Starałam się też nie pamiętać o tym, że wkrótce skończy mi się wiza turystyczna.
Poczułam skurcz w żołądku i szybko odpędziłam od siebie tę myśl. Zacznę się tym martwić, kiedy przyjdzie odpowiednia pora. Moje życie polegało teraz na przetrwaniu kolejnego dnia. Było proste. Nieskomplikowane.
Po prysznicu znów poczułam się jak człowiek. Z ulgą stwierdziłam, że bielizna i ręcznik nie zniknęły. Owinęłam się nim i wyszłam spod prysznica, ignorując naburmuszoną minę kobiety czekającej na swoją kolej. Zamknęłam się w najbliższej kabinie, żeby spokojnie się osuszyć.
Włożyłam bieliznę i poszłam do szafki, by zabrać swoje rzeczy. Kiedy już kompletnie się ubrałam, wyjęłam szczotkę do włosów.
Suszyłam włosy suszarką, starając się nie patrzeć na swoje odbicie w lustrze, kiedy to się stało.
Czyjeś spojrzenie wwiercało się we mnie tak natarczywie, że nie mogłam tego zignorować. Zobaczyłam w lustrze, że obok mnie stoi jakaś nastolatka. Gapiła się na mnie z otwartymi ustami i z błyskiem ekscytacji w oczach, który tak dobrze znałam. Ogarnął mnie strach i odwróciłam wzrok, szybko poruszając suszarką, jakby to mogło przyśpieszyć proces suszenia.
Kiedy ją w końcu wyłączyłam, dziewczyna nadal się we mnie wpatrywała.
Cholera.
Zgarnęłam swoje rzeczy, żeby jak najszybciej wyjść.
– Hej! – usłyszałam.
O Boże.
Przez ramię rzuciłam jej groźne spojrzenie.
Uśmiech na jej twarzy lekko zbladł.
– Wyglądasz jak Skylar Finch. Ktoś ci już to kiedyś mówił?
– Nie wiem, co to za jedna – skłamałam, przybierając angielski akcent.
Mina dziewczyny zrzedła, czy to ze względu na treść mojej odpowiedzi, czy z powodu braku amerykańskiego akcentu.
– Taaa… – burknęła nastolatka pod nosem. – Akurat Skylar Finch przyszłaby tutaj popływać.
Odeszłam bez słowa, starając się stłumić emocje wywołane tym spotkaniem. Albo przynajmniej udawać, że nic nie poczułam.
Skupiłam się na następnym punkcie dzisiejszego planu. Kolejnym przystankiem była pralnia samoobsługowa. Włożyłam swoje nieliczne ubrania do pralki i zamiast czekać, poszłam do miejscowego baru ze smażoną rybą i frytkami. Kupiłam tam sobie kolację na wynos i dwie butelki wody. Nadal padało, więc zjadłam rybę w zadaszonym wejściu do pralni. Szczerze mówiąc, ledwie wmusiłam w siebie połowę porcji. Resztę wyrzuciłam. Ryba z frytkami jest tania i sycąca, ale tak długo żywiłam się śmieciowym jedzeniem, że organizm chyba zaczął się buntować.
Oczekiwanie na koniec prania i suszenia było nudne, ale nie miałam nic przeciwko temu. Pralnia była ciepła i sucha. Najwyraźniej Bóg istniał, ponieważ deszcz ustał, gdy ruszyłam w stronę miejsca noclegu. Długo nie mogłam się przyzwyczaić do tutejszych jasnych nocy. W tej części kraju latem zmrok zapada dopiero około jedenastej. Jednak przez ostatnie tygodnie nadchodził coraz wcześniej i niebo ciemniało już o siódmej trzydzieści.
Kiedy dotarłam do celu – do wielkiej bramy cmentarza, zamkniętej na kłódkę – zapadła noc. Brama wychodziła na ruchliwą przelotową ulicę. Drogę oświetlały latarnie i światła często przejeżdżających samochodów.
Zaczekałam, aż jezdnia opustoszeje, i stanęłam na obmurowaniu ceglanej kolumny, do której przytwierdzono wrota bramy, chwyciłam się żelaznych prętów, podciągnęłam się wyżej i przeszłam na drugą stronę, uważając, żeby nie nadziać się na ostre końce prętów.
Zeskoczyłam na ziemię i poczułam wibrowanie w nogach. Mięśnie miałam silne, ponieważ poruszałam się głównie piechotą. Wyjęłam minilatarkę, oświetliłam sobie alejkę wiodącą w głąb cmentarza i ruszyłam przed siebie.
Dziwne, ale nie czułam strachu. Cmentarz nocą stawał się moim azylem, w którym kryłam się przed światem zewnętrznym. Mogłam tu w spokoju złożyć głowę, wyobrażając sobie, że moi cisi sąsiedzi dają mi ochronę.
Cmentarz był rozległy i szłam przez dłuższy czas, zanim dotarłam do swojego miejsca. Pracownicy komunalni kosili dziś trawniki – oprócz znajomej woni wilgotnej ziemi i kwiatów, które ludzie składali na grobach krewnych, czułam zapach skoszonej trawy. Stał się mniej wyraźny, kiedy dotarłam do niewielkiego zagajnika na tyłach cmentarza, w którym rozbijałam namiot. Pobliskie nagrobki były tak stare, że napisy na nich stały się niemal nieczytelne.
Rozbiłam namiot, wyjęłam śpiwór, poduszkę i koc kupiony na wyprzedaży. Ułożyłam się wygodnie i otworzyłam jedną z dwóch książek, które nosiłam ze sobą.
Była to Siła trucizny Marii V. Snyder. Czytałam ją z milion razy i zawsze dodawała mi otuchy. Tak samo jak Wybrańcy Kristin Cashore. Lubiłam literaturę fantastyczną. Uwielbiałam powieści pokazujące sprytne i silne kobiety, które nie poddawały się przeciwnościom losu.
Kiedy czytałam, zapominałam o chłodzie i o swoim położeniu. Na chwilę zapominałam wręcz o całym świecie. Ham, Mandy i wielu znanych mi bezdomnych utrzymywali kontakt z ludźmi za pomocą komórek. Nie wiem, skąd brali telefony. Może je kradli lub kupowali za ukradzione pieniądze. A może udawało im się zaoszczędzić odpowiednią sumę z otrzymywanych datków i za nią kupowali tanie komórki, żeby utrzymywać kontakt ze sobą i światem zewnętrznym. Jakkolwiek było, robili to. Ładowali swoje aparaty i używali darmowego wi-fi w kawiarniach. Niektórzy z nich mieli nawet profile na Facebooku. Nie mieli domu, ale mieli strony w mediach społecznościowych.
Ja natomiast nie chciałam mieć do czynienia ze światem zewnętrznym. Był dla mnie jedynie odległym wspomnieniem.
Wolałam czytać o tym, jak Yelena poznaje rozmaite trucizny, przygotowując się do roli testerki posiłków. Przemawiały do mnie jej wola przetrwania i siła. Kiedy tamtej nocy pogrążyłam się we śnie na cmentarzu, który stał się moim domem, wiedziałam, że mam w sobie to coś, co pozwoli mi wytrzymać życie, które sobie wybrałam.
3
W powietrzu wisiała metaliczna woń deszczu. Spaliny samochodów, kawa i deszcz. Kolejnej soboty, stojąc na Buchanan Street, odpędzałam od siebie myśli o nadchodzącej ulewie. Wystarczyło, że drażnił mnie jakiś gnojek, który rozstawił się w pobliżu ze swoimi głośnikami.
Bardzo starał się wyprowadzić mnie z równowagi, co jasno dał do zrozumienia, posyłając mi złośliwy, arogancki uśmieszek, kiedy zatrzymał się bliżej, niż nakazywała grzeczność. Wśród grajków ulicznych panują niepisane zasady, a on właśnie złamał najważniejszą z nich; z rozmysłem próbował mnie zagłuszyć. I robił to bardzo skutecznie. Ludzie zatrzymywali się nie dla mnie, ale po to, żeby posłuchać jego imitacji Shawna Mendesa.
Mimo wszystko nie przerywałam występu. Już dawno uzyskałam mistrzostwo w udawaniu, że młodzi muzycy płci męskiej mnie nie irytują. W końcu miałam trzech takich w zespole i razem jeździliśmy autobusem w trasy koncertowe. Szczeniak nie miał pojęcia, jak skutecznie potrafiłam ignorować takich dupków jak on.
Wiedziałam też, kiedy się zemścić.
Okazja nadarzyła się, kiedy ściszył głos, żeby wykonać balladę grupy Coldplay.
Z całą mocą wyśpiewałam piosenkę Chandelier z repertuaru Sii. Był to wyjątkowo trudny utwór i dobrze wykonany, robił wielkie wrażenie na słuchaczach. Mój głos przebił się