Niewolnicy snów. Część 1. Dominika Budzińska. Читать онлайн. Newlib. NEWLIB.NET

Автор: Dominika Budzińska
Издательство: OSDW Azymut
Серия:
Жанр произведения: Любовно-фантастические романы
Год издания: 0
isbn: 978-83-7859-359-1
Скачать книгу
wcześniej. Opadła na kanapę, wyciągając wygodnie nogi.

      Chyba na chwilę przysnęła, bo kiedy otworzyła oczy, w pokoju było ciemno, a z oddali dochodziły dźwięki muzyki. Myślała, że jej się wydaje, ale muzyka była coraz głośniejsza. Próbowała wybadać, skąd dochodzi.

      Zapaliła lampę i zamarła. Pokój był pusty. Znikły kwiaty, komoda, miękki, biały dywan. Nie było stołu i krzeseł, nawet kwiecista kanapa zamieniła się w brudny, śmierdzący materac. Zdjęć też nie było. Zostały puste, szarawe ściany pokryte grzybem. Wszędzie czuć było pleśń. Pokój był dużo większy niż poprzednio.

      Muzyka ustała. Zrobiło się przeraźliwie cicho. Dziewczyna siedziała nieruchomo, nasłuchując najmniejszego szmeru, ale w pomieszczeniu słychać było tylko jej przyspieszony oddech. Powoli otwierały się przed nią drzwi, zza których widać było silne oślepiające światło. Zobaczyła cień postaci. Ktoś machał ręką w jej stronę, jakby wołał.

      Nagle podniosła się i skierowała w stronę drzwi. Poczuła, jakby ciało funkcjonowało niezależnie od mózgu. Wcale nie chciała iść, jedyne, czego pragnęła, to uciec jak najszybciej, ale nogi same prowadziły na spotkanie z nieznanym.

      Kiedy znalazła się w drugim pomieszczeniu, drzwi zatrzasnęły się z hukiem. Było tak jasno, że musiała mrużyć oczy. Na środku stało pianino, a przy nim nieruchomo siedziała kobieta. Wyglądała identycznie jak ta na zdjęciach. Dziewczyna zszokowana tym, co się dzieje, chciała coś powiedzieć, przynajmniej zapytać, gdzie jest, dowiedzieć się czegoś, lecz nie mogła wydusić słowa. Kobieta odwróciła głowę w jej stronę. Dopiero teraz Martika ujrzała twarz i nie mogąc się ruszyć ani krzyczeć, poczuła, jak ze strachu zaczyna się dławić. Czegoś tak przerażającego nie widziała nawet w najbardziej potwornych horrorach. Niegdyś piękne, ciemne oczy były bestialsko wydłubane, a z pustych oczodołów sączyła się krew, spływając po sinych policzkach na nieskazitelnie białą sukienkę. Zjawa wykonała dziwny ruch ręką, jakby chciała uderzyć w klawisze, ale zamiast w pianino uderzyła we własne kolana. Wtedy jak gdyby nigdy nic uśmiechnęła się, ukazując bezzębne, zakrwawione dziąsła. Umierająca ze strachu dziewczyna padła na ziemię i nie mogąc złapać powietrza, zaczęła się dusić. Wtedy kobieta wstała i powoli ruszyła w jej stronę, zanosząc się szaleńczym śmiechem. Martika poczuła, że to koniec, że za chwilę stanie się coś strasznego. Przerażonymi oczami patrzyła, jak zjawa wyciąga z kieszeni sukienki niewielki, tępo zakończony nóż i pochylając się nad nią, z całych sił wbija go prosto w serce. Poczuła ostry ból, a potem zrobiło się ciepło. Pomyślała, że to uchodząca krew ogrzewa ciało. Zamknęła oczy.

      – Martika, dziecko, obudź się! – pani Royensen potrząsała córką, próbując wyrwać ją z koszmaru.

      Dziewczyna otworzyła oczy. Rozejrzała się nieprzytomnie, błądząc wzrokiem po pokoju wciąż nieobecna.

      – Kochanie, spójrz na mnie! – Emily objęła ją czule, przyciskając mocno do piersi. – Już dobrze. To tylko zły sen – uspokajała przerażona.

      – Mama? – zaczynała kojarzyć. – Mamo! – krzyknęła i zaniosła się rozpaczliwym płaczem. – Ja tego nie wytrzymam!

      Kobieta drżącą dłonią ocierała krople potu z jej czoła. Pościel była tak mokra, jakby wylano na nią wiadro wody.

      – Nie dam rady, niech mnie zabiją! Niech to się wreszcie skończy! – schowała zapłakaną twarz w dłoniach.

      Emily przekonana, że córka majaczy, dotknęła jej wilgotnego czoła. Była rozpalona.

      – Boże, ty masz gorączkę! Dzwonię po lekarza! – krzyknęła i wybiegła z pokoju.

      Dziewczyna opadła bezwładnie na łóżko. Przed oczami miała ciągle twarz zjawy dźgającej ją nożem. Próbowała myśleć o czymś przyjemnym, wymazać z pamięci potworny, senny koszmar, na próżno. Zaczęła rozpaczliwie krzyczeć, machając przed sobą rękami, jakby chciała się przed czymś obronić.

      Usłyszawszy to, Emily pojawiła się w pokoju córki. Chciała ją uspokoić, ale to tylko pogarszało sytuację.

      Lekarz przyjechał niemal natychmiast. Musiał być gdzieś w pobliżu. Sympatyczny starszy pan najpierw zaaplikował dziewczynie zastrzyk ze środkiem uspokajającym. Cierpliwie poczekał, aż lek zacznie działać, po czym zbadał Martikę. Stwierdził, że raczej nic jej nie dolega, a obecny stan wywołany został silnym, przewlekłym stresem. Zapisał leki uspokajające i nasenne, dokładnie wytłumaczył, jak należy je stosować, ukłonił się szarmancko i zniknął, spiesząc do następnego pacjenta.

      Emily przyniosła czystą pościel, pomogła córce zmienić pidżamę i usiadła zmartwiona przy łóżku. Czuła się winna. Nie mogła zrozumieć, jak można było do tego dopuścić. Miała wyrzuty sumienia, że nie zauważyła wcześniej niczego niepokojącego.

      Martika zasnęła. Wyglądała tak spokojnie. Kobieta przyglądała się jej, zastanawiając, co powinna teraz zrobić. Cierpiała. Podeszła do okna i rozpłakała się. Pierwszy raz czuła się bezradna.

      Postanowiła na razie nie martwić męża. Wiedziała, ile ma pracy. Nie chciała dokładać zmartwień. Zresztą i tak go nie było. Musiał nagle wyjechać służbowo do Francji w sprawie poważnych zaniedbań, do jakich doszło w tamtejszej siedzibie firmy.

      Wiedziała, że musi zmierzyć się z tym sama. Miała tylko nadzieję, że to chwilowe, a problem wkrótce zniknie bezpowrotnie.

      Z trochę lepszym nastawieniem zeszła na dół. Zadzwoniła do szkoły z informacją, że córki nie będzie przez najbliższe kilka dni, po czym zabrała się do porządkowania salonu, próbując w ten sposób odgonić złe myśli.

      Martika przespała prawie cały dzień. Kiedy otworzyła oczy, wydawało jej się, że pokój wiruje. Bolała ją głowa. Przez chwilę bezmyślnie wpatrywała się w sufit. Kątem oka spojrzała w lewo. Jak przez mgłę zobaczyła zarys postaci. Odwróciła głowę. Przy łóżku siedział Scott. Powoli wyciągnęła rękę w jego stronę.

      – To ty, czy znowu mam zwidy? – zapytała, mrużąc oczy.

      – Ja, kotku. Jako żywy i cały twój – chwycił jej dłoń i delikatnie ucałował. – Ale mnie przestraszyłaś. Kiedy nie przyszłaś do szkoły, pomyślałem, że to żart, że chcesz się odegrać za tamto. Na trzeciej lekcji wpadła dyrka i krzyknęła do chemika, że NOWA jest chora i nie będzie NOWEJ parę dzionków, więc postanowiłem czym prędzej chorą NOWĄ odwiedzić.

      – Mama ci powiedziała? – przerwała. – Niedobrze mi – podniosła się, oparła o poduszkę i zaczęła głęboko oddychać. – Do tego ta głowa. Jakby walili w nią młotem.

      – Przyniosę coś – poderwał się, ale dziewczyna przytrzymała jego rękę.

      – Poczekaj, nie chcę być sama. Boję się, że wszystko wróci.

      – Co dokładnie się stało? Twoja mama powiedziała tylko, że miałaś okropny napad lęku i że nafaszerowali cię środkami uspokajającymi.

      – Owszem, miałam okropny, ale nie napad lęku, tylko koszmar. I to nie pierwszy – odwróciła głowę w stronę okna, czując, że zaraz się rozpłacze. – Nie wiem, co się dzieje. Boję się – wyszeptała.

      Scott zamilkł. Nie wiedział, co powiedzieć.

      – Jak to? – udał zdziwienie. – Jak to: nie pierwszy?

      – Od pewnego czasu mam koszmary. Nie codziennie, ale coraz częściej – zamyśliła się. – Są coraz gorsze i takie realne, jakby to wszystko działo się naprawdę – wzięła głęboki oddech. – Za każdym razem chcę, by to był sen, chcę się obudzić, ale nie mogę – mówiła ze łzami w oczach. – Nie mogę się ruszyć, nie mogę krzyczeć, nie mogę zrobić nic, rozumiesz?! – podniosła głos.