– Tak, coś związanego z nurkowaniem – przytaknął cierpliwie Moralas i sięgnął po cygaro. – Doceniam tę informację, choć rozmawialiśmy już z panną Palmer.
– Ale nie ma pan pojęcia, co z tym zrobić!
Kapitan sięgnął po zapalniczkę i spojrzał ponad płomieniem na Jonasa.
– Jest pan brutalnie szczery. Dobrze, ja też postawię sprawę jasno. Jeśli istniał jakiś ślad prowadzący do rozwiązania zagadki śmierci pańskiego brata, to na pewno już dawno znikł. Nie było odcisków palców, świadków ani narzędzia zbrodni – powiedział policjant i wziął teczkę ze sprawą Jerry'ego. – Nie oznacza to, że wrzucę ją do szuflady i zapomnę. Jeśli na mojej wyspie jest morderca, zamierzam go znaleźć. Sądzę jednak, że w tej chwili jest on daleko stąd. Może nawet w pańskiej ojczyźnie. Musimy cofnąć się w czasie i prześledzić wcześniejsze poczynania i kontakty pańskiego brata. A mówiąc szczerze, panie Sharpe, nie pomaga mi pan swoim pobytem na Cozumel.
– Nie zamierzam wyjeżdżać.
– To oczywiście pańskie prawo, póki nie zakłóca pan toku śledztwa – oznajmił groźnie Moralas, odłożył cygaro i odebrał dzwoniący telefon.
– Moralas – niemal warknął w słuchawkę i umilkł, marszcząc brwi. – Tak, proszę przełączyć. Panno Palmer, mówi kapitan Moralas.
Jonas zastygł w bezruchu z papierosem w jednej dłoni i zapalniczką w drugiej. Zdawał sobie sprawę, że Liz Palmer może być kluczem do rozwiązania całej sprawy.
– Kiedy? Czy jest pani ranna? Nie, proszę zostać na miejscu, zaraz przyjadę do pani – powiedział Moralas, położył słuchawkę i wstał. – Zaatakowano pannę Palmer.
– Jadę z panem! – rzucił krótko Jonas i ruszył za policjantem.
Gdy samochód pędził po wyboistych drogach, Jonas nie zadawał żadnych pytań. Przed oczami miał obraz opalonej, szczupłej, nieco zadziornej dziewczyny. Przypomniał sobie jej uśmieszek, gdy zrozumiał, że walka z tak wielką rybą nie będzie łatwa. Dobrze pamiętał też, jak zgrabnie umknęła mu z pomostu, porzucając go na pastwę ciekawskich gapiów.
Napadnięto ją. Dlaczego? Może wiedziała więcej, niż chciała mu zdradzić? Była kłamczuchą, oportunistką czy tchórzem? Dopiero po chwili zastanowił się, czy bardzo ucierpiała.
Gdy podjechali pod dom Liz, Jonas obrzucił go szybkim spojrzeniem. Drzwi były otwarte, rolety zaciągnięte. Mieszka tu sama, bez żadnej ochrony, wystawiona na ciosy, pomyślał.
Zatrzymali się przy sąsiednim budynku. W drzwiach stała kobieta w bawełnianej sukience, osłoniętej białym fartuszkiem. W dłoni trzymała kij bejsbolowy pokaźnych rozmiarów. Opuściła go dopiero, gdy kapitan pokazał jej swoją legitymację i odznakę.
– Policja – westchnęła zadowolona. – Nazywam się Alderez. Ona jest w środku. Dziękuję Bożej Opatrzności, że akurat byliśmy w domu – powiedziała i gestem zaprosiła ich do mieszkania.
Liz siedziała na sofie, okrytej wzorzystą narzutą, i ściskała w dłoniach kieliszek z winem. Jonas dostrzegł, że płyn kołysze się, bo dziewczyna wciąż drży. Gdy weszli, podniosła wzrok i utkwiła spojrzenie w Jonasie. Ale jej oczy patrzyły bez wyrazu. Po chwili powoli oderwała wzrok od prawnika i z powrotem zapatrzyła się w kieliszek.
– Panno Palmer – zaczął cicho Moralas i ostrożnie usiadł obok. – Czy może mi pani powiedzieć, co się stało?
– Wróciłam do domu o zachodzie słońca. Nie zamknęłam frontowych drzwi. Poszłam prosto do sypialni – recytowała głosem wypranym z emocji. – Rolety były opuszczone, ale wydawało mi się, że rano je podnosiłam. Sznurek wisiał luzem, więc podeszłam, żeby go poprawić. Wtedy mnie zaatakował… od tyłu. Przytrzymał mnie ramieniem i przyłożył nóż do gardła. Zranił mnie – powiedziała i dotknęła podłużnej rany, którą zajęła się wcześniej troskliwa sąsiadka. – Nie walczyłam, bo bałam się, że mnie zabije. Chciał to zrobić – oznajmiła i spojrzała prosto w oczy Moralasa. – Słyszałam to w jego głosie.
– Co mówił?
– Zapytał: gdzie to jest. Nie wiedziałam, czego chce. Powiedziałam, że może wziąć moją torebkę. Zaczął mnie dusić i spytał, gdzie on to schował. Powiedział: Sharpe – znów spojrzała na Jonasa, który zauważył, że na jej szyi zaczęły pojawiać się sińce. – Dodał, że to koniec zabawy i zabije mnie, jeśli nie powiem, gdzie są pieniądze. Oznajmił, że nie będę miała tyle szczęścia, co Jerry i nie umrę szybko. Nie uwierzył, gdy powiedziałam, że nic nie wiem – mówiła, wciąż patrząc na Jonasa, który zaczął mieć wyrzuty sumienia.
– Puścił panią? – spytał Moralas, delikatnie dotykając jej ramienia.
– Nie. Chciał mnie zabić – stwierdziła pozornie spokojnym, otępiałym głosem. – Wiedziałam, że to zrobi, czy mu powiem cokolwiek, czy nie. A moja córeczka mnie potrzebuje… Udałam, że mdleję, wtedy on zelżył uścisk, a ja uderzyłam go łokciem w żołądek i kopnęłam… wyrwałam się i uciekłam.
– Rozpoznałaby go pani?
– Nie widziałam go. Nawet nie spojrzałam za siebie.
– A głos?
– Mówił po hiszpańsku. Chyba był niski, bo czułam jego usta tuż przy uchu. Nic więcej nie wiem. Ani o pieniądzach, ani o Jerrym – powiedziała i odwróciła wzrok, bojąc się, że zaraz zacznie płakać. – Chcę już wrócić do domu.
– Oczywiście. Będzie to możliwe, gdy tylko moi ludzie sprawdzą, czy jest pani bezpieczna. Proszę na razie tu odpocząć, panno Palmer. Niedługo po panią wrócę.
Liz nie wiedziała, ile czasu minęło od chwili, gdy wbiegła do domu sąsiadów. Kiedy szła z Moralasem do swego domu, na niebie świecił już księżyc. Powiedziano jej, że wszystko sprawdzono i na jej podjeździe zostanie wóz policyjny. Bez słowa weszła do domu i ruszyła prosto do kuchni.
– Miała wiele szczęścia – powiedział Jonasowi kapitan. – Ktokolwiek ją zaatakował, był nieuważny.
– Sąsiedzi nic nie widzieli? – spytał Jonas i poprawił stolik, przewrócony w czasie ucieczki dziewczyny. Na ziemi leżała pęknięta muszla.
– Kilka osób zauważyło niewielki błękitny samochód. Pani Alderez widziała, jak odjeżdża, gdy otworzyła drzwi Liz. Ale nie potrafi powiedzieć, jakiej był marki, ani nie zauważyła numerów. Oczywiście, przydzieliłem pannie Palmer ochronę, przynajmniej do czasu, kiedy znajdziemy to auto.
– Cóż, nie wygląda na to, żeby morderca mojego brata opuścił wyspę.
– To, czym zajmował się pański brat, kosztowało go życie. Nie pozwolę, by panna Palmer płaciła za to w ten sam sposób – szorstko odparł kapitan. – Odwiozę pana z powrotem.
– Nie. Zostanę tu – oznajmił Jonas, przyglądając się długiemu pęknięciu muszli, które przypominało ranę na szyi Liz. – Mój brat ją w to wciągnął. Nie mogę zostawić jej teraz samej.
– Jak pan sobie życzy – zgodził się Moralas i ruszył w stronę wozu.
– Kapitanie – zatrzymał go Jonas. – Nie uważa pan już, że morderca jest daleko stąd, prawda?
– Nie, nie uważam. Dobranoc, panie Sharpe. Buenas noches.
Jonas zamknął drzwi, sprawdził wszystkie okna i dopiero wtedy poszedł do Liz. Stała w kuchni i nalewała sobie kawę.