Czas biegł nieubłaganie i nagle – takie oboje mieli wrażenie, że właśnie nagle – nadeszły święta. Weronika wiedziała, że Szymon spędzi je w leśniczówce, że to będzie jego pierwsza wigilia bez syna. Uznała, że lepiej się stanie, jeśli na jakiś czas cofnie się o pół kroku, zostawi mu trochę przestrzeni. Po dwudziestu latach nieobecności w jego życiu nagle zrobiło się jej pełno – a Boże Narodzenie było przecież czasem, kiedy najchętniej robi się wszystko po staremu.
Weronika nieodmiennie spędzała wigilię zupełnie sama. Wbrew pozorom nie było jej z tym źle. Po śmierci Artura odczuła ogromną ulgę, że nie musi szykować kolacji wigilijnej i wszystkich tych potraw świątecznych – mogła naprawdę wypoczywać, cieszyć się świętym spokojem i po raz setny prychać ze zniecierpliwieniem na telewizję, która pokazywała wciąż te same filmy.
W tym roku było podobnie. Zjadła pyszne pierogi, których nie ulepiła sama, tylko kupiła w kasynie, i popiła barszczykiem z torebki. Potem położyła się na kanapie, patrząc na migającą lampkami choinkę, stojącą na stoliku nocnym. Święta pozbawione wielkiej oprawy mogą być równie urocze, myślała. Jest ciepło, bezpiecznie, po prostu dobrze.
Spojrzała na zegarek – dochodziła szósta. W większości domów jest po kolacji; tam, gdzie są dzieci, zapewne towarzystwo siedzi przy choince i cieszy się z prezentów. Uznała, że już można zadzwonić. Chwyciła telefon i wybrała numer Izy.
– No co tam? – zapytała przyjaciółka. – Świętujesz po swojemu? Na pewno nie chcesz wpaść z wizytą? Mamy przepyszny makowiec!
– Dziękuję, na pewno nie chcę. Znasz mnie. Błogie nicnierobienie cenię ponad wszystko.
Iza roześmiała się serdecznie.
– Wesołych świąt, kochana – mówiła dalej Weronika. – Niech wam się układa, tobie i Markowi. I niech dzieci zdrowo rosną.
– Dziękujemy. My też życzymy ci wszystkiego, co najlepsze. Dużo miłości i spełnienia marzeń. Także tych, o których już prawie zdążyłaś zapomnieć.
Weronika dobrze wiedziała, do czego zmierza przyjaciółka. Nie zamierzała jednak dać się wciągnąć w rozmowę o Szymonie.
– Słuchaj, chciałabym coś wam podarować – podjęła. – Tobie i Markowi. Jesteście moimi jedynymi przyjaciółmi, niezawodnymi, wiernymi… Przez te wszystkie lata zawsze mogłam na was liczyć. Chciałabym, żebyście przyjęli ode mnie w prezencie zaproszenie na ten bal w Karpaczu. Ja się zajmę dziećmi, a wy…
– Zwariowałaś?! – Iza nawet nie dała jej dokończyć. – No słowo daję, na głowę upadła!
Gdzieś w tle dały się słyszeć zaniepokojone głosy. Widocznie Marek i dzieci przybiegły, zaalarmowane krzykiem.
– Nie, nie, nic się nie stało – wyjaśniała teraz półgłosem Iza. – Tylko ciocia Weronika ma takie durnowate pomysły! No, idźcie już! – Po czym znów głośniej odezwała się do słuchawki: – Czy ty nie rozumiesz, że właśnie masz jedyną i niepowtarzalną okazję, by ponaprawiać stare błędy?!
– Jakie błędy?
– A o czym była ta twoja opowieść, jeśli nie o błędach?! Nie powiedziałaś mu wtedy, co czujesz, nie zaprosiłaś go na studniówkę…
– Ja miałam jego zaprosić?!
– A co w tym złego?! Justyna mogła, a ty? Korona by ci z głowy spadła? Weronika, pora dorosnąć! Jeśli czegoś chcesz, po prostu zawalcz o to! Inaczej znów przejdzie ci koło nosa!
– A kto powiedział, że ja chcę? Wzięłam udział w tym konkursie, żeby wygrać zaproszenie dla ciebie!
– Może i tak było. Ale teraz pojawiła się okazja, aby ponaprawiać różne sprawy z przeszłości. I jeśli ty z tej okazji nie skorzystasz, to ja całkiem stracę do ciebie szacunek!
– Iza, to jest szantaż!
– Nazywaj to, jak chcesz. A wiesz, swoją drogą w tym butiku na Rymarskiej widziałam cudną czerwoną sukienkę. Wyglądałabyś bosko!
– Wariatka. Nie wybieram się…
– Dzwonisz do niego od razu czy jutro?
– Iza…
– Ja też cię kocham. No, wesołych świąt! I bawcie się dobrze.
Czy Iza miała rację? Czy to była okazja, aby ponaprawiać stare sprawy? Szymon był tylko dawnym przyjacielem, nikim więcej. Weronika nie miała nawet pewności, czy chciałaby, aby to się zmieniło. Każde z nich miało swoją niełatwą historię, swoją przeszłość; każde lizało swoje rany.
Ale przecież nie zamierzam proponować mu wspólnego życia – pomyślała. To tylko bal sylwestrowy. Bal, który może stać się początkiem nowej historii, ale wcale nie musi. Równie dobrze może być końcem, podsumowaniem, rodzajem odpowiedzi na tamte nigdy niezadane pytania sprzed lat.
Minęły jeszcze trzy godziny, zanim odważyła się wybrać numer Szymona.
– Halo – odezwał się półgłosem.
– Przeszkadzam? – przestraszyła się.
– Nie, tylko staruszkowie już śpią. Ja oglądam telewizję, albo raczej próbuję… Bo ileż razy można oglądać to samo.
– Tak. O tym samym dzisiaj myślałam.
– Może robią to celowo.
– Kto?
– No oni, w tej telewizji. Żeby nie odciągać rodzin od stołu.
– Pewnie masz rację. Dla samotnych, takich jak ja, nie warto puszczać dobrych filmów.
– Dla takich jak my – poprawił ją łagodnie.
Przez chwilę w słuchawce panowała cisza.
– Słuchaj, tak sobie pomyślałam… – odważyła się wreszcie Weronika. – Ta moja praca konkursowa, nie wiem, czy pamiętasz, kończyła się radą, żeby chwytać szanse, dopóki są w naszym zasięgu. Bo potem może być za późno. I ja sobie właśnie uświadomiłam, a właściwie Iza mi uświadomiła, że mam taką szansę. Że mogę zrobić coś, na co nie zabrakło mi odwagi w przeszłości.
– Tak? – w jego głosie chyba zabrzmiała nuta nadziei.
– Właśnie tak. Dlatego chcę ci zadać pytanie… Czy pójdziesz ze mną na studniówkę?
Milczenie. Nawet zegar tykał jakoś ciszej niż zwykle.
– To znaczy na bal – poprawiła się szybko Weronika, do której właśnie dotarło, że się przejęzyczyła. – Bal sylwestrowy w Karpaczu, no wiesz, pyszne jedzenie i tańce, i widok na Śnieżkę…
– I ty – dokończył Szymon, a potem zamilkł na chwilę, jakby zbierał siły. – Tak, pójdę z tobą na studniówkę. To znaczy na bal. Nie masz pojęcia, jak się bałem, że mi tego nie zaproponujesz. Że masz kogoś, tylko nie chcesz o tym mówić, żeby nie było mi przykro. Wiedziałem przecież, co było nagrodą w konkursie, i kiedy udało mi się ciebie odnaleźć, a potem okazało się, że tak świetnie się nam rozmawia i że chcę z tobą spędzać każdą wolną chwilę, a ty nic nie wspominałaś o balu…
– Szymon!
– Słucham.
– Przestań