kaźmirz słuchając i potakując, oczy miał ciągle zwrócone ku podworcom, uszy wytężone na szmer, jaki z nich tu dochodził.
Po wyjściu biskupów, nadeszli inni urzędnicy, odprawieni łaskawie, ale obojętnie; myślą był pan gdzieindziej.
Kochan Rawa, znający go dobrze, czytający w oczach tę niecierpliwość i zawsze chciwy przysługi, stał w przedsieniu, aby spodziewanego z Pragi gościa pierwszy pochwycił i panu przyniósł, jak się spodziewał, wesołą nowinę.
Lecz wieczór nadchodził, a posła pożądanego nie było. Coraz frasobliwszym stawał się Kaźmirz…
Z końcem dnia uchodziła nadzieja, aby wieść nadejść mogła rychło. Niechętnie naówczas podróżowano nocami, drogi były niepewne, rozboje częste…
Kochan poszedł do pana, któremu ochmistrzyni właśnie przywiodła była córkę sierotkę.
Król ze smutkiem w milczeniu ściskał szczebioczące dziecię, a na widok nadchodzącego powiernika żywo je odprawił.
Gdy sam na sam znajdowali się z sobą, ulubieniec, który przy ludziach głębokie, królowi należne okazywał uszanowanie, przybierał dawny tryb poufały…
Kaźmirz takim go mieć lubił.
– Kochan – zawołał wybuchając – co ty mówisz na te zwłoki?? Ja przeczucia mam złe!
– Ja najlepsze – odparł wesoło – ulubieniec. Lecz, gdyby mnie ono omyliło, miłościwy panie, czyż tak trudno o księżniczki dla młodego i pięknego króla?
– Ja tej chcę a nie innej – żywo począł król, a spostrzegłszy, że się Kochan uśmiechnął, dodał:
– Powiesz mi, żem jej nie widział? lecz, odmalowali mi ją na dworze Karola ci, co ją znają od dzieciństwa… jakbym miał przed oczyma ją i jej piękność!! Jest piękniejszą od innych, i ma w sobie ten charakter szlachetny, który ja w jej rodzie cenię. Coś ze krwi bohaterskiej Jana. Innej nie chcę nad Margaretę!
Kochan słuchając, ramionami poruszył.
– Już dla tego samego, żeście mogli, miłościwy panie, tak ją umiłować nie widząc, powinna być waszą.
– Musiała przybyć do Pragi – dodał król. – Margrabia Karol przyrzekł mi, iż dołoży starań, by ją przekonać, że za mąż iść powinna.
– Do królewskiej korony nie tak bardzo namawiać potrzeba – odparł Kochan szydersko. – Podroży