Zygmunt Zeydler-Zborowski
Spotkanie w Montevideo
© Copyright by Zofia Bimali Zborowska
© Copyright for this edition by Wydawnictwo LTW
Edycję opracowano na podstawie:
„Express Wieczorny” 1964, nr 63–111
Informacja o zabezpieczeniach W celu ochrony autorskich praw majątkowych przed prawnie niedozwolonym utrwalaniem, zwielokrotnianiem i rozpowszechnianiem każdy egzemplarz książki został cyfrowo zabezpieczony. Usuwanie lub zmiana zabezpieczeń stanowi naruszenie prawa.
Wszystkie prawa zastrzeżone. Żadna część książki nie może być reprodukowana bez zgody wydawcy, z wyjątkiem zacytowania krótkich fragmentów przez recenzenta.
PROJEKT GRAFICZNY: Mikołaj Jastrzębski
REDAKCJA: Ewelina Stryjecka-Doliwa
ISBN: 978-83-7565-279-6
Wydawnictwo LTW ul. Sawickiej 9, Dziekanów Leśny 05-092 Łomianki tel./faks (022) 751-25-18 www.ltw.com.pl e-mail: [email protected] Konwersję do wersji elektronicznej wykonano w systemie Zecer
Spis treści
W serii KRYMINAŁ ukazały się:
1 T. Kostecki Kaliber 6,35
2 T. Kostecki Smuga grozy
3 Z. Zeydler-Zborowski Szlafrok barona Boysta
4 Z. Zeydler-Zborowski Wernisaż
5 E.D. Biggers Strażnik kluczy
6 E.D. Biggers Dom bez klucza
7 T. Kostecki Cień na pokładzie
8 T. Kostecki Śmierć przyszła w południe
9 E. Niziurski Przystań Eskulapa
10 E. Niziurski Pięć manekinów
11 J. Edigey Morderca szuka drogi
12 Z. Zeydler-Zborowski 7 kanarków Maurycego
13 Z. Zeydler-Zborowski Tajemniczy pamiętnik
14 J. Edigey Spotkamy się w Matrózcsárda
15 Z. Zeydler-Zborowski Detektyw z Mediolanu
16 Z. Zeydler-Zborowski Gdzie jest Joachim Finke?
17 Z. Zeydler-Zborowski Goryl z Wołomina
18 Z. Zeydler-Zborowski Kabała
19 Z. Zeydler-Zborowski Zaczęło się w sobotę
20 J. Edigey Mister MacAreck i jego business
21 K. Korkozowicz Urlop Huberta Gardy
22 Z. Zeydler-Zborowski Proszę nikogo nie winić
23 Z.Zeydler-Zborowski Spotkanie w Montevideo
Dokument chroniony elektronicznym znakiem wodnym
This ebook was bought on LitRes
ROZDZIAŁ I
Miasto było ciemne. Słaby blask portowych latarń jeszcze bardziej podkreślał intensywną czerń bezksiężycowej nocy. Woda straciła swą brazylijską, turkusową barwę. Mętne, brunatne fale wydawały się gęste i lepkie jak glina.
Stałem oparty o burtę i patrzyłem na bielejące w mroku odległe kształty domów. Nie mogłem się oprzeć uczuciu wzrastającego z każdą chwilą rozczarowania. To tak wygląda cel mojej podróży? To, to jest Montevideo? Po roziskrzonym kolorowymi światłami Rio de Janeiro, miasto, które miałem przed sobą, wydawało mi się beznadziejnie smutne i ponure.
Ktoś dotknął mego ramienia. Odwróciłem się. Zobaczyłem nieogoloną twarz bosmana.
– No i co, panie literat? Jesteś pan już w tym swoim Montevideo. Ciemno tu jak, za przeproszeniem, w kaczej d… Mówił pilot, że podobnież elektrownia u nich dzisiaj strajkuje. Ale nic się pan nie martw. Szwagier tam jakąś łojówkę zapali do kolacji. Spokojna głowa – zaśmiał się i pobrzękując wiadrem, poszedł na dziób statku.
Od portu płynęły dwie motorówki, spieniając przed sobą wodę. Może w którejś z nich jedzie Michał? Ale nie. Minęły nas, kierując się ku włoskiemu „pasażerowi” stojącemu na redzie. Michał na pewno czeka w porcie. Z tej odległości można już było dojrzeć ludzi kręcących się pomiędzy dźwigami. Wytężyłem wzrok. Żadna jednak z tych ciemnych postaci nie wydała mi się znajoma. Jeszcze kilka minut i holowniki odczepiają się od statku. Murzyn w małej łódce ciągnie linę ku brzegowi. Wiosłuje z wysiłkiem. Fala jest dość duża.
Na kei czeka kilka osób. Pod magazynami, z karabinem przewieszonym niedbale przez ramię, przechadza się znudzony strażnik. Michał nie przyszedł. Dlaczego? Co się stało? Przecież chyba otrzymał depeszę wysłaną z Santos?
Wpatruję się w ciemną ulicę. Każdy samochód wprawia mnie w podniecenie. Jasna limuzyna sunie w kierunku statku. O, to na pewno Michał. Spóźnił się, ale przecież przyjechał. Na wozie napis: „Policia”. Czterech mężczyzn ubranych po cywilnemu pośpiesznie wbiega po trapie.
Ogarnia mnie zniechęcenie. Opuszczam swe stanowisko obserwacyjne na pokładzie i schodzę na dół. Jestem jedynym pasażerem wysiadającym w Montevideo. Trzeba przygotować się do odprawy.
W drzwiach naszej jadalni, w której spędziliśmy tyle tygodni, moi towarzysze podróży rozmawiają po polsku z jakimś tęgim blondynem, który ma minę człowieka zadowolonego z siebie. Przedstawiam mu się. Uścisk dłoni i jak zwykle mrukliwa wymiana nazwisk.
– Pan wysiada w Montevideo?
– Tak. Przyjechałem do szwagra. Nie przyszedł. Nie wiem, co się stało.
Blondyn uśmiecha się pocieszająco,
– Niech się pan tym nie przejmuje. Być może, że nie wpuszczono go