Cmentarz w Pradze. Umberto Eco. Читать онлайн. Newlib. NEWLIB.NET

Автор: Umberto Eco
Издательство: PDW
Серия:
Жанр произведения: Криминальные боевики
Год издания: 0
isbn: 9788373923683
Скачать книгу

      UMBERTO ECO

      CMENTARZ

      W PRADZE

      Przełożył

      Krzysztof Żaboklicki

      NOIR SUR BLANC

      Tytuł oryginału Il cimitero di Praga

      Copyright © RCS Libri S.p.A. – Milano Bompiani 2010

      For the Polish edition Copyright © 2011, Noir sur Blanc, Warszawa

      ISBN 978-83-7392-368-3

      Konwersja do formatu EPUB:

      Legimi Sp. z o.o.

      Ponieważ epizody są niezbędne, a nawet stanowią zasadniczą część opowiadania historycznego, do naszego wprowadziliśmy egzekucję stu obywateli powieszonych na głównym placu miejskim, spalenie żywcem na stosie dwóch mnichów i pojawienie się komety. Opisy te warte są więcej niż opis stu turniejów, a ich zaletą jest to, że pozwalają czytelnikowi oddalić się od wątku podstawowego.

      Carlo Tenca, La ca’ dei cani (Psiarnia)

      Dokument chroniony elektronicznym znakiem wodnym

      This ebook was bought on LitRes

      1

      PRZECHODZIEŃ,

      KTÓRY OWEGO SZAREGO PORANKA

      Przechodzień, który owego szarego poranka w marcu 1897 roku odważyłby się przejść plac Maubert albo Maub, jak nazywali go złoczyńcy (w średniowieczu był to ośrodek życia uniwersyteckiego, gromadzili się tam tłumnie studenci Wydziału Sztuk przy Vicus Stramineus albo rue du Fouarre; później wykonywano tam wyroki śmierci na apostołach wolnej myśli, takich jak Étienne Dolet), znalazłby się w jednym z niewielu zakątków Paryża uchronionych przed wyburzeniami dokonanymi z woli barona Haussmanna, w plątaninie cuchnących zaułków, przepołowionej korytem rzeczki Bièvre, wypływającej wtedy z trzewi metropolii, których długo nie opuszczała, zanim rozdygotana, rzężąca i zarobaczona wpadała do pobliskiej Sekwany. Z oszpeconego już bulwarem Saint-Germain placu Maubert rozchodziła się jeszcze pajęcza sieć uliczek, jak rue Maître-Albert, rue Saint-Séverin, rue Galande, rue de la Bûcherie, rue Saint-Julien-le-Pauvre, aż po rue de la Huchette, usianych obrzydliwymi hotelikami, których właściciele pochodzili przeważnie z Owernii i słynęli z chciwości: za pierwszą noc żądali jednego franka, za następne po czterdzieści centymów (plus dwadzieścia sous od tych, którzy chcieli mieć pościel).

      Gdyby ów przechodzień wszedł w rue Sauton, to mniej więcej w jej połowie, między udającym piwiarnię burdelem a jadłodajnią, gdzie podawano paskudne wino do posiłku za dwa sous (nawet wtedy było to bardzo mało, ale na tyle tylko mogli sobie pozwolić studenci pobliskiej Sorbony), trafiłby w ślepy zaułek, zwany już wówczas impasse Maubert, lecz przed 1865 rokiem noszący nazwę cul-de-sac d'Amboise. Jeszcze dawniej mieścił się tam tapis-franc (w żargonie świata przestępczego: szynk, knajpa najniższej kategorii, należąca zazwyczaj do wypuszczonego z więzienia kryminalisty i odwiedzana przez podobnych mu klientów). Zaułek ten długo otaczała smutna sława także dlatego, że w XVIII wieku znajdowało się tam laboratorium trzech słynnych trucicielek, które pewnego dnia znaleziono martwe, zaczadzone oparami destylowanych śmiercionośnych substancji.

      W połowie owego zaułka nie rzucała się bynajmniej w oczy witryna sklepiku handlarza starzyzną, z wyblakłym już napisem, który głosił: Brocantage de Qualité – Starzyzna Wysokiej Jakości. Jej tafla, zmatowiała pod grubą warstwą kurzu, nie pozwalała dostrzec większości wystawionego towaru ani zajrzeć do wnętrza także dlatego, że składała się ze szklanych kwadratów o rozmiarach dwadzieścia na dwadzieścia centymetrów, ujętych w drewniane oprawy. Obok wystawy przechodzień ujrzałby zamknięte stale drzwi, a przy drucie od dzwonka kartkę z informacją, że właściciel jest czasowo nieobecny.

      Gdyby zaś – co rzadko się zdarzało – drzwi były otwarte, wchodzący do środka zobaczyłby w niepewnym świetle, rozjaśniającym tę jaskinię, rozstawione na kilku chwiejnych regałach i równie chwiejnych stołach zbiorowisko przedmiotów na pierwszy rzut oka pociągających. Po dokładniejszym obejrzeniu stałoby się jednak jasne, że w uczciwej wymianie handlowej byłyby one całkowicie nieprzydatne, nawet gdyby chciano je sprzedać po cenie odpowiadającej ich opłakanemu stanowi. Znajdowały się tam na przykład: para wilków, która oszpeciłaby każdy kominek, zegar wahadłowy pomalowany niebieską, odrapaną emalią, poduszki przybrane kiedyś barwnymi bodaj haftami, patery udekorowane obtłuczonymi aniołkami z ceramiki, koślawe stoliki w nieokreślonym stylu, koszyczek na wizytówki spleciony z zardzewiałych drutów, dziwaczne pudełka wykonane z zastosowaniem pirografii, okropne wachlarze z masy perłowej ozdobione chińskimi wzorami, naszyjnik mający wyglądać na bursztynowy, para białych wełnianych pantofelków o zapinkach z naszytymi sztucznymi diamencikami, wyszczerbione popiersie Napoleona, motyle pod popękanym szkłem, owoce z wielobarwnego marmuru nakryte przezroczystym niegdyś kloszem, orzechy kokosowe, stare albumy z kiepskimi akwarelami przedstawiającymi kwiaty, kilka oprawionych dagerotypów (w tamtych latach nie wyglądały jeszcze na starocie). Gdyby znalazł się ktoś, kto ulegając swoim zdeprawowanym gustom, zainteresowałby się jedną z tych wstydliwych resztek zajętego przez komornika mienia zubożałych rodzin i stanąwszy przed niezwykle podejrzliwym właścicielem, spytał o cenę, usłyszałby z jego ust sumę tak wysoką, że nawet będąc najbardziej perwersyjnym kolekcjonerem antykwarycznych potworków, straciłby ochotę na kupno.

      Jeśliby zaś po uzyskaniu jakiejś przepustki odwiedzający przekroczył próg drugich drzwi, dzielących wnętrze sklepu od piętra budynku, i wdrapał się po stopniach niepewnych, kręconych schodów, typowych dla owych paryskich domów o fasadzie tej samej szerokości co drzwi wejściowe (w pewnych miejscach domy takie stoją stłoczone jeden obok drugiego w skośnych jakby wiązkach), dotarłby do obszernego salonu i zamiast tandety z parteru ujrzał zbiór całkiem innych przedmiotów, jak stolik empire na trzech nogach ozdobionych głowami orłów, konsola osadzona na skrzydlatym sfinksie, szafa z XVII wieku, mahoniowy regał wypełniony setką książek w safianowych oprawach, biurko zwane amerykańskim, z zasuwaną pokrywą i licznymi szufladkami jak w sekretarzyku. Gdyby ta sama osoba przeszła potem do sąsiedniego pokoju, zobaczyłaby wspaniałe łoże z baldachimem, etażerkę w wiejskim stylu zastawioną sewrską porcelaną, turecką fajkę wodną, wielką alabastrową misę, kryształowy wazon, na ścianie w głębi boazerię z malowidłami wyobrażającymi sceny mitologiczne, dwa wielkie płótna przedstawiające muzy – opiekunki historii i komedii. Na ścianach wisiały też w różnych miejscach arabskie opończe, inne orientalne stroje z kaszmiru, a także stara tykwa pielgrzyma, na półce zaś stojaka przeznaczonego na miednicę i dzbanek z wodą leżało wiele przyborów toaletowych z cennych tworzyw. Jednym słowem, całość była osobliwym zestawem przedmiotów ciekawych i wartościowych, które nie świadczyły może o wyrobionym i wyrafinowanym guście, lecz z pewnością dowodziły chęci zamanifestowania własnego dostatku.

      Po powrocie do salonu odwiedzający spostrzegłby starego człowieka w domowym ubiorze, siedzącego przy stole przed jedynym oknem, przez które wpadało nikłe światło z zaułka, i – co mógłby stwierdzić, zerkając mu przez ramię – piszącego to, co my zaraz przeczytamy, a co Narrator miejscami streści, aby nie znudzić zbytnio Czytelnika.

      Czytelnik niech nie oczekuje, że zdziwi się, rozpoznając w tej postaci kogoś, o kim była już mowa. Niniejsza opowieść zaczyna się właśnie teraz, więc o nikim wcześniej nie wspominano. Sam Narrator nie wie jeszcze, kim jest ów tajemniczy piszący, i zamierza dowiedzieć się tego wraz z Czytelnikiem, kiedy obaj, zaciekawieni, śledzić będą wzrokiem znaki, które pióro kreśli na papierze.

      2

      KIM JESTEM?

      24 marca 1897

      Przystępując do pisania, czuję się nieco zakłopotany. To tak, jakbym obnażał własną duszę na rozkaz – nie, na Boga, nie na rozkaz, tylko idąc za sugestią – niemieckiego Żyda (albo austriackiego, to wszystko jedno). Kim jestem? Łatwiej może mi będzie zastanawiać się nad swoimi namiętnościami niż nad wydarzeniami ze swego życia. Kogo kocham? Nie przypominam sobie w ogóle kochanych twarzy. Wiem, że kocham dobrą kuchnię. Kiedy słyszę nazwę Tour d’Argent, całe moje ciało przenika dreszcz rozkoszy. Czy to jest miłość?

      Kogo nienawidzę? Żydów, chciałoby mi się powiedzieć. Jednak sam fakt, że