Świst umarłych. Graham Masterton. Читать онлайн. Newlib. NEWLIB.NET

Автор: Graham Masterton
Издательство: OSDW Azymut
Серия: Katie Maguire
Жанр произведения: Полицейские детективы
Год издания: 0
isbn: 978-83-8125-926-2
Скачать книгу
– Uprzedziłeś się do niej z jakiegoś powodu czy co?

      Michael popatrzył na Gwenith, która obserwowała go z triumfalnym błyskiem w oku, a potem przeniósł wzrok z powrotem na jej brata. Douglas Quinn wydawał się bardzo ubawiony; gładził się po brodzie, oczekując odpowiedzi.

      – No co ty! – zaprzeczył Michael. – Skąd ci coś takiego przyszło do głowy?

      – Wpadłeś jej w oko, odkąd zacząłeś się do nas przysiadać na drinka. Nie mów, że jesteś tak ślepy, by tego nie zauważyć.

      – Jasne, jak mógłbym się nie zorientować? Ale wiesz, to twoja siostra, więc nie chciałem się wcinać. Rozumiesz? Z tego, co wiem, ona kręci już z jakimś gościem.

      – Gdyby tak było, po co by na ciebie popatrywała? Nie jesteś przypadkiem parówą, co?

      – A dajże spokój, Seamus. Czy ja wyglądam na jakiegoś pieprzonego chłoptasia?

      – No nie wiem, chłopie. Ty mi powiedz. Wiem tylko, że nasza Gwenith podrywa cię jak szalona, a ty nawet nie spytałeś jej, czy miałaby ochotę wybrać się na jakiś film albo spacer za miasto.

      Michael wyszczerzył do niego zęby i bardzo starał się nie dać po sobie poznać, że na samą myśl o zabraniu Gwenith do kina albo na wycieczkę robi mu się niedobrze. Zresztą byłoby to już zbyt niebezpieczne. Oczami wyobraźni widział, jak wychodzi z multipleksu z Gwenith, a tu klepie go w plecy jakiś dawny szkolny kolega i zagaduje: „Michael! Kopę lat! Co u ciebie, stary? O matko, co to za lala? Jest się w co wtulić”.

      Kumpel Michaela miałby niezłą zabawę, ale jego czekałby niezły łomot, a może nawet śmierć, bo Gwenith na pewno powiedziałaby braciszkowi, że Tommy to wcale nie Tommy.

      – Szczerze mówiąc, Seamus, ostatnio jestem zawalony robotą – powiedział. – Wciągnąłem się w te fuchy przy malowaniu i wykańczaniu domów w Coolroe Court w Ballincollig.

      – Ale dziś wieczorem nie będziesz już chyba pracował, co, chłopie? – natarł na niego Twomey.

      – No, nie. Pomyślałem, że wpadnę na kilka kolejek. Padam na pysk.

      – Nie mów, że jesteś zbyt zmęczony, żeby pofiglować trochę z naszą Gwenith.

      Gwenith pociągnęła przez rurkę jaskrawozielone jabłkowe poitini, po czym otarła usta wierzchem tłustego nadgarstka.

      – Możemy pójść do mnie, Tommy – powiedziała. – Mam cały serial Can’t Cope, Won’t Cope, mnóstwo do picia i wielką torbę nachos.

      – No właśnie – wtrącił jej brat. – Kto by się oparł takiej propozycji.

      Michael rzucił okiem na Douglasa Quinna. Po błysku w oczach i zaciśniętych ustach poznał, że facet z całych sił stara się nie parsknąć śmiechem. Obaj przyboczni mieli obojętne miny, jakby w ogóle nie słyszeli, co proponowała Gwenith, albo nie rozumieli po angielsku.

      Dziewczyna wyciągnęła rękę i ujęła dłoń Michaela. Miała zimne, wilgotne palce, pewnie z powodu złego krążenia. Paznokcie były pomalowane na jaskrawy kolor, ale większość lakieru już poodpryskiwała.

      – No to jak, Tommy? – spytała zalotnie.

      – No dobra, świetnie – rzucił Michael. – Mieszkasz daleko?

      – O, tylko kilka ulic stąd. Na końcu Sprigg’s Road. I tak zawiezie nas tam Farry, prawda, Farry?

      Jeden z przybocznych potwierdził ledwie widocznym skinieniem głowy.

      – Ale mam czas, żeby dokończyć drinka? – zapytał Michael.

      – Jasne – mruknął Twomey. – Postawię ci nawet następnego, a może nawet trzeciego. Nie codziennie jakiś gościu uszczęśliwia moją siostrę.

      * * *

      Gwenith kazała Michaelowi przysunąć się z krzesłem i siąść bliżej. Przywarła udem do jego uda. Pachniała mocno Estée Lauder Beautiful. Znał te perfumy, bo jego poprzednia dziewczyna, Clodagh, ich używała i siedzenie jego samochodu od strony pasażera tak nimi przesiąkło, że nie dawało się tego wywietrzyć przez ponad dwa miesiące po ich rozstaniu. Teraz pod nutą Estée Lauder wyczuwał jednak ślad zapachu siekanej cebuli i oleju do smażenia.

      – Jak cię tu tylko zobaczyłam, od razu pomyślałam, że jesteś strasznie fajny – powiedziała Gwenith, wtulając się w niego jeszcze bardziej. – A kiedy zacząłeś coś mówić, to… kompletnie mnie rozwaliło. Mój ostatni chłopak, niezły pistolet, miał odzywki jak jakiś pieprzony Cygan.

      – Ty też spodobałaś mi się od pierwszego wejrzenia – zapewnił dziewczynę Michael, świadom, że jej brat słucha uważnie każdego jego słowa. – Ale jak mówiłem Seamusowi, nie wiedziałem, czy jesteś wolna. Nie chciałem nikomu wchodzić w paradę.

      – Och, mnie możesz wchodzić w paradę, kiedy tylko zechcesz, Tommy – wysapała Gwenith, ściskając go za ramię i wydając z siebie dziwny świszczący jęk.

      Było już wpół do jedenastej i pub się wyludniał, choć kilku klientów jak zwykle zamierzało zostać do zamknięcia – o drugiej albo trzeciej. Gwenith głośno wciągnęła przez słomkę resztkę poitini i podniosła torbę z podłogi.

      – No dobra, Farry, spadamy. Dopijaj i jedziemy.

      Przyboczny o imieniu Farry jednym haustem dokończył guinnessa i przeciągle beknął, uderzając się przy tym w pierś. Od przyjścia Michaela wypił ze cztery kufle, a przedtem musiał już wychylić ze dwa, może nawet trzy. Gdyby Michael nie był tajniakiem, kazałby mu oddać kluczyki, a jeśli gość by odmówił i próbował siadać za kierownicą, toby go aresztował.

      Kiedy Gwenith i Michael wstali, Seamus Twomey uniósł szklankę.

      – Za was! Przyjemnej jazdy. Zobaczymy się jutro, to mi wszystko opowiecie. Sláinte!

      Wyszli z pubu i ruszyli w kierunku sklepu Centra, przy którym stała zaparkowana srebrna toyota Farry’ego. Na karoserii lśniły krople deszczu. Gwenith usiadła z tyłu. Kołysząc biodrami, przesunęła się głębiej i poklepała miejsce obok siebie, zapraszając Michaela, żeby umościł się przy niej. Farry zapalił, zajął miejsce za kierownicą i wypuszczając z ust obłok dymu, uruchomił silnik.

      Zawrócili na Baker’s Road i pojechali ku Cathedral, a Gwenith przyciągnęła Michaela do siebie.

      – Co ty na to, żeby trochę zaszaleć, Tommy? Obiecuję, że nie pożałujesz.

      Michael zrobił dzióbek, zamknął oczy i pocałował ją. Jej język natychmiast wślizgnął mu się do ust i zaczął wędrować po jego zębach jak zbłąkany morświn.

      Jej usta były miękkie, lepkie od taniej szminki, a ślina smakowała jabłkowym poitini. Słodko, trochę jak lekarstwo. Jakby ktoś pomieszał landrynki jabłkowe ze spirytusem rektyfikowanym i kremem na odparzenia od pieluch.

      Uniósł na chwilę powieki i zobaczył w lusterku wstecznym odbicie oczu Farry’ego, który uważnie ich obserwował. Michael wiedział, że jeśli w jakikolwiek sposób zdradzi, że Gwenith wcale mu się nie podoba, a jej pocałunki są dla niego wstrętne, może się to okazać fatalne w skutkach. Odwzajemnił pocałunek, mocno, a potem chwycił jej lewą pierś i pieścił, choć przez podtrzymujący biustonosz była tak twarda, że przypominało to pieszczenie piłki futbolowej.

      – Och, Tommy – szepnęła mu do ucha.

      Wzięła go za nadgarstek, oderwała jego dłoń od piersi i poprowadziła pod skórzaną minispódniczkę, głęboko między uda.

      – Czujesz? – spytała, dociskając jego palce do swoich majtek. – Moja myszka jest całkiem mokra.

      Znów