– Razem z Clarą do kliniki trafiła też wtedy Merissa. Miała wstrząśnienie mózgu i złamaną nogę. Lekarz wspomniał, że próbowała bronić matki.
– Wstrząs mózgu! – wykrzyknął Tank, opierając się o betonowy filar.
– To może być przyczyna jej niesamowitych zdolności. – Mallory myślał na głos. – Nie da się tego dowieść naukowo, ale niewiele wiemy o ludzkim mózgu.
– Uderzył dziesięciolatkę, łamiąc jej nogę? – Tank nie mógł wyjść z szoku.
– Tak. To źle, że nie wiadomo, gdzie teraz przebywa – mruknął Mallory.
– Minęło sporo czasu. – Tank się powoli otrząsał.
– Owszem, ale to rzecz warta rozważenia. Tak jak tożsamość człowieka, który posłał cię na OIOM.
– Nie chcę o tym mówić – zaprotestował Tank, unosząc ostrzegawczo dłoń i posyłając braciom znaczące spojrzenie.
– Niech ci będzie – burknął Cane.
– Chciałbym rzucić okiem na ten zepsuty traktor. – Tank nagle zmienił temat, wskazując braciom, żeby za nim poszli.
W drodze do maszyny przywitali się z Darbym Hanesem, który poczuł się lepiej i zdążył już wrócić do pracy. Tank zapalił silnik i zostawił traktor na jałowym biegu.
– Myślę, że żaden podsłuch nas teraz nie wyłapie i stoimy plecami do kamery, gdyby ktoś próbował czytać z ruchu warg – oznajmił Tank. – Nie chcę, żebyśmy rozmawiali o moich podejrzeniach publicznie, ale nie podoba mi się ta firma, którą najęliśmy do zainstalowania zabezpieczeń. Nie wiem, dlaczego.
– Merissa znów coś ci nagadała? – zażartował Cane.
– Nie rozmawialiśmy akurat o tym, ale mam złe przeczucia.
– Ja też. – Mallory był poważny. – A żadne ze mnie medium. Facet zajechał zwykłym, a nie firmowym wozem. Miał australijski akcent, ale moim zdaniem udawał. Mam kumpla z Adelajdy i słyszę różnicę.
– To mógł być ten fałszywy agent, ten kameleon!
– Całkiem możliwe – zgodził się Cane.
– Tak, ale w takim razie co z kamerami? Mógł też założyć nam podsłuch w telefonach – zdał sobie sprawę Tank. – Miał dostęp do całego domu! Trzeba było wynająć zagraniczną firmę!
– Skąd mogłeś wiedzieć? Nikt z nas się tego nie spodziewał – łagodził Mallory. – Postąpiłeś logicznie.
– Racja – przytaknął Cane.
– Moglibyśmy poprosić konkurencję, żeby jeszcze raz wszystko sprawdziła – doradził Mallory z błyskiem w oku.
– Niezła myśl – mruknął Tank. – Mam kumpla, który podłożyłby ci pluskwę do jedzenia tak, że na pewno byś się nie zorientował. Był wolnym strzelcem, kiedy służyłem na Środkowym Wschodzie. Zadzwonię do niego.
– Tylko lepiej nie ze swojej komórki.
– Kupimy jednorazówkę – podsunął Cane. – Zresztą kupmy kilka. Zaraz wyślę Darby’ego do miasta.
– To absurd – zżymał się Tank. – Wynajęliśmy ochronę przed zbirami, a może się okazać, że to oni we własnej osobie.
– Na naszą korzyść działa, że nie wiedzą, że ich przejrzeliśmy.
– Jasne. Albo wszyscy mamy paranoję – westchnął Mallory.
Cane i Tank spojrzeli na niego wymownie, a potem wszyscy trzej wybuchnęli śmiechem.
– Nie – zaprotestowali jednogłośnie.
– Powiedzcie żonom – poprosił Tank. – Tylko może nie w domu.
– Powiemy. Na szczęście w piątek wyjeżdżają na dwudniowe, świąteczne zakupy do Los Angeles – przypomniał Cane. – A Morie nawet zabiera Harrisona. Nie chce się z nim rozstać nawet na weekend, choć ma zaufanie do Mavie.
– Prawdziwa z niej mamuśka – skomentował Tank. – Słyszałem, że w przyszłym miesiącu umówiłeś się na polowanie z teściem w Montanie – dodał, patrząc na najstarszego brata.
– Tak słyszałeś? – Mallory parsknął śmiechem. – Przedziwnie złagodniał, odkąd został dziadkiem.
Tank nie zamierzał wypominać bratu, że sam zmiękł, zostając ojcem, dlatego tylko się uśmiechnął.
– Oddzwonię do Merissy i umówię się z nią na randkę w sobotę – zdecydował. – Knajpa przecież nie będzie na podsłuchu.
– Nie założyłbym się o to. Tym bardziej że wspominałeś przez telefon, dokąd macie się wybrać – zwrócił mu uwagę Mallory.
– O rany! – Zafrasował się Tank, ale uśmiech szybko powrócił na jego twarz. – Więc zamiast tego zabiorę ją do Powell, chińskiej knajpki. To będzie niespodzianka.
– Grunt to kreatywność – pochwalił Cane.
– Poproszę kumpla, żeby sprawdził przedtem mój wóz. Może nawet na trochę go zatrudnię. Nikt nie musi wiedzieć, po co tak naprawdę tu przyjeżdża.
– Tak zrób – zgodził się Mallory. – Lepiej dmuchać na zimne.
Tank wysłał Darby’ego po południu do miasta po jednorazowe komórki. Gdy tylko dostał swoją, zadzwonił do przyjaciela.
– Halo? – dobiegł go stłumiony, męski głos.
– Tu Tank. Co u ciebie?
– Niedobrze – usłyszał po chwili. – A jak ty się miewasz?
– Jakoś żyję – oznajmił i zamilkł. – Poświęciłbyś mi trochę czasu? Mam dla ciebie dobrze płatną robotę.
– Skąd wiedziałeś, że potrzebuję pracy? – żachnął się mężczyzna. – Właśnie skończyłem zlecenie i nie znalazłem nic innego. Rachunki się piętrzą, chałupa domaga się remontu… – Kłamał jak z nut, podtrzymując fikcję życia od wypłaty do wypłaty.
– To się dobrze składa – ucieszył się Tank. – Mam na myśli zatrudnienie.
– Ratujesz mi życie. Co miałbym zrobić?
– Dybie na mnie federalny odszczepieniec. Zatrudniłem nawet speców od systemów zabezpieczeń, ale obawiam się, że to właśnie ten fałszywy agent instalował mi kamery i na dokładkę podsłuch.
– Cholera! Ale masz pecha.
– Właśnie. Kiedy możesz przylecieć?
– Kiedy tylko prześlesz kasę na bilet. Nie zdążyłem się rozpakować po ostatniej robocie. To będzie dla mnie przyjemność.
– Nie pracujesz dla swojego… dawnego szefa? – dokończył z zająknięciem.
Tank prawie powiedział: ojca. Nie powinien tego robić, bo wtedy Rourke nigdy by mu nie pomógł. Istniały podejrzenia, że jest synem byłego najemnika K.C. Kantora, ale nikt nie śmiał zapytać o to wprost. Zresztą skoro facet żył z dnia na dzień, raczej nie miał ojca milionera.
– Posprzeczaliśmy się trochę – przyznał z westchnieniem Rourke, zbliżając się niebezpiecznie do prawdy. – I zrobiło się całkiem nie do zniesienia. Na dodatek Tat się do mnie nie odzywa – dodał z tłumionym gniewem.
Tat była znaną dziennikarką i bywalczynią salonów. To Rourke nadał