– To dla ciebie – powiedział po chwili, wręczając bukiet. – Proszę.
– Muszę iść! – poderwała się, spojrzała na niego, po czym zrzuciła kurtkę i szybkim krokiem ruszyła w kierunku domu.
Teraz bez trudu ją dogonił. Złapał za rękę.
– Poczekaj. Uspokój się – ponownie owinął ją kurtką i mocno przytulił.
Czuł, jak drży. Jej serce waliło jak oszalałe. Przycisnął ją mocniej. Przez chwilę próbowała się wyzwolić, ale nie pozwolił. Było jej wstyd za idiotyczne zachowanie. Nie poznawała siebie. Odkąd tu przyjechali emocje brały górę. Czuła się zażenowana. Nie potrafiła wytłumaczyć niedojrzałej i niedorzecznej reakcji. Musiała wziąć się w garść. Zamknęła na chwilę oczy. Nagle cały gniew i żal odpłynęły gdzieś daleko, a zamiast tego ogarnęło ją błogie uczucie bezkresnego szczęścia. Położyła głowę na jego ramieniu. Marzyła o takiej chwili, odkąd podarował jej perłę. Wtedy po raz pierwszy miała ochotę wtulić się w niego i zapomnieć o całym świecie. Działał jak magnes. Bała się tego. Przerażało ją tempo zdarzeń i to, czego teraz doświadczała. Nigdy wcześniej nie targały nią takie emocje, nie pragnęła nikogo tak bardzo. Wszystko przestało mieć znaczenie. Zapomniała o beznadziejnym poranku. To już się nie liczyło. Ważne było, że jest teraz przy niej, że stoi wtulona, słysząc jego oddech, czując rozpalone ciało i przyjemny zapach, który rozbudzał zmysły. Objęła go w pasie. Nie musiał nic mówić. Nie oczekiwała wyjaśnień. Ufała mu, choć nie rozumiała, dlaczego. Skoro nie przyszedł, musiał mieć poważny powód. Przecież nie zniknął na zawsze. Jest tu i teraz i miała nadzieję, że zostanie na długo.
Odchyliła głowę i spojrzała mu głęboko w oczy. Rozumieli się bez słów. Wszystko, co chciałaby teraz usłyszeć, było właśnie w tym spojrzeniu. Scott ujął jej twarz w dłonie i delikatnie zaczął całować usta, potem policzki i powieki. Przestał na moment, by się upewnić, czy może pozwolić sobie na więcej. Ponownie dotknął ust, ale tym razem przywarł mocniej.
Martika odwzajemniła namiętny pocałunek. Kręciło jej się w głowie. Poczuła dziwny, dotychczas nieznany, niemal bolesny dreszcz. Musiał ją przytrzymać, bo na chwilę straciła równowagę. Nie potrafiła zapanować nad ciałem. Oddychała ciężko, czując, jak z każdą sekundą, wzbiera w niej pożądanie. Nie mogła się oprzeć. Chciała tej miłości, pragnęła z całych sił, chciała, by ją dotykał, pieścił, całował i kochał, najmocniej, jak potrafi, jak nikt na świecie. Była pewna, że Scott czuje dokładnie to samo.
III
Stary dom na końcu drogi z daleka sprawiał wrażenie rozpadającej się, zaniedbanej ruiny. Jednak im była bliżej, tym bardziej wydawał się ciekawy. Pokryty przegniłymi, ciemnymi deskami porośniętymi mchem, wyglądał raczej na domek z bajki, niż na przeznaczoną do rozbiórki ruderę. Stał pod lasem na środku niewielkiej polany, przez którą przepływała wąska rzeczka. Martika nie mogła sobie przypomnieć, dlaczego tu jest i jak się tu znalazła, ale miejsce wydawało się znajome. Zapadał zmierzch, a ponieważ dom był jedynym schronieniem, postanowiła zajrzeć do środka. Na wszelki wypadek, gdyby miała spędzić tu noc.
Niestety, kamienistą ścieżkę prowadzącą prosto do drzwi przecinała rzeczka, a jedyna kładka, przez którą można było dostać się na drugą stronę, okazała się zniszczona. Dziewczyna znalazła długi kij i włożyła go do wody, chcąc sprawdzić głębokość. Na oko woda mogła sięgać co najwyżej do kolan. Postanowiła zdjąć buty i przeprawić się na drugi brzeg. Podwinęła nogawki spodni i ostrożnie zanurzyła stopę. Woda była lodowata. Pomimo tego wskoczyła bez wahania. Z zaciśniętymi zębami pokonała trzy metry kłującej jak brzytwa, prawie zamarzającej rzeki, przedostając się na drugą stronę. Bolały ją łydki. Zaczęła je pocierać, powoli opuszczając nogawki. Osuszyła skarpetkami mokre stopy i założyła buty.
Od domu dzieliło ją około dwudziestu metrów. Miejsce wyglądało na opuszczone. Złapała za klamkę i pociągnęła. Drzwi były zamknięte. Próbowała pchnąć, najpierw delikatnie, potem mocniej, aż w końcu z całych sił uderzyła pięściami. Nic z tego. Ani drgnęły.
Obeszła dom dookoła w nadziei, że znajdzie jakieś inne wejście. Wszystkie okna były szczelnie pozamykane, a o drugich drzwiach mogła zapomnieć.
Nagle usłyszała szelest, a potem dziwny zgrzyt jakby metalowego narzędzia. Spojrzała w górę. Na poddaszu zauważyła uchylone okienko. Nie miała pojęcia, w jaki sposób mogłaby się tam wdrapać. Zewnętrzne ściany domu, zbudowane ze starych, zgnitych desek były zbyt niebezpieczne, aby próbować się po nich wspinać. Postanowiła pokręcić się w pobliżu, poszukać pomysłu.
Zaczynało się ściemniać. Wystraszyła się, że za chwilę przyjdzie jej spać pod gołym niebem. Prawie pod samym lasem znalazła stertę starych rozsypanych mebli. Wśród nich leżała przerdzewiała drabina. Nie zastanawiała się długo. Wydostała ją spod sterty desek, a potem pospieszyła w stronę domu, targając pod pachą zardzewiały sprzęt. Okienko nie było duże, ale tak szczupła osoba jak ona bez problemu mogła się przecisnąć. Oparła dłonie na wilgotnej podłodze i wczołgała do ciemnego, małego pomieszczenia.
Nie było tu nic oprócz lustra wiszącego na jednej z obdrapanych pożółkłych ścian. Gdy szła w stronę drzwi, które mieściły się dokładnie naprzeciwko okna, potrąciła coś nogą. Schyliła się. Stara, wysłużona lampa naftowa mogła się przydać. Na próżno było szukać jakiejś podpałki. W pokoju było zbyt ciemno.
Otworzyła drzwi i powoli zaczęła schodzić, uważnie badając każdy kolejny schodek. W powietrzu unosił się intensywny, przyjemny zapach. Pomieszczenie na dole okazało się dużo większe. Przez trzy szerokie okna wpadało trochę światła. Przyjrzała się dokładniej. Pod oknem stała kanapa pokryta narzutą w kolorowe kwiaty. Środek zajmował duży okrągły stół i dwa białe krzesła. Na ścianach wisiało mnóstwo czarno-białych zdjęć oprawionych w cienkie, jasne ramki. Była tam jeszcze piękna komoda z bogato zdobionymi drzwiczkami. W jednej z szufladek Martika znalazła pudełko zapałek. Zadowolona zapaliła lampę, którą przez cały czas trzymała w dłoni.
Nagle oniemiała z zachwytu. Wszędzie były kwiaty. Na stole, komodzie i na podłodze stały białe, gliniane wazony pełne pachnących róż herbacianych. Nie wierzyła własnym oczom. Pokój wyglądał niesamowicie. Jakby czekał na wyjątkowego gościa. Było skromnie, ale bardzo czysto. Dopiero teraz zauważyła śnieżnobiałe ściany i miękki dywan. Ciepłe światło lampy naftowej ciekawie oświetlało pomieszczenie, dodając mu uroku. Nie pasowało tutaj. W porównaniu z obskurnym miejscem na górze był to królewski salon.
Spojrzała na kręte, drewniane schody, nie dowierzając, że udało jej się po nich zejść, bo właściwie nie istniały. Zachowało się jedynie kilka nieuszkodzonych stopni, zawieszonych na dziwnej żelaznej konstrukcji. Pewnie przez przypadek udało się na nie trafić.
Usiadła wygodnie na kwiecistej kanapie, z ciekawością przyglądając się zdjęciom. Były dosłownie wszędzie. Jakaś para z maleńkim dzieciątkiem na rękach pozowała w charakterystycznych miejscach świata. Empire State Building, wzgórza Hollywood, Golden Gate, wieża Eiffla, Big Ben, most Karola, krzywa wieża w Pizie, rzymskie Koloseum, Brama Brandenburska, Chiński Mur, Sfinks i piramidy, ruiny Kartaginy, Świątynia Lotosu, jakiś turecki meczet, Santorini, Akropol, Plac Czerwony i wiele innych. Wstała, by przyjrzeć się dokładniej. Próbowała ocenić, czy są prawdziwe, czy to komputerowy trik. Wydawało się mało prawdopodobne, by w tak krótkim czasie, z takim maleństwem, zwiedzić cały świat. Kobieta była naprawdę piękna. Długie, kręcone jasne włosy, raczej ciemne oczy, choć trudno było ocenić na podstawie czarno–białego zdjęcia. Miała śliczny szeroki uśmiech, który rozpromieniał