Tytuł oryginału: Fight or Flight
Copyright © by Samantha Young, 2018
This edition published by arrangement with Berkley,
an imprint of Penguin Publishing Group,
a division of Penguin Random House LLC.
Copyright for the Polish edition © by Burda Media Polska Sp. z o.o., 2018
02-674 Warszawa, ul. Marynarska 15
Dział handlowy: tel. 22 360 38 42
Sprzedaż wysyłkowa: tel. 22 360 37 77
Redaktor prowadzący: Marcin Kicki
Tłumaczenie: Ewa Górczyńska
Redakcja: Olga Gorczyca-Popławska
Korekta: Agnieszka Rybczak-Pawlicka, Katarzyna Szajowska/Melanż
Skład i łamanie: Beata Rukat/Katka
Redakcja techniczna: Mariusz Teler
Projekt okładki: Eliza Luty
Zdjęcie na okładce: Dave and Les Jacobs/Getty Images
ISBN: 978-83-8053-451-3
Wszelkie prawa zastrzeżone. Reprodukowanie, kopiowanie w urządzeniach przetwarzania danych, odtwarzanie w jakiejkolwiek formie oraz wykorzystywanie w wystąpieniach publicznych – również częściowe – tylko za wyłącznym zezwoleniem właściciela praw autorskich.
Skład wersji elektronicznej: Kamil Raczyński
Dokument chroniony elektronicznym znakiem wodnym
20% rabatu na kolejne zakupy na litres.pl z kodem RABAT20
1
Jedzenie. Jedzenie i kawa. Wiedziałam, że to powinno być dla mnie w tej chwili najważniejsze. Burczenie w brzuchu jasno dawało mi to do zrozumienia. Czułam, że jeśli zaraz nie wprowadzę do organizmu dawki kofeiny, zacznę gryźć i drapać. Biorąc pod uwagę cel mojej wizyty w Phoenix i niedawne przeszukanie mojej walizki podczas kontroli bezpieczeństwa, nie było w tym nic dziwnego.
Chociaż byłam głodna i zła, postanowiłam najpierw podwyższyć klasę swojego biletu do Bostonu. W hali dworca lotniczego jeszcze jakoś się trzymałam, mimo rozdrażnienia, ale jako ktoś cierpiący na łagodną postać klaustrofobii wiedziałam, że w ciasnym samolocie poczuję się milion razy gorzej. Z moim szczęściem na pewno trafi mi się miejsce obok kogoś, kto na czas lotu zdejmie nie tylko buty, lecz także skarpetki. Nie mogłam się narażać na coś takiego. Para obcych rozgrzanych nieświeżych bosych stóp tuż obok mnie przez cztery i pół godziny lotu? Nie, w obecnym stanie ducha na pewno bym tego nie zniosła. Wzdrygnęłam się i ruszyłam do stanowiska odpraw przy mojej bramce.
Spostrzegłszy niewielką grupkę osób zgromadzonych pod ekranem telewizyjnym, zwolniłam kroku, zastanawiając się, jaka wiadomość tak przykuła ich uwagę. Na widok olbrzymich pióropuszy dymu, wydobywających się ze szczytu niebywale wysokiej góry, przystanęłam zaciekawiona.
W kilka sekund dowiedziałam się, że na Islandii wybuchł wulkan o nazwie nie do wymówienia. Powstała przez to ogromna chmura pyłu, która spowodowała niebywały zamęt w Europie. Odwołano loty, co wywołało totalny chaos komunikacyjny.
Wizja tkwienia na lotnisku przez wiele godzin – może nawet dni – wzbudziła we mnie współczucie dla wszystkich dzielących moją podróżną dolę. Nie potrafiłam sobie wyobrazić czegoś takiego, zwłaszcza po tym, co przeszłam w minionym tygodniu. Postrzegałam siebie jako osobę opanowaną i zorganizowaną, jednak ostatnio buzowały we mnie tak silne emocje, grożące nagłym wybuchem, że niemal się ich bałam. Błagając Wszechświat, żeby wybaczył mi mój egocentryzm, i dziękując losowi, że to nie ja nie dotrę dziś do domu, znów ruszyłam w stronę stanowiska odpraw. Kolejki nie było, a mężczyzna za kontuarem uśmiechał się zapraszająco, gdy zobaczył, że się do niego zbliżam.
– Dzień dobry, chciałam zapytać… Au! – Skrzywiłam się, kiedy torba z laptopem, niesiona przez jakiegoś rosłego mężczyznę, uderzyła mnie w prawe ramię tak mocno, że zatoczyłam się na bok.
Zwalisty facet nawet nie zauważył, że kogoś potrącił. Minął mnie jak powietrze i nie czekając na swoją kolejkę, stanął przy kontuarze.
Co za bezczelność!
– Chciałbym zamienić swój bilet na bilet pierwszej klasy – powiedział głębokim, donośnym, dudniącym głosem, z miłym dla ucha akcentem, który jednak wcale nie złagodził mojego gniewu na tak obcesowe wypchnięcie z kolejki.
– Oczywiście – odparł pracownik lotniska zalotnym tonem i chociaż byłam zbyt niska, żeby go zobaczyć ponad ramieniem tego zwalistego gbura, miałam pewność, że kokieteryjnie zatrzepotał rzęsami. – Sprawdźmy. Lot DL180 do Bostonu. Ma pan szczęście, panie Scott. W pierwszej klasie zostało jeszcze jedno miejsce.
Cholera! Nie!
– Co takiego? – Wepchnęłam się przed gbura, nawet na niego nie patrząc.
Pracownik lotniska, usłyszawszy mój ton, natychmiast przymrużył oczy i zacisnął wargi.
– Właśnie podchodziłam do pańskiego stanowiska, żeby poprosić o bilet pierwszej klasy, ale on – wskazałam gestem winowajcę – wcisnął się przede mnie. Przecież pan to widział.
– Bardzo proszę, żeby się pani uspokoiła i zaczekała na swoją kolej. Wszystkie miejsca na ten lot są wykupione, ale wpiszę pani nazwisko na listę oczekujących i jeśli zwolni się miejsce w pierwszej klasie, zostanie pani zawiadomiona o możliwości wymiany biletu.
Akurat. W tym tygodniu prześladował mnie pech, więc i to na pewno się nie uda.
– Ale ja byłam pierwsza – upierałam się, czerwona z gniewu i oburzenia na taką niesprawiedliwość. – Ten tutaj potrącił mnie torbą na laptopa i wepchnął się przede mnie.
– Czy możemy zignorować tę rozzłoszczoną osóbkę i zająć się biletem? – zapytał nieznajomy z charakterystycznym akcentem.
Niski głos rozległ się ponad moją głową, po prawej stronie.
Jego pobłażliwy ton sprawił, że w końcu na niego spojrzałam.
I nagle wszystko stało się jasne.
Obok stał współczesny wiking i spoglądał na mnie z góry, odwróciwszy wzrok od pracownika lotniska. Jeszcze nigdy nie widziałam tak pięknych oczu. Jasnoniebieskie i wyraziste, kontrastowały z opaloną twarzą, lśniąc w promieniach słońca wpadających przez lotniskowe okna niczym błękitne przejrzyste szkło. Włosy miał ciemnoblond, krótko przystrzyżone po bokach, dłuższe na górze. I chociaż nie był w moim typie, musiałam przyznać, że jego twarz o surowych męskich rysach, z krótko przystrzyżoną ciemnoblond brodą, prezentowała się bardzo atrakcyjne. Właściwie nie była to broda, tylko kilkudniowy gęsty zarost. Miał piękne usta, o cieńszej górnej wardze, ale pełnej i zmysłowej dolnej, co nadawało im chłopięcy wyraz, niepasujący do zdecydowanie męskiej aparycji. Usta, chociaż tak piękne, w tej chwili wykrzywiały się w grymasie pełnym niezadowolenia.
I czy już wspominałam, że był wspaniale zbudowany?
Na widok jego szerokich ramion trener drużyny futbolowej załkałby z radości. Szacowałam, że mógł mieć jakieś metr osiemdziesiąt pięć wzrostu, ale był tak umięśniony, że wyglądał na wyższego. Mierzyłam zaledwie metr sześćdziesiąt i choć miałam na sobie dziesięciocentymetrowe szpilki, stojąc obok niego, czułam się jak skrzat.
Tatuaże, którym jeszcze nie zdążyłam się przyjrzeć, wyglądy spod podwiniętych rękawów sportowej koszulki, podkreślającej