– Mam cię uwolnić? Wyglądasz tak seksownie, gdy jesteś przypięta do łóżka – mówi z uśmiechem.
– Tęskniłam za tobą – próbuję powiedzieć, ale moje usta okazują się niewiarygodnie suche i kiedy oblizuję dolną wargę językiem, na myśl przychodzi mi papier ścierny.
Karmią mnie przez rurkę, która została wciśnięta mi do nosa; zawartość kroplówki spływa po gardle. Swędzi mnie tam i nie mogę się podrapać. Boli. Nie potrafię pozbyć się tej rurki i czuję jej zawartość za każdym razem, kiedy przełykam. Smakuje środkiem antyseptycznym.
– Przepraszam – mówi Caleb.
– Za co? – szepczę.
Chcę, żeby przeprosił mnie za to, że tak długo zwlekał, by… wyznać mi miłość.
– Za przywiązanie cię do łóżka – wyjaśnia.
Marszczę brwi ze zdziwienia. Przecież on uwielbia mnie wiązać.
– Kiedy zyskamy pewność, że jesteś stabilna emocjonalnie, uwolnimy cię.
Coś tu jest nie tak. Coś tu jest bardzo nie tak.
To przez te leki.
– Wiesz, gdzie się znajdujesz, Olivio? – pyta łagodnie kobieta.
Nie nazywam się Olivia. Nie jestem już tamtą dziewczyną.
– Jestem doktor Janice Sloan i pracuję dla FBI – mówi. – Policjanci zdołali cię zidentyfikować dzięki zdjęciu dołączonemu do aktów sprawy zaginięcia. Twoja przyjaciółka, Nicole, zgłosiła porwanie. Szukaliśmy cię. Twoja matka bardzo się martwiła.
Mam ochotę się odezwać i kazać jej się zamknąć. Dosłownie aż mnie świerzbi. Przestań! Przestań do mnie mówić. Ale ona nie zamierza milczeć. Będzie zadawać więcej pytań, tych samych pytań, a tym razem może się okazać, że będę musiała na nie odpowiedzieć. Wiem, że to jedyny sposób, żeby mnie wypuścili. Teraz trzymają mnie przywiązaną do łóżka i naszprycowaną lekami; mówią, że próbowałam skrzywdzić pielęgniarkę. Ja wyjaśniam, że to ona zaczęła. Nie prosiłam o przewiezienie do szpitala. Krew nie należała do mnie, a jej właściciel nie będzie za nią tęsknił. Byłam niemal pewna, że nie żyje. Wiem o tym, bo sama go zabiłam.
– Rozumiem, że to dla ciebie trudne. Tak wiele przeszłaś… – Słyszę, jak kobieta przełyka głośno ślinę. – Nie potrafię sobie tego wyobrazić – ciągnie dalej.
Z daleka śmierdzi od niej współczuciem, którego wcale sobie nie życzę. Nie od niej. Kobieta wyciąga rękę, żeby mnie dotknąć, a ja odruchowo cofam dłoń. Głośne szczęknięcie sprzączki pasa uderzającego o metalową ramę łóżka brzmi jak groźba przemocy. Jestem gotowa właśnie w ten sposób zareagować na kolejną próbę kontaktu fizycznego. Kobieta unosi obie ręce i odsuwa się o krok. Zaczynam oddychać spokojniej, a czarny krąg otaczający pole mojego widzenia znika. Świat odzyskuje kolory i ostrość. Teraz, gdy już zwróciła moją uwagę, zdaję sobie sprawę, że nie jest sama. Przyszła z mężczyzną, który uniósł głowę i patrzy na mnie jak na zagadkę, którą chce rozwiązać. To spojrzenie jest boleśnie znajome.
Odwracam głowę w stronę okna i wbijam wzrok w światło wpadające przez szpary między żaluzjami. Ściska mnie w żołądku. Caleb. Wydaje mi się, że słyszę jego imię. Kiedyś patrzył na mnie w ten sposób. Zastanawiam się dlaczego, skoro najwyraźniej potrafił czytać mi w myślach. Z tęsknoty za nim wszystko mnie boli. Tak bardzo mi go brakuje. Czuję znowu, jak łzy zbierają się pod powiekami i wypływają kącikami oczu.
Doktor Sloan nie odpuszcza.
– Jak się czujesz? Rozmawiałam z naszym przedstawicielem, który był obecny podczas wstępnego badania, a także dowiedziałam się od policji w Laredo, co zaszło w trakcie twojego zatrzymania.
Przełknęłam głośno ślinę, próbując odepchnąć napływające wspomnienia. Właśnie tego bardzo chciałam uniknąć.
– Wiem, że to może wyglądać inaczej, ale jestem w szpitalu, żeby ci pomóc. Znalazłaś się tutaj ze względu na oskarżenie o napaść na funkcjonariuszy straży przygranicznej, posiadanie broni, stawianie oporu oraz podejrzenie popełnienia morderstwa. Moim zadaniem jest ustalenie twojej odpowiedzialności, ale też pomoc. Jestem pewna, że masz powody, dla których dopuściłaś się tego, o co się ciebie oskarża, ale nie pomogę ci, o ile nie wtajemniczysz mnie w swoją historię. Proszę, Olivio, daj sobie pomóc – mówi doktor Sloan.
Czuję narastającą panikę. Moje serce już przyśpieszyło, a wzrok raz jeszcze zachodzi mgłą. Duszę się od łez zbierających się wokół rurki w gardle. Świat po stracie Caleba jest pełen bólu. Spodziewałam się tego.
– Twoja matka próbuje znaleźć kogoś do opieki nad twoim rodzeństwem, żeby móc się z tobą zobaczyć – mówi.
NIE! Niech się trzyma z dala ode mnie.
– Powinna dotrzeć tutaj jutro albo pojutrze. Możesz porozmawiać z nią przez telefon, jeśli chcesz.
Jęczę, żeby wreszcie zamilkła. Chcę, żeby wszyscy zostawili mnie w spokoju – ta kobieta, mężczyzna w kącie, moja matka, rodzeństwo, nawet Nicole. Nie chcę ich słuchać. Nie chcę ich oglądać.
Odejdź, odejdź, odejdź.
Drę się jak opętana. Nie wrócę do domu!
– Caleb! – wołam. – Pomóż mi!
Moje ciało chce się zwinąć w kłębek, ale nie może. Jestem uwięziona jak zwierzę w klatce, ku uciesze gawiedzi. Chcą wiedzieć, co się stało, ale oni nigdy, przenigdy tego nie zrozumieją. Nie mogę im powiedzieć. Ból jest mój i tylko mój.
Krzyczę i krzyczę, aż w końcu ktoś podbiega i naciska wszystkie magiczne guziki.
Leki przejmują kontrolę.
Caleb.
Dzień 5:
Doskonale zdaję sobie sprawę, że znajduję się na oddziale psychiatrycznym szpitala. Powtarzano mi to wielokrotnie. Śmiać mi się chce z ironii sytuacji. Wypuszczą mnie wtedy, gdy będę w stanie ich o to poprosić, ale ja nie zamierzam się odzywać. Dosłownie stałam się własną zakładniczką. Może faktycznie zwariowałam. Może faktycznie pasuję do tego miejsca.
Obtarcia na nadgarstkach i kostkach przybrały kolor wściekłej czerwieni. Chyba ostro walczyłam. Tęsknię za więzami. W pewnym sensie pozwalały mi wić się i szarpać. Dawały mi coś, przeciwko czemu mogłam się buntować. Bez nich… czuję się jak zdrajczyni. Nie jestem już więźniem i najwyraźniej pozwalam im mnie tu trzymać.
Jem, kiedy przynoszą posiłki, żeby nie wciskali mi więcej rurek do nosa. Biorę prysznic, kiedy jest to konieczne. Wracam do łóżka jak grzeczna dziewczynka. Odpływam w nieświadomość pod wpływem leków.
Och, uwielbiam leki.
Tylko że oni nigdy nie zostawiają mnie samej. Zawsze ktoś mi towarzyszy, obserwując mnie jak króliczka doświadczalnego. Kiedy tylko mgła po lekach opada, od razu ich widzę: doktor Sloan i jej „partner”, agent Reeda. Mężczyzna lubi na mnie patrzeć. Odpowiadam tym samym. Kto pierwszy odwróci wzrok, przegrywa. Często ja jestem pierwsza. Jego wzrok jest niepokojący.
W oczach Reeda dostrzegam znajomą determinację