– No nie wiem.
– Czasami miałam wrażenie, że on był u mnie w mieszkaniu. No wiesz, nasz mózg rejestruje ludzkie zapachy i rozpoznaje je, chociaż nie jesteśmy tego świadomi.
– No tak.
– Pomyśl, a jeśli to on jest tym wampirem?
– To byłby niezły zbieg okoliczności. Tutaj mieszkasz?
Zdziwiona popatrzyła na fasadę.
– Ojej, tak. Ale szybko doszliśmy.
– Jak wiadomo, czas płynie szybko w dobrym towarzystwie, Ewo. Ale dziękuję ci…
– Nie wejdziesz na górę? Wydaje mi się, że mam jeszcze w szafce schowaną butelkę.
– A mnie się wydaje, że oboje mamy już dość…
– Tylko po to, żeby sprawdzić, czy jego tam nie ma. Bardzo cię proszę.
– To naprawdę mało prawdopodobne.
– Zobacz, w kuchni się świeci. – Wskazała mieszkanie na parterze. – A jestem pewna, że przed wyjściem zgasiłam światło!
– Tak? – Mężczyzna stłumił ziewnięcie.
– Nie wierzysz mi?
– Wiesz, przepraszam cię, ale naprawdę muszę już wracać do domu, położyć się spać.
Popatrzyła na niego chłodno.
– Gdzie się podziali prawdziwi dżentelmeni?
Uśmiechnął się ostrożnie.
– No… może poszli do domu i położyli się spać.
– Ha! Jesteś żonaty i uległeś pokusie, ale teraz żałujesz, mam rację?
Mężczyzna przyjrzał jej się uważnie. Jakby było mu jej żal.
– Owszem – przyznał. – Właśnie tak. A teraz dobranoc, śpij dobrze.
Otworzyła kluczem drzwi na klatkę schodową. Weszła po schodach na wysoki parter. Nasłuchiwała. Ale nic nie było słychać. Nie miała pojęcia, czy wychodząc, zgasiła światło w kuchni. Po prostu tak powiedziała, żeby go ściągnąć do siebie. Ale teraz, kiedy już to powiedziała, miała wrażenie, jakby słowa ożyły. Może Szpicel rzeczywiście się do niej zakradł.
Nagle usłyszała szuranie kroków dochodzące zza drzwi do piwnicy, potem chrobot zamka i za moment stanął przed nią mężczyzna w uniformie ochroniarza. Zamknął drzwi białym kluczem i odwrócił się, a kiedy ją zobaczył, chyba się przestraszył.
– Nie słyszałem pani. – Roześmiał się. – Przepraszam.
– Jakieś problemy? – spytała.
– Ostatnio było kilka włamań do piwnic. Dlatego spółdzielnia zamówiła patrole.
– Więc pan pracuje dla nas? – Ewa lekko przechyliła głowę. On też nie prezentował się najgorzej. I nie był taki młody jak większość ochroniarzy. – Wobec tego poproszę pana o sprawdzenie mojego mieszkania, dobrze? Wie pan, ja też miałam włamanie. A teraz widzę, że pali się światło, i nie pamiętam, czy gasiłam je przed wyjściem, czy nie.
Ochroniarz wzruszył ramionami.
– Nie mamy polecenia wchodzenia do mieszkań, ale dobrze.
Nareszcie mężczyzna, który się do czegoś nadaje, stwierdziła i oceniła go jeszcze raz. Dojrzały, ochroniarz. Z pewnością nie najbystrzejszy, ale solidny, spokojny. I łatwy w obejściu. Wspólnym mianownikiem mężczyzn w jej życiu było to, że mieli wszystko: dobre nazwiska, widoki na solidny spadek, wykształcenie, świetlaną przyszłość. I ubóstwiali ją. Ale niestety pili tak dużo, że ich wspólna świetlana przyszłość szła w diabły. Chyba najwyższa pora spróbować czegoś zupełnie nowego. Szukając w pęku kluczy właściwego, Ewa ustawiła się profilem i wysunęła biodro. O Boże, tyle kluczy! Może jednak upiła się bardziej, niż jej się wydawało.
Znalazła wreszcie, otworzyła, w przedpokoju zsunęła buty i poszła do kuchni. Usłyszała, że ochroniarz idzie za nią.
– Nikogo tu nie ma – oświadczył.
– Oprócz pana i mnie. – Uśmiechnęła się i odchyliła, opierając się o kuchenny blat.
– Przytulna kuchnia. – Ochroniarz stał w drzwiach i gładził swój mundur.
– Dziękuję. Gdybym wiedziała, że będę miała gości, posprzątałabym.
– I może pozmywała. – Uśmiechnął się.
– No właśnie. Ale doba ma tylko dwadzieścia cztery godziny. – Odgarnęła kosmyk włosów z twarzy, zatoczyła się przy tym i musiała się podeprzeć. – Jeśli pan będzie tak miły i sprawdzi inne pomieszczenia, to ja w tym czasie przygotuję dla nas koktajl. Co pan na to? – Położyła rękę na nowym blenderze do smoothie.
Ochroniarz spojrzał na zegarek.
– Za dwadzieścia pięć minut muszę być pod innym adresem. Ale zdążymy sprawdzić, czy nikt się u pani nie ukrywa.
– W tym czasie wiele się może wydarzyć.
Ochroniarz spojrzał jej w oczy, zaśmiał się cicho, dłonią pogładził podbródek i wyszedł z kuchni.
Ruszył w kierunku, jak przypuszczał, drzwi do sypialni i zdziwiło go, jak bardzo akustyczne jest to mieszkanie. Rozróżniał słowa mężczyzny rozmawiającego z kimś u sąsiadów. Otworzył. Ciemno. Znalazł przełącznik za drzwiami. Zapaliło się słabe światło na suficie.
Pusto. Niezaścielone łóżko. Na szafce nocnej opróżniona butelka.
Poszedł dalej, otworzył drzwi do łazienki. Brudne kafelki, zapleśniała zasłona prysznicowa.
– Wygląda na to, że jest pani bezpieczna! – zawołał w stronę kuchni.
– Proszę usiąść w salonie! – odkrzyknęła.
– Okej, ale za dwadzieścia minut muszę wyjść. – Przeszedł do salonu i usiadł na zapadniętej kanapie. Z kuchni dobiegało pobrzękiwanie butelek i jej piskliwy głos.
– Napije się pan czegoś?
– Owszem, dziękuję. – Pomyślał, że ta kobieta ma naprawdę nieprzyjemny głos, z rodzaju tych, które chciałoby się wyłączyć pilotem. Ale kształty miała bujne. Trochę jakby matczyne. Pogrzebał w kieszeni uniformu, ale coś zaczepiło się o podszewkę.
– Mam dżin, białe wino. – Głos z kuchni brzmiał jak świder. – Trochę whisky. Na co ma pan ochotę?
– Na coś innego – mruknął cicho do siebie.
– Co? Wobec tego przyniosę wszystko.
– Dobrze, mamusiu – szepnął i wreszcie oswobodził przedmiot z podszewki. Położył go przed sobą na stoliku w miejscu, w którym ona z pewnością natychmiast go dostrzeże. Już czuł erekcję. Odetchnął głęboko. Miał wrażenie, jakby opróżniał pomieszczenie z tlenu. Odchylił się na kanapie i oparł nogi w kowbojkach tuż obok żelaznej szczęki.
Katrine Bratt w świetle lampki biurkowej wodziła zmęczonym wzrokiem po zdjęciach. Nie dało się po nich poznać, że to zwyrodnialcy. Że gwałcili kobiety, mężczyzn, dzieci i starców, w niektórych przypadkach torturowali ich, a w kilku, nielicznych, również zabili. Owszem, gdyby komuś opisano