– W biegu?
– No nie. Ale na odludziu, na płaskowyżu Dovre, w środku nocy, dwadzieścia kilometrów od najbliższego domu. Øystein na swoją obronę mówił, że to był lipiec, nie zapowiadano deszczu, a niemożliwe, żeby facet cierpiał jeszcze na lęk przed chodzeniem.
Katrine się śmiała.
– A teraz jest bezrobotny? Powinieneś go zatrudnić jako prywatnego kierowcę.
– Próbuję znaleźć mu robotę, ale Øystein – to cytat z niego – jest wprost stworzony do bezrobocia.
Restauracja U Schrødera pomimo nazwy była raczej piwiarnią. Stała popołudniowa klientela jak zwykle nie zawiodła i powitała Harry’ego łaskawymi skinieniami głów, nie przechodząc na poziom werbalny.
Kelnerka natomiast rozpromieniła się, jakby syn marnotrawny wrócił do domu, i podała im kawę zdecydowanie niebędącą powodem do tego, że cudzoziemcy ostatnio zaczęli wychwalać Oslo jako jedno z najlepszych miast dla smakoszy kawy.
– Szkoda, że tobie i Bjørnowi nie wyszło.
– Owszem. – Katrine nie wiedziała, czy Harry chce, żeby to jakoś rozwinęła. Ani czy sama chce to rozwijać. Dlatego tylko wzruszyła ramionami.
– No tak. – Harry podniósł do ust filiżankę z kawą. – I jak wygląda życie świeżo upieczonej singielki?
– Ciekawi cię życie singli?
Roześmiał się. A ona uświadomiła sobie, że stęskniła się za tym śmiechem. Za rozśmieszaniem Harry’ego. Ten śmiech za każdym razem był dla niej jak nagroda.
– Życie singielki jest całkiem fajne. Spotykam się z różnymi facetami. – Spojrzała na Harry’ego w poszukiwaniu reakcji. Czyżby na nią liczyła?
– W takim razie mam nadzieję, że Bjørn spotyka się z różnymi babkami. Chodzi mi o jego dobro.
Pokiwała głową, chociaż właściwie wcześniej w ogóle o tym nie myślała. Akurat niczym ironiczny komentarz rozległo się wesołe piknięcie, sygnalizując match Tindera, i moment później Katrine dostrzegła spieszącą do wyjścia kobietę ubraną w desperacką czerwień.
– Dlaczego wróciłeś, Harry? Przecież powiedziałeś mi, że nigdy więcej nie będziesz zajmował się zabójstwami.
Harry obracał filiżankę.
– Bellman zagroził, że wyrzuci Olega z Wyższej Szkoły Policyjnej.
Katrine pokręciła głową.
– Bellman to rzeczywiście największy drań na dwóch nogach od czasu cesarza Nerona. Chce, żebym okłamała prasę, twierdząc, że ta sprawa jest prawie niemożliwa do rozwiązania. Dzięki temu będzie lepiej wyglądało, kiedy ją rozwiążemy.
Harry spojrzał na zegarek.
– No cóż, może Bellman ma rację. Zabójca, który zagryza ofiarę żelaznymi zębami i wypija pół litra jej krwi… Może rzeczywiście chodziło raczej o samo uśmiercenie, a nie o tę konkretną kobietę. A wtedy od razu sprawa robi się trudniejsza.
Katrine przytaknęła. Na ulicy świeciło słońce, a mimo to wydało jej się, że słyszy daleki odgłos grzmotu.
– To zdjęcie z miejsca zabójstwa Elise Hermansen – powiedział Harry. – Nie nasunęło ci żadnych skojarzeń?
– To ugryzienie w szyję? Nie.
– Nie chodzi mi o szczegóły. – Harry odwrócił głowę i wyjrzał przez okno. – O całość. O sytuację, kiedy pierwszy raz słyszysz nową muzykę, graną przez nieznany zespół, a mimo to wiesz, kto to napisał, bo w tym po prostu coś jest. Coś, czego nie potrafisz nazwać.
Katrine patrzyła na profil Harry’ego. Jeż króciutko ostrzyżonych jasnych włosów sterczał tak samo zbuntowany jak zawsze, chociaż może nie tak gęsty jak kiedyś. Twarz nabrała nowych cech. Zatoczki i bruzdy wbiły się w nią głębiej i chociaż przy oczach pojawiły się również zmarszczki od śmiechu, to jednak te brutalne ślady stały się bardziej widoczne.
Nigdy nie potrafiła zrozumieć, dlaczego uważa, że Harry jest piękny.
– Nie – powtórzyła jeszcze raz.
– Okej.
– Harry?
– Mhm.
– Naprawdę wróciłeś z powodu Olega?
Odwrócił się, spojrzał na nią z uniesioną brwią.
– Dlaczego o to pytasz?
A ona tak jak dawniej poczuła, że to spojrzenie razi ją niczym prąd elektryczny i że Harry, który bywał tak nieobecny duchem, tak zdystansowany, potrafi jednym trwającym sekundę spojrzeniem odsunąć wszystko inne, zażądać pełnej uwagi – i ją dostać. Przez tę sekundę istniał na świecie tylko jeden mężczyzna.
– Nie wiem. – Roześmiała się krótko. – Dlaczego o to pytam? Chodźmy dalej.
– Ewa przez „w”. Rodzice chcieli, żebym była wyjątkowa, a potem się okazało, że to dość zwyczajne w tych krajach żelaznego bloku. – Roześmiała się, wypiła łyk z półlitrowej szklanki piwa. Rozchyliła usta, kciukiem i palcem wskazującym usunęła z kącików szminkę.
– Albo żelazna kurtyna, albo blok wschodni – poprawił ją mężczyzna.
– Słucham? – Spojrzała na niego. Był chyba dość przystojny, prawda? W każdym razie przystojniejszy od tych, z którymi na ogół parował ją Tinder. Ale pewnie coś z nim jest nie tak i objawi się to z czasem, bo z reguły tak bywało. – Wolno pijesz – zauważyła.
– A ty lubisz czerwień. – Mężczyzna spojrzał na jej płaszcz, który powiesiła na krześle.
– Tak jak ten wampir. – Ewa wskazała na jeden z ogromnych telewizorów, w którym leciały wiadomości. Mecz już się skończył, a bar, jeszcze pięć minut temu pełny, zaczął pustoszeć. Czuła się lekko wstawiona, ale tylko lekko. – Czytałeś „VG”? On podobno wypił jej krew.
– Tak. A wiesz, gdzie ona wypiła swojego ostatniego drinka? Sto metrów stąd, przy tej samej ulicy. W barze Jealousy.
– Naprawdę? – Ewa się rozejrzała. Wyglądało na to, że większość innych gości przyszła w jakimś towarzystwie. Wcześniej zwróciła uwagę na siedzącego samotnie mężczyznę, który się jej przyglądał, ale teraz już gdzieś zniknął. I nie był to Szpicel.
– Oczywiście, że to prawda. Jeszcze coś do picia?
– Tak, muszę się napić. – Wzdrygnęła się. – Uff. – Dała sygnał barmanowi, który jednak pokręcił głową. Wskazówka minutowa minęła magiczną granicę.
– Wygląda na to, że innym razem – stwierdził mężczyzna.
– I to akurat teraz, kiedy udało ci się śmiertelnie mnie wystraszyć – powiedziała Ewa. – Będziesz musiał odprowadzić mnie do domu.
– Oczywiście. Mówiłaś, że to na Tøyen?
– Chodź. – Zarzuciła czerwony płaszcz na czerwoną bluzkę.
Na chodniku lekko się zatoczyła, nie mocno, ale poczuła, że dyskretnie ją podtrzymał.
– Miałam kiedyś stalkera. Nazywam go Szpicel. Spotkałam się z nim tylko raz