Trzymał się półprzytomny ze strachu zimnych, rdzawych krat więzienia i szeptał w czarną noc:
– Słuchaj! Słuchaj!
– Słucham! – mówiła noc czarna i wył wichr1.
– Zbłądziłem w zakamarek, zbłądziłem… Coś zatrzasnęło drzwi… wyjść nie było sposobu… domy się poczęły ruszać… obstąpiły mnie parkany… przygięły się drzewa od góry… a nade wszystko, ktoś zatrzasnął drzwi…
– Ja… noc, ciemność…
– Ty?… Nie, nie mów tak… Nie przerywaj… Nie może być… Więc mówię… zbłądziłem… A chciałem jeno… czekaj… coś chciałem… Aha… Coś połyskało na bruku…
– Szkło! Szkło! Rozbita flaszka z wódki… Przeglądał się w niej Syriusz świetny…
– Skąd wiesz? Nie, to było coś cudnego… I po cóż bym….
– Nie… nie…
– I po cóż bym dlatego miał zbaczać? Zresztą… wszystko jedno… nic zmienić tego nie zdoła, że: zbłądziłem.
– Nieprawda…
– Zbłądziłem… błądził… dził….. dził… eeeem… em!… Żeeee… błądził… błą… Żeee…
Coś jak papuga wrzeszczało gdzieś z góry spod sufitu.
Więzień zeskoczył z przymurka, na którym wisiał, kurczowo trzymając się kraty.
Papuga się zbudziła. Sumienie! Cała znów noc męczarni… Co począć… co?
Wyciągnął pięści w stronę ptaka i wbiwszy oczy w ciemność, rozkazał:
– Milcz!
Przez chwilę łopotały skrzydła i rozlegały się gardłowe dźwięki. Potem nastała cisza. Liczył sekundy: jedna, dwie, trzy… dobrze!
– Posłuchaj! – szepnęła znów ciemność – To było tak…
– Czekaj! Czekaj! Jest tu pewnie jeszcze druga bestia. Poczekaj. Wlecze się przecież za człowiekiem druga forma sumienia… poczekaj…
Z wyciągniętymi ramiony2 obszedł całą celę. Nic.
A może tam w górze, pod sklepieniem? – pomyślał.
I jakby w odzew przypuszczeniu rozległ się kędyś spośród rozgałęzień gotyckich żeber cichy, szyderczy śmiech.
Szukał skrzętnie za czymś3, co by mu posłużyć mogło.
– Mam! – odetchnął radośnie.
Znalazł deskę ze sporym, sterczącym gwoździem.
Oparł ją o mur, wspiął się wzwyż i szukał po sklepieniu.
Natrafił na gotyckie wypukłe żebra, niby napęczniałe krwawe żyły ciała ludzkiego czy gałęzie drzewa.
Szedł po konarze żebra i wnet dotknął zwornika.
Misternie był wyrobiony w kształt małpy.
Położył dłoń na jej ustach. Śmiały się szyderczo, cicho.
Zamachnął się i trzasnął pięścią w te usta.
Zeskoczył na dół, rad bardzo.
Kopnął deskę. Padła z łoskotem. Zahuczało rozgłośnie, potem kaźnię zaległa cisza głęboka.
– Teraz mów! – powiedział w ciemń nocy. – Jak się to stało?
Nic mu nie odpowiedziało. Czekał, czekał… daremnie. Ta cisza wprowadziła go w rozpacz. Zrozumiał, że chcąc nawiązać kontakt z zaświatem… zerwał go.
Chcąc uprościć drogę, zadeptał ślady w gąszczu życia.
Cisza.
Rad by był usłyszeć cokolwiek, bodaj głos jakiś, bodaj papugi wrzask, bodaj śmiech małpy.
– Mów! – prosił jak dziecko spłakane, zestraszone4.
Nie odpowiadało nic.
Jak człowiek, który wszystko utracił, począł rozumować trzeźwo, zimno, porządnie. Był zdany na siły własne. Przede wszystkim więc: Jak się to stało?
Конец ознакомительного фрагмента.
Текст предоставлен ООО «ЛитРес».
Прочитайте эту книгу целиком, купив полную легальную версию на ЛитРес.
Безопасно оплатить книгу можно банковской картой Visa, MasterCard, Maestro, со счета мобильного телефона, с платежного терминала, в салоне МТС или Связной, через PayPal, WebMoney, Яндекс.Деньги, QIWI Кошелек, бонусными картами или другим удобным Вам способом.