Pan Światła. Roger Zelazny. Читать онлайн. Newlib. NEWLIB.NET

Автор: Roger Zelazny
Издательство: PDW
Серия:
Жанр произведения: Зарубежная классика
Год издания: 0
isbn: 9788381169301
Скачать книгу
dostrzegł w tym zagrożenie i zwierzył się ze swych obaw Ratri i Takowi.

      — Nie jest dobrze, że tak odrywa się od świata — rzekł. — Mówiłem do niego, ale jakbym zwracał się do wiatru. Nie może zapomnieć tego, co pozostawił za sobą. Same próby wiele go kosztują.

      — Może źle odczytujesz jego wysiłki — zasugerował Tak.

      — To znaczy?

      — Widzisz, jak obserwuje nasiono, które przed sobą położył? Zwróć uwagę na zmarszczki wokół oczu.

      — Tak? I co w związku z tym?

      — Mruży oczy. Czy ma wadę wzroku?

      — Nie.

      — Więc dlaczego to robi?

      — By lepiej studiować nasiono.

      — Studiować? To nie jest Droga, jakiej niegdyś nauczał. Ale rzeczywiście studiuje. Nie medytuje, szukając wewnątrz przedmiotu tego, co prowadzi ku uwolnieniu podmiotu. Na pewno nie.

      — Więc co to jest?

      — Przeciwieństwo.

      — Przeciwieństwo?

      — Studiuje przedmiot i rozmyśla nad nim, aby się związać. Szuka w nim powodu do życia. Próbuje raz jeszcze wpleść się w tkaninę Mai, iluzję świata.

      — Chyba masz rację, Taku! — zawołała Ratri. — Jak możemy dopomóc mu w tych wysiłkach?

      — Nie jestem pewien, pani.

      Jama kiwnął głową. Jego ciemne włosy lśniły w strudze słonecznego światła, przecinającej wąski ganek.

      — Dostrzegłeś coś, czego ja nie widziałem — przyznał. — Nie powrócił jeszcze w pełni, choć nosi ciało, stąpa ludzkimi stopami i mówi jak my. Jego myśli wciąż są poza naszym zasięgiem.

      — Co w takim razie możemy uczynić? — spytała Ratri.

      — Zabieraj go na długie spacery po okolicy. Racz go delicjami. Porusz jego duszę poezją i pieśnią. Znajdź mu coś mocnego do picia, w klasztorze nie ma takich napojów. Okryj go barwnymi jedwabiami. Sprowadź kurtyzanę albo nawet trzy. Spróbuj ponownie zanurzyć go w życie. Tylko w ten sposób zdoła się uwolnić z okowów boskości. To głupie z mojej strony, że wcześniej tego nie zauważyłem.

      — Nie dziwię się, boże Śmierci — rzekł Tak.

      Płomień, który jest czarny, rozgorzał w oczach Jamy. Po chwili jednak bóg się uśmiechnął.

      — Odpłaciłeś mi, mój mały — powiedział. — Za te komentarze, którym pozwoliłem, być może bezmyślnie, dotrzeć do twych kosmatych uszu. Wybacz mi, ty, który masz postać małpy. Jesteś w istocie człowiekiem… człowiekiem spostrzegawczym i inteligentnym.

      Tak się przed nim skłonił.

      Ratri parsknęła śmiechem.

      — Powiedz nam więc, mądry Taku… gdyż może zbyt długo byliśmy bogami i brak nam właściwego spojrzenia… jak postąpić w kwestii jego rehumanizacji, by jak najlepiej posłużyło to naszym celom?

      Tak skłonił się teraz przed Ratri.

      — Tak jak proponował Jama — rzekł. — Dzisiaj, pani, zabierz go na spacer ku wzgórzom. Jutro pan Jama uda się z nim aż na skraj lasu. Następnego dnia ja poprowadzę go między drzewa i trawy, kwiaty i liany. I zobaczymy. Zobaczymy…

      — Niech tak się stanie — zdecydował Jama.

      I tak się stało.

      * * *

      W kolejnych tygodniach Sam oczekiwał tych spacerów najpierw z lekką, zdawało się, niecierpliwością, potem z umiarkowanym entuzjazmem, wreszcie z gorącym zapałem. Zaczął wychodzić samodzielnie, na coraz dłużej; początkowo na kilka godzin rankiem, potem rano i wieczorem. W końcu znikał na cały dzień, a niekiedy i całą noc.

      Pod koniec trzeciego tygodnia Ratri i Jama rozmawiali o tym na ganku we wczesnych godzinach poranka.

      — To mi się nie podoba — wyznał Jama. — Nie możemy go obrażać, narzucając mu nasze towarzystwo teraz, kiedy sobie tego nie życzy. Ale czyha tam wiele niebezpieczeństw, zwłaszcza na kogoś takiego jak on, powtórnie narodzonego. Chciałbym wiedzieć, gdzie spędza te godziny.

      — Cokolwiek robi, pomaga mu to wrócić do życia — zauważyła Ratri. Przełknęła ciasteczko i machnęła pulchną dłonią. — Jest mniej zamknięty w sobie. Więcej rozmawia, nawet żartuje. Wypija wino, które mu przynosimy. Wraca mu apetyt.

      — A jednak spotkanie z agentem Trimurti może doprowadzić do ostatecznej zguby.

      Ratri przeżuwała wolno.

      — Ale jest mało prawdopodobne, by ktoś taki wędrował po tej krainie w obecnym czasie — stwierdziła. — Zwierzęta zobaczą w Samie dziecko i nie zrobią mu krzywdy. Ludzie uznają go za świątobliwego pustelnika. Demony jeszcze z dawnych lat czują przed nim lęk, a więc go szanują.

      Jama potrząsnął głową.

      — Pani, to nie jest takie proste. Choć zdemontowałem dużą część swojej maszynerii i ukryłem ją setki mil stąd, potężny przesył energii, jaki wykorzystywałem, nie mógł pozostać niezauważony. Prędzej czy później ktoś odwiedzi to miejsce. Wykorzystałem ekrany i urządzenia zakłócające, ale z pewnych miejsc ten teren musiał wyglądać tak, jakby wszechogarniający ogień tańczył po mapie. Wkrótce musimy się stąd wynieść. Wolałbym zaczekać, póki nasz podopieczny całkiem nie wróci do zdrowia, ale…

      — Czy jakieś naturalne siły nie mogły wytworzyć takich samych efektów energetycznych, jak twoje działania?

      — Tak, i one występują w tej okolicy. Właśnie dlatego wybrałem ją na naszą bazę. Może się więc okazać, że nic się nie zdarzy. Jednak wątpię w to. Moi szpiedzy we wsiach nie donoszą w tej chwili o żadnych niezwykłych zjawiskach. Niektórzy mówią wszakże, iż w dzień jego powrotu na szczycie burzowej fali przejechał gromowy rydwan, badając niebo i ziemię. Działo się to daleko stąd, jednak nie mogę uwierzyć, że nie ma żadnego związku z nami.

      — Ale przecież nie wrócił…

      — W każdym razie nam nic o tym nie wiadomo. Obawiam się jednak…

      — Zatem ruszajmy natychmiast. Zbyt duży żywię szacunek dla twoich przeczuć. Dysponujesz większą mocą niż ktokolwiek z Upadłych. Dla mnie wielkim wysiłkiem jest nawet przybranie miłej dla oka formy na dłużej niż kilka minut.

      — Moce, które posiadam — odparł Jama, dolewając jej herbaty — pozostały nienaruszone, ponieważ są innego rodzaju niż twoje.

      Uśmiechnął się, ukazując dwa rzędy długich, lśniących zębów. Uśmiech sięgnął blizny na lewym policzku, ciągnącej się aż do kącika oka. Jama mrugnął, jakby chciał postawić kropkę, po czym kontynuował:

      — Duża część mojej mocy ma formę wiedzy, której nawet Władcy Karmy nie mogą mi wyrwać. Moc większości bogów natomiast wynika ze szczególnej fizjologii, którą częściowo tracą po inkarnacji w nowe ciało. Dysponując pewną pamięcią, po jakimś czasie i w pewnym zakresie umysł zmienia dowolne ciało, rodząc nową homeostazę i pozwalając na stopniowe przywrócenie mocy. Moja powraca szybko i w tej chwili dysponuję nią w pełni. Ale gdyby nawet nie, mam wiedzę, której mogę użyć jak broni. I to też jest moc.

      Ratri napiła się herbaty.

      — Niezależnie od źródła, kiedy twoja moc mówi: ruszajmy, musimy wyruszyć. Jak prędko?