Raz jeszcze siedzę w potwornie radosnym pokoju, który wykorzystują do przesłuchiwania przedszkolaków. Tym razem nie muszę się zbyt wiele odzywać. Mam adwokata, który robi to za mnie. Razem z agentem Reedem kłócą się już od godziny. David, mój prawnik, nie wygląda zbyt ciekawie, ale jest bardzo inteligentny i niezwykle agresywny. Jest coś super pociągającego w obserwowaniu ich potyczki… albo po prostu podoba mi się widok zdenerwowanego Reeda.
Jego włosy pozostały w nieładzie po tym, jak wielokrotnie przeczesywał je palcami, by powstrzymać się przed uderzeniem Davida w twarz. Od czasu do czasu jego wzrok pada na mnie i przebiega mnie ponury dreszcz na samą myśl, co agent chciałby mi zrobić, gdyby tylko mógł. Gdyby chodziło o Caleba, z pewnością czekałoby mnie porządne lanie!
Kiedy dokładnie zaczęłaś uważać się za moją kochankę? Wtedy, gdy pierwszy raz doprowadziłem cię do orgazmu ustami? Czy może podczas tych wielu razy, gdy przekładałem cię przez kolano? Chyba to lubisz.
I oto znowu on – Caleb – w moich myślach, w mojej krwi. Czuję, jak moja twarz staje się cieplejsza, napięcie w brzuchu bardziej nieznośne, a między nogami już pulsuje wzbierające pożądanie. Zaciskam uda i tak się zamyślam przez chwilę, że zapominam zupełnie o agencie Reedzie, który nadal na mnie patrzy. Gdy nasze spojrzenia wreszcie się spotykają, czerwienię się, i to bardzo. A potem uśmiecham się, gdy on też oblewa się rumieńcem.
Agent Reed chrząka i upija łyk wody. Tyle wystarczy, by odzyskał panowanie nad sobą. Wzdycham, rozczarowana.
– Agencie Reed – mówi David, zwracając na siebie jego uwagę – moja klientka została zatrzymana na podstawie absurdalnych zarzutów, których nigdy nie uda się obronić w sądzie. Zanim została porwana, mieszkała z matką i uczęszczała do szkoły średniej. Chociaż skończyła osiemnaście lat, prokurator będzie miał problem z oskarżeniem jej jako dorosłej. Jeśli zostanie uznana za niepełnoletnią oraz zamieszana w sprawę handlu ludźmi, zgodnie z paragrafem 107 Aktu Ochrony Ofiar Handlu Ludźmi z 2000 roku, FBI nie może stosować wobec niej swoich praktyk śledczych. W zasadzie nie powinniśmy nawet tu siedzieć, a rozmawiać powinienem z prokuratorem, a nie z panem.
Reed nie wydaje się szczęśliwy, ale też nie pokonany.
– Pańska klientka posiada dwieście pięćdziesiąt tysięcy dolarów na koncie bankowym za granicą. Jak się tam znalazły? Nie chce powiedzieć. Oprócz tego mieszkała z ludźmi podejrzanymi o terroryzm. Sama to przyznała. Oprócz tego jest jeszcze taka drobna kwestia jej wiedzy na temat spotkania wrogów Stanów Zjednoczonych, które ma odbyć się w ciągu tygodnia! Potrzebujemy informacji, a odmowa ich udzielenia kwalifikuje się jako utrudnianie śledztwa…
– Jacy terroryści?! – wrzeszczę na Reeda i już mam wstać, kiedy David spokojnie popycha mnie z powrotem na krzesło.
– Muhammad Rafiq, Jair Baloch, Felipe Villanueva i oczywiście Caleb – wyjaśnia. – Pytanie brzmi też, czy posiadasz informacje na temat Demitriego Balka?
– Nigdy nie powiedziałam, że go znam!
– Powiedziałaś, że wiesz, gdzie się pojawi – stwierdza Reed, unosząc brwi.
– Panno Ruiz, proszę przestać mówić i pozwolić mi się tym zająć – wtrąca się David zirytowanym tonem.
– Tak przy okazji – zaczyna znowu Reed, ignorując mojego adwokata i skupiając się na mnie. – Balk jest podejrzewany o związki z organizacjami zajmującymi się handlem bronią i narkotykami. I dopóki nie dowiem się, na ile ty – wskazuje na mnie palcem – jesteś w to wszystko zamieszana, również pozostajesz podejrzaną. Możesz rozmawiać ze mną albo mogę wpuścić tutaj ludzi z Wydziału Narkotykowego oraz Bezpieczeństwa Narodowego, a kiedy wykorzystają przeciwko tobie Patriot Act1, nie mów, że cię nie ostrzegałem.
– Wystarczy – mówi twardo David, groźnie patrząc na nas oboje.
– Caleb nie jest terrorystą. Nie wiem, jak pozostali, ale on nie jest terrorystą! I ja też nie! A… – Oblewa mnie zimny pot. Felipe. Nawet słowem nie wspomniałam o Felipem. Reed wie więcej, niż mi zdradził.
Caleb! Kurwa!
Nie mogę oddychać, jakby nagle wypompowano całe powietrze z pomieszczenia, z moich pieprzonych płuc! Ciągle próbuję zrobić głęboki, głęboki wdech, jeden za drugim, ale wciąż się duszę.
Serce mi wali jak młotem.
Nie mogę oddychać!
– Olivia? – pyta Reed i słyszę, jak się porusza.
– Już skończyliśmy, agencie Reed. Będę rozmawiał z pańskim przełożonym. – David wyciąga do mnie rękę i próbuje podnieść z krzesła. Nie podoba mi się, że mnie dotyka. Nie mogę oddychać! On mnie dusi. Muszę pomyśleć. Muszę oddychać.
– Zamknijcie się! Wszyscy się po prostu zamknijcie!
Reed i David cichną, a ja ignoruję ich i kładę ręce na stoliku, próbując złapać oddech.
Ty popieprzona dziewucho. Tylko pogarszasz sprawę.
Zaciskam powieki i skupiam się na spokojniejszym, głębszym oddechu. Serce powoli mi zwalnia, aż w końcu czuję tylko cień wcześniejszej paniki. Nie podnosząc wzroku, zastanawiam się, co muszę zrobić.
Skąd Reed wie o Felipem? Czy wie coś więcej na temat Caleba? Czy naprawdę oskarży mnie o morderstwo? To była samoobrona!
Mam przeczucie, że Reed byłby o wiele łagodniejszy, gdyby nie obecność mojego adwokata. Wciąż zachowywałby się jak dupek, ale nie naciskałby tak mocno. Doktor Sloan powiedziała, że to dobry człowiek i nie potraktuje mnie źle. Ostatnio nikomu za bardzo nie wierzę, ale cień nadziei to zawsze lepiej niż nic. Biorę łyk wody, kiedy Reed podsuwa mi papierowy kubek. Oby ten dupek miał wyrzuty sumienia.
David kładzie mi rękę na ramieniu, ale ją odrzucam.
– Nie dotykaj mnie.
– Myślę, że powinienem zabrać cię z powrotem do sali, panno Ruiz – mówi.
– Chcę, żebyś wyszedł – szepczę, cały czas wbijając wzrok w blat stolika.
– Słucham? – pyta z oburzeniem. – Nie wydaje mi się, by był to dobry pomysł, panno Ruiz. Zdecydowanie polecam nie odzywać się i pozwolić mi wykonywać moją pracę.
– Ona chce, żebyś wyszedł – mówi Reed.
Już wie, że wygrał to starcie. Zagonił mnie w kozi róg, a ja mu na to pozwoliłam. Zdaję sobie sprawę, że powinnam od razu spodziewać się po nim większej wiedzy – nie tylko na mój temat, ale o innych rzeczach również. Jest mi głupio, jestem wściekła i wystraszona. Jednak w tej chwili muszę się zastanowić, a sztuczki Reeda już znam.
Spierają się przez chwilę, a nadymają się przy tym jak ptaki z „National Geographic” w jakimś samczym popisie. W końcu David zbiera swoje rzeczy i wychodzi. Reed i ja znowu zostajemy sami. Mam wrażenie, że od początku właśnie tego chciał.
Siada cicho, zrelaksowany i cierpliwy, nie zamierzając przerwać ciszy. Nie chce stracić przewagi nade mną. Chce, żebym to ja zwróciła się do niego, i właśnie tak się to odbędzie. Potrzebuję go po swojej stronie. Zupełnie tak, jak kiedyś potrzebowałam Caleba.
Celowo mówię cicho, żeby znowu zobaczył we mnie słabość. Muszę obudzić w nim samca alfa. Musi uwierzyć, że powinien mnie chronić, nawet jeśli należę do kogoś innego. Caleb byłby ze mnie dumny. Przypomina mi się, że przecież jestem teraz sama sobie panią.
– Tak