Uwierz w Mikołaja. Magdalena Witkiewicz. Читать онлайн. Newlib. NEWLIB.NET

Автор: Magdalena Witkiewicz
Издательство: OSDW Azymut
Серия:
Жанр произведения: Любовно-фантастические романы
Год издания: 0
isbn: 978-83-8075-972-5
Скачать книгу
-281d2e90500f.jpeg" alt="00161.jpeg"/>

      Dla Kasi i Bartka Kobielów z Amalki.

      Bartek, dzięki Tobie spełniło się moje marzenie

      i mam swoje miejsce na ziemi!

      Dziękuję i zapraszam Was nieustająco

      – zawsze będziecie mile widzianymi gośćmi.

      POCZĄTEK

      Pewne historie zaczynają się od tańca w deszczu, a inne od tego, że przez zupełny przypadek wpada na siebie dwoje kompletnie nieznających się osób. I wtedy świat wiruje, a zegarki mierzące puls rejestrują przyspieszoną akcję serca. Jednak ta historia się od tego nie zacznie. Nie było pary nieznajomych, jednakże świat nieco zawirował, a serce o mało nie wyskoczyło z piersi dość niskiego i wątłego, na oko siedmioletniego chłopca, który właśnie kamieniem wybił szybę w oknie wystawowym chwilowo zamkniętego sklepu na tyłach centrum handlowego. Pewnie nie wybiłby tej szyby, gdyby nie stanowcze oświadczenie jego mamy, że w grudniu zdecydowanie nie gra się w piłkę nożną. A tak wyszalałby się na boisku i nigdy nie wpadłby na pomysł rzucania kamieniem w sklepową witrynę.

      – A w co się gra zimą? – zapytał, zaciekawiony.

      – Nie wiem. – Zajęta czymś mama wzruszyła ramionami.

      Jakoś tak się zdarza, że w przełomowych momentach mamy są często zajęte i zupełnie nie zdają sobie sprawy, iż ich odpowiedź może zaważyć na losach świata, a przynajmniej miasta.

      – Zimą na pewno nie gra się w piłkę nożną. O! – przypomniała sobie. – Niektórzy w hokeja grają. To znaczy takim kijem uderzają ciężkie krążki.

      Mały chłopiec wziął więc kij (z zaskoczeniem odkrył go w domowym składziku, choć nikt nie wiedział, jak się tam znalazł), a z braku hokejowego krążka chwycił kawałek obluzowanego krawężnika. Ten z pewnością nie byłby uszkodzony, gdyby nie to, że poprzedniego dnia wielki samochód, wiozący nową dostawę pachnących drzewek, niefortunnie na niego wjechał. W ferworze świątecznych przygotowań zupełnie nikt tego nie zauważył. Można więc powiedzieć, że wszystkie znaki na niebie i ziemi zdawały się sprzyjać młodemu hokeiście.

      Wybitej szyby na tyłach centrum handlowego w chwilowo nieczynnym sklepie również nikt nie dostrzegł. Ani policjant, który w tygodniu przedświątecznym miał naprawdę dużo na głowie, ani mama z córeczką, które nic nie kupowały, tylko marzyły, co by mogły kupić, gdyby je było na to stać, ani starsza pani, która buszowała w sklepie monopolowym, bo ostatni raz przed śmiercią zapragnęła się napić siedmiogwiazdkowego koniaku. Robiła tak co roku już od dziesięciu lat. Rozbitej szyby nie zauważył też postawny mężczyzna, który siedział w przestronnym pokoju na ostatnim piętrze budynku i obserwował monitory rejestrujące obraz z kamer. Był przekonany, że widzi wszystko oraz że wszystko ma pod kontrolą, włącznie z własną żoną. Ona również nie spostrzegła szkody wyrządzonej przez małego chłopca, bo w tym czasie była zajęta zdecydowanie czymś innym.

      Gdyby chłopiec wiedział, że jego próba pierwszej gry w hokeja przyniesie takie skutki, natychmiast przestałby się denerwować i szczerze by się uśmiechnął, a może nawet głośno zarechotał. Jednak on przez swoje łzy widział tylko rozbitą w drobny mak szybę. Postanowił uciec i nikomu nie mówić o tym zdarzeniu.

      I tylko dzięki temu małemu chłopcu oraz nieuważnemu kierowcy ciężarówki cała ta historia mogła się wydarzyć. W innym przypadku losy kilkorga mieszkańców pewnego miasta potoczyłyby się zupełnie inaczej. Inny scenariusz tych wydarzeń byłby z pewnością ogromną szkodą dla ludzkości. Naprawdę ogromną.

      ROZDZIAŁ 1

      Dzień dobry państwu! Zapowiada się piękny grudniowy poranek. Słońce powitamy w Warszawie o godzinie siódmej czterdzieści, a pożegnamy o piętnastej dwadzieścia trzy. Dzień będzie krótszy od najdłuższego dnia w roku o dziewięć godzin i trzy minuty.

      Imieniny obchodzą dzisiaj: Auksencja, Auksencjusz, Auksenty, Bogusław, Flawit, Gościmir, Gracja, Gracjan, Kwintus, Miłosław, Nemezja, Rufus, Symplicjusz, Wilibald, Winibald, Wszemir, Zofia, Zozym.

      My wprawdzie nie znamy nikogo o imieniu Winibald i Zozym, ale jeżeli znacie, koniecznie złóżcie życzenia! Do końca astronomicznej jesieni zostały trzy dni, a od świąt dzieli nas niespełna tydzień!

      1

      Agnieszka od dłuższego czasu wpatrywała się w telefon, niezupełnie wierząc w to, co przed chwilą usłyszała. Minę miała niewyraźną. A dokładniej rzecz biorąc, chciało jej się płakać. Czuła się tak samo jak wtedy, gdy miała lat dziewięć i okazało się, że jej miejsce na kolonię zagraniczną zajęła jakaś bardzo ważna córka jakiegoś jeszcze ważniejszego ojca. Tylko tym razem nie chodziło o kolonie, a o święta, które miała nadzieję spędzić, jak co roku, ze swoją babcią.

      – Co się stało? – Usłyszała pytanie.

      – Babcia nie chce, bym przyjechała na święta. – Niepewnie pokręciła głową.

      – Twoja babcia? – Marta, koleżanka z pokoju w akademiku, miała minę jeszcze bardziej niewyraźną niż Agnieszka. – Przecież wy kochacie święta. Bombki, biały obrus, pięknie zapakowane prezenty pod choinką, opłatek, wspólne śpiewanie kolęd… I inne takie… – Machnęła ręką, nie zauważając, że w miarę wymieniania kolejnych symboli świątecznych z oczu Agnieszki zaczęły kapać łzy wielkości grochu. – Przecież ty nie wytrzymasz bez świąt! O Jezu, przepraszam!

      Zreflektowała się, ale jej współlokatorka płakała już rzewnymi łzami.

      – Co się stało? – czule zapytała Agnieszkę, bo przez chwilę poczuła się niemal jak Grinch, który swoimi słowami odebrał przyjaciółce ostatnią nadzieję na rodzinne Boże Narodzenie.

      – Naprawdę nie wiem… To mi do niej nie pasuje. – Zamyśliła się, jakby szukając sensownych argumentów, ale najwyraźniej nic sensownego nie przyszło jej do głowy, bo dodała rozpaczliwym tonem: – Od zawsze święta spędzałyśmy razem. Najpierw chyba jeszcze z rodzicami…

      Rzadko mówiła o rodzicach. W zasadzie pamiętała ich tylko ze zdjęć, które babcia przechowywała w drewnianej skrzyneczce, na półce pod telewizorem. Potem chwile uwiecznione na fotografiach zaczęły mieszać się ze wspomnieniami i już sama nie wiedziała, co pamięta naprawdę, a co wyobraźnia podpowiadała jej na podstawie scen utrwalonych aparatem.

      Rodzice Agnieszki zginęli w wypadku, gdy miała niespełna dwa lata. Miała jechać z nimi, ale babcia stwierdziła, że młodym należy się trochę oddechu od dziecka. Nie zdołali dotrzeć na swoje ukochane Mazury… Oboje zginęli na miejscu. Agnieszka nie znała szczegółów, nigdy o nie nie pytała. W zasadzie nie wiedziała też, jak to jest mieć rodziców. Z nią zawsze była babcia Helenka – ojciec i matka w jednym. I najlepsza przyjaciółka.

      Po tym tragicznym wypadku babcia przeprowadziła się do ich mieszkania, w którym do tej pory Aga mieszkała wraz z rodzicami. Tam spędziły kilkanaście lat, co roku jeżdżąc w wakacje do niewielkiego domu na Kaszubach, gdzie wcześniej mieszkała babcia. Gdy Agnieszka wyjechała na studia do Warszawy, babcia wróciła do siebie, a pięknie urządzone cztery pokoje w starej, ale odrestaurowanej kamienicy wynajęto.

      Od tej pory jedynym miejscem, do którego Agnieszka wracała, był niewielki dom babci Helenki, niedaleko Sulęczyna, położony w samym środku lasu, ale też bardzo blisko jeziora. Kiedyś cały teren należał do jej rodziny – wielkie gospodarstwo, konie, zwierzęta i pola uprawne. Ziemia na Kaszubach nie należy do zbyt urodzajnych, więc plony nie były zbyt obfite, ale