Zapach ciemności. Tom 2 The dark duet. C.J. Roberts. Читать онлайн. Newlib. NEWLIB.NET

Автор: C.J. Roberts
Издательство: OSDW Azymut
Серия:
Жанр произведения: Эротика, Секс
Год издания: 0
isbn: 978-83-7976-342-9
Скачать книгу
w sprawie był przyczyną niechęci FBI do zaatakowania w pełnym rynsztunku?

      Matthew sięgnął po długopis i spisał listę informacji, które musiał zebrać: bazy wojskowe w Pakistanie, znajdujące się w nich albo w pobliżu lądowiska, przejścia graniczne i miejsca tankowania. Jednego był pewien – Rafiq nie poleci do Pakistanu ani z niego nie wróci komercyjnymi liniami. Będzie potrzebował prywatnego samolotu, którego załoga nie będzie musiała się przejmować strażą graniczną. Niewiele, ale zawsze coś.

      Zaskoczył go dźwięk domofonu. Jego kolacja wreszcie dotarła. Zjechał windą na parter i spotkał się z dostawcą, wręczył mu porządny napiwek, a potem wrócił na górę, żeby nacieszyć się tłustymi smakołykami.

      Kilka godzin później Matthew uznał, że starczy już tej pracy, i postanowił pojechać do hotelu. Planował wstać wcześnie rano i raz jeszcze odwiedzić Olivię w szpitalu. Dziewczyna będzie się spodziewać nowych wieści o programie ochrony świadków, a Matthew nie miał jej nic nowego do powiedzenia na ten temat, ale i tak musi wydobyć od niej resztę zeznań.

      Jeśli udzielone przez nią informacje pozwolą mu osiągnąć cele, które przedstawił swoim przełożonym, jej prośba zostanie prawdopodobnie spełniona, ale z niewłaściwych powodów. Dziewczyna potrzebowała sprawiedliwości. Ludzie odpowiedzialni za porwanie, zgwałcenie i torturowanie jej powinni oficjalnie odpowiedzieć za swoje zbrodnie. Dziewczynie należało się doprowadzenie ich przed sąd i skazanie – dopiero wtedy będzie mogła pozbierać resztki swojego życia i zostawić tę sprawę za sobą.

      Jednak jeśli domysły Matthew były słuszne, FBI bardziej interesuje bezpieczeństwo narodowe niż wymierzenie sprawiedliwości dla dobra jednej osiemnastolatki. Nie będzie żadnych oficjalnych aresztowań i publicznych procesów. Jakiekolwiek dowody na to, że w handel ludźmi zamieszani byli wysoko postawieni wojskowi, głowy państw i potentaci, staną się cennymi atutami w rękach rządu Stanów Zjednoczonych. Zwłaszcza jeśli rzeczone osoby pozostaną na swoich stanowiskach.

      W oczach Matthew takie ujęcie sprawy stwarzało dylemat moralny. Olivia postanowiła uciec. Nie chciała stawiać czoła poprzedniemu życiu i ludziom będącym jego częścią, a Matthew bardzo dobrze rozumiał tę pokusę wycofania się, ale nie mógł się z nią zgodzić. Z drugiej strony, był ostatnią osobą, która powinna doradzać innym, jak walczyć z traumą. Sam wciąż nie wyleczył ran, wciąż miał nierówno pod sufitem, chociaż jako nastolatek przewinął się przez tabuny terapeutów. Jego akta zostały utajnione i na dobrą sprawę jest zdolny do służby, ale przecież zna swój umysł. Zna swoje ograniczenia i uprzedzenia. Chyba dobrze; świadomość własnych wad dawała mu pozór perspektywy w czasie wykonywania swoich zadań.

      Wszedł do pokoju hotelowego i postawił teczkę na stole. Opróżnił kieszenie, starannie dzieląc wszystkie drobne według nominału i układając je w rządkach. Swoje klucze, portfel i zegarek położył z równą dbałością. Rozpiął zamszową marynarkę i powiesił w szafie. Następnie usiadł i zdjął buty oraz skarpetki, a później także krawat i koszulę. Wreszcie ściągnął pasek, zwinął go i umieścił na stole obok pozostałych rzeczy, by na koniec rozebrać się z bielizny. Ustawił równo buty pod łóżkiem, a ubrania umieścił w torbie na pranie. Tak wyglądała jego rutyna po powrocie do domu, a powtarzanie kolejnych czynności przynosiło mu ukojenie. Porządek był ważny.

      Stanął nagi w ciepłym, nieco wilgotnym teksańskim powietrzu i zignorował mrowienie w okolicach twardniejącego członka. Doskonale wiedział, dlaczego ma wzwód, i żałował, że tak się dzieje. Nie potrafił oprzeć się pokusie przejrzenia swoich notatek z przesłuchania, mimo obiecujących informacji, jakie uzyskał po bardziej szczegółowym poszukiwaniu na temat Muhammada Rafiqa. Chociaż historia dziewczyny była przepełniona przemocą, opowiadała ją z tak sugestywnym zapałem i wyraźnym podnieceniem, że nie potrafił tego znieść. Źle to na niego działało, ale pod grubą warstwą obrzydzenia czaił się też wyraźnie przyśpieszony puls.

      Nie zrobi tego jednak. Nie zacznie fantazjować. Nie będzie się masturbować. Nie będzie próbował zaspokoić swoich popędów. W ten sposób poszedłby w złym kierunku, ponieważ wiedział, że na końcu tej drogi czekały na niego drenujące z sił wyrzuty sumienia.

      Zamiast tego rzucił się na podłogę i rozpoczął serię pompek, ile tylko starczy mu sił. Zmęczył się, a mięśnie zaprotestowały. Druga nad ranem to nie jest odpowiednia pora do ćwiczeń, ciało wrzeszczało na niego, ale lepsze to niż alternatywa. Zmuszał się dalej do wysiłku, pot ciekł mu po plecach, żołądek podszedł do gardła, a osłabione ramiona mogły w każdej chwili ostatecznie się poddać… ale w końcu doprowadził się do stanu, kiedy jakiekolwiek podniecenie nie wchodziło w grę. Wtedy wziął prysznic i położył się do łóżka.

      Spał spokojnie, bez snów.

      Siedem

      Caleb nie mógł zasnąć. Zrobił wszystko, co przyszło mu do głowy: wziął gorący prysznic, masturbował się, a potem usiadł w bibliotece Rafiqa i przeglądał książki. Nie potrafił czytać, ale niektóre tytuły zawierały obrazki. Przeszedł się po domu i odkrył przekąski w kuchni. Zjadł wszystkie gulab jamun i nawet teraz kąciki jego ust i palce pozostawały lepkie. Mimo to wciąż nie mógł spać.

      Gdzie się podział Rafiq? Serce zabiło mu mocniej na myśl o starszym mężczyźnie. Co jeśli nie wróci? Co jeśli coś mu się stało? Caleba zabolał brzuch. Nigdy wcześniej nie był sam. Zawsze ktoś kręcił się w pobliżu – jeśli nie inni chłopcy, to Narweh, a jeśli nie on, to być może klient.

      Caleb wstał i zsunął pościel oraz poduszkę na podłogę; łóżko było zbyt miękkie. Położył się na grubym dywanie i okrył kocem, który mu podarowano. Za oknem zawodził wiatr. Dlaczego Rafiq zostawił go samego? Podciągnął kolana do piersi i zaczął się kołysać. Żałował, że nie ma z nim RezA. RezA to jeden z brytyjskich chłopców, który dzielił z nim posłanie. Jeśli Caleb miał jakiegoś przyjaciela, był nim właśnie RezA.

      Po raz pierwszy od tygodnia jego myśli zaprzątał ktoś inny niż on sam. Skoro Narweh nie żyje, co się stanie z pozostałymi, z RezĄ? To prawda, że często się kłócili i czasami popychali siebie nawzajem w stronę wściekłości Narweha, ale to wcale nie znaczyło, że nic ich nie łączyło. Kiedy jeden z nich trafił na brutalnego klienta albo otrzymał wyjątkowo surową karę, ten drugi podawał mu pomocną dłoń, owijając rany bandażami albo przytulając dla pocieszenia. Caleb był mniejszy, prawdopodobnie młodszy, ale za to waleczny, za to RezA bardziej uległy i łatwiejszy do manipulowania.

      – Dlaczego tak łatwo przychodzi ci go złościć, Kéleb? Przecież wiesz, co ci grozi – szeptał często do Kéleba w ciemności, smarując jego skórę maścią.

      – Nienawidzę go. Prędzej go zabiję, niż zostanę jego pieskiem salonowym. Mogę być psem, ale nie jego psem.

      – Nie jesteś psem, Kéleb. – RezA pocałował go w czoło. – Jesteś głuptasem.

      – A ty jesteś pieskiem salonowym – odparł Kéleb z wymuszonym śmiechem.

      RezA też się zaśmiał i zakręcił słoiczek z maścią. Wstał po cichu, a potem na palcach udał się do swojego posłania na podłodze.

      – RezA! – wyszeptał Kéleb.

      – Co?

      – Kiedyś go zabiję.

      Po dłuższej przerwie RezA odpowiedział:

      – Wiem. Dobranoc, głuptasie.

      Caleb spełnił swoją obietnicę. Zamordował Narweha z zimną krwią. Za to nie zadał sobie trudu odnalezienia przyjaciela i nikomu w zasadzie nie powiedział,